Zjazd z trasy
Land Rover Defender to nadal znakomite auto do jazdy w terenie, choć ucywilizowanew porównaniu z poprzednikiem / Fot. mat. pras.z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 7/2024 (106)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Choć moda na SUV-y ma się świetnie, to jednak najbardziej popularne modele tego segmentu mają niewiele wspólnego z samochodami faktycznie zdolnymi pokonywać trudny teren. Prawdziwych terenówek przeznaczonych do off-roadu jest dziś jak na lekarstwo. Nie znaczy to jednak, że całkowicie zniknęły z rynku.
Nawet najlepiej wyglądające SUV-y, także te luksusowe, nie poradzą sobie w naprawdę trudnym terenie. Zresztą wiele z nich nie ma już nawet napędu na obie osie. W wielu przypadkach to zwykłe samochody z napędem na przód. Takim jak popularne, kompaktowe hatchbacki. Ale nawet napęd 4x4 nie pomoże, gdy brakuje centymetrów między gruntem a podwoziem. Łatwo wtedy zawadzić o wystające kamienie albo utknąć na większej nierówności. Czasem trudno też pokonać błotnistą przeszkodę, gdy w odwodzie nie ma dobrze zaprojektowanego napędu na obie osie, najlepiej z funkcją blokowania tzw. mechanizmów różnicowych. A to coś, czego nie uświadczymy w zwykłych SUV-ach.
W praktyce nawet te SUV-y, które wyglądają na rasowe terenówki, z trudnym terenem sobie nie poradzą i najpewniej utkną w pierwszej lepszej błotnej lub piaszczystej przeprawie, nie podjadą pod strome wzniesienie, nie zdołają pokonać nawet płytkiego brodu. Na szczęście, jeżeli chcemy zasmakować prawdziwego off-roadu, mamy jeszcze wybór. W sprzedaży są bowiem nowe modele, które faktycznie sprawdzą się w terenie. I choć wiele z nich zostało ugrzecznionych w porównaniu z poprzednimi generacjami, to i tak – dzięki technice – poradzą sobie z przeszkodami.
Klasyk w nowej odsłonie
Ikoną w świecie miłośników jazdy w terenie od dziesięcioleci jest Land Rover Defender, który jeszcze kilka lat temu kojarzył się ze spartańskim, kanciastym samochodem, który niespecjalnie nadawał się do jazdy na co dzień. W 2019 r. pojawiła się jednak zupełnie nowa generacja tego modelu o nowoczesnej sylwetce i z bardziej luksusowym wnętrzem. Obecny Defender może więc z powodzeniem pełnić funkcję wygodnego SUV-a idealnego dla zamożnej rodziny, która spędza wolne chwile tam, gdzie dojeżdża się polnymi drogami albo wręcz przez niezagospodarowane łąki.
Land Rover Defender, choć drogi i luksusowy, potrafi jeździć po błocie, kamieniach, umie wspinać się i brodzić w wodzie. Ma też odpowiednio duży prześwit: odległość od ziemi do podwozia to ponad 29 cm, a jego zmianę umożliwia pneumatyczne zawieszenie. Defender ma też porządny napęd 4x4, choć zupełnie inny niż ten, który znamy z poprzednika. W starym, kanciastym modelu był to prosty, acz skuteczny, w pełni mechaniczny napęd, ale w obecnym Land Roverze stanowi on połączenie sprawdzonych rozwiązań z nowoczesną elektroniką. Dzięki jej zaangażowaniu Defender zrobił się tak łatwy w prowadzeniu, że z jazdą w trudnym terenie powinni sobie poradzić nawet nowicjusze.
Land Rover daje też spory wybór silników, począwszy od 6-cylindrowych diesli o mocach od 200 do 300 KM (najtańszy wariant kosztuje 375 tys. zł) aż po silniki benzynowe V8 (od 425 do 525 KM) i hybrydę ładowaną z gniazdka (300-konną). Oczywiście w terenie najlepiej sprawdzi się auto z dieslem. I jeszcze jedno: jeżdżąc Defenderem trzeba pamiętać, że to duże i masywne auto, które nie nadaje się do jazdy w terenie tam, gdzie najważniejszą cechą jest zwinność.
W strefie konfliktu
Amerykańską alternatywą dla brytyjskiego „landa” jest oczywiście Jeep Wrangler, czyli spadkobierca słynnego Willysa MB, o którym mówi się, że wygrał II wojnę światową. Jedną z zalet Wranglera jest jego stałość: choć mamy do czynienia z nowym, ucywilizowanym modelem, to jednak wygląd auta nie pozostawia złudzeń. To nadal taki sam Wrangler jak kilkadziesiąt lat temu. Choć z nowocześniejszym i lepiej wykonanym wnętrzem. Terenowy Jeep nie jest jednak tak luksusowy, jak obecny Defender. Pozostaje jednak dużym, przestronnym autem, którym można się też wybrać w długą, rodzinną podróż asfaltowymi autostradami. Komfort takiej jazdy będzie jednak niższy niż w przypadku wygodnej limuzyny.
Za to w terenie Wrangler pokaże pełnię swoich możliwości. Do dyspozycji mamy ogromny prześwit, blokady mechanizmów różnicowych (gdy jedno koło się ślizga, drugie postara się wyciągnąć z opresji całe auto), a także odpowiednio duże kąty natarcia i zejścia (dzięki nim można pokonywać duże wzniesienia). Wrangler bez trudu pokona też kilkudziesięciocentymetrowy bród. Konstrukcja jego zawieszenia jest zaś na tyle solidna, że duże nierówności nie są dla niego problemem. Szczególnie, jeżeli sięgniemy po wersję Rubicon, lepiej dostosowaną do jazdy w terenie. Cena tego auta w wersji z benzynowym silnikiem 2.0 turbo to 325 tys. zł. Sporo, szczególnie, że niestety u nas nie da się już kupić Wranglera z dieslem albo mocniejszym napędem benzynowym. Do wyboru jest jeszcze tylko hybryda ładowana z gniazdka.
Pisząc o prawdziwych samochodach do jazdy w terenie, nie sposób zapomnieć o Toyocie Land Cruiser. To kultowy model tej japońskiej marki często wykorzystywany w strefach konfliktów, np. przez delegatów ONZ. To samochód, który zapewnia odpowiedni poziom komfortu, ale potrafi też poradzić sobie w bardzo trudnym terenie. Toyoty Land Cruiser znane są ze swojej niezawodności, a to jest ważną cechą w terenie, gdy trudno liczyć na szybki dojazd serwisu. Land Cruiser w najnowszym wydaniu to pojazd, który dobrze sprawdzi się podczas długiej podróży. Nie gwarantuje wprawdzie komfortu jak duże SUV-y klasy premium, ale może mieć bogate wyposażenie, a kabina jest przestronna w standardzie. Co ciekawe „landa” można mieć też w wariancie dla siedmiu osób.
Luksus w terenie
Kolejnym wielkim, ale znakomicie znanym entuzjastom off-roadu modelem jest Mercedes klasy G, którego specjalne warianty wykorzystuje także wojsko oraz bardzo zamożni biznesmeni. Model ten jest drogi, bo kosztuje minimum 666 tys. zł., ale cena ma uzasadnienie w technice. Od strony mechanicznej auto dopracowane jest jak szwajcarski zegarek. W odpowiednio doposażonych wersjach mamy oczywiście wszystko, co niezbędne w terenie: od dużego prześwitu aż po blokady mechanizmów różnicowych załączane elektronicznie,
poprzez wciśnięcie odpowiedniego przycisku.
Co ważne, Mercedes daje duży wybór, jeśli chodzi o silniki. Można mieć auto z 3-litrowym dieslem o mocy 367 KM – i to jest najlepszy wariant do jazdy w terenie – jak i cichą, i mocną wersję benzynową (silnik 4.0 V8 o mocy 585 KM). Niemiecka marka ma jednak w odwodzie dwie bardzo szczególne wersje klasy G. Pierwsza dumnie nosi logo AMG, co oznacza, że pod maską mamy silnik o mocy 585 KM! Dzięki niemu ciężkie i kanciaste auto jeździ jak sportowe coupé, ale ceną za to są ogromne ilości pochłanianej benzyny. Taki spektakularny wóz kosztuje niemal milion złotych. Z drugiej strony dostępna jest także elektryczna klasa G – z jeszcze mocniejszym, 587-konnym napędem i baterią o pojemności 116 kWh, dzięki której to potężne auto teoretycznie może przejechać nawet 460 km bez ładowania. Ponoć w terenie radzi sobie równie dobrze jak inne wersje klasy G.
Całkiem duże możliwości, gdy mowa o jeździe w terenie, ma Ford Ranger w wersji Raptor, której sam wygląd wskazuje, że mamy do czynienia z prawdziwą terenówką. Wóz ten ma pod maską 3-litrowy silnik benzynowy o mocy 292 KM – dzięki niemu pick-up Forda jest szybki, ale też dużo pali. Ranger Raptor jest jednak ogromnym wozem, któremu zdecydowanie brakuje zwinności. Za to świetnie czuje się na otwartych przestrzeniach, gdzie bez trudu pokonuje pozbawione dróg połacie terenu. Ranger Raptor przeskakuje nad wieloma z tych przeszkód bez szkody dla świetnego zawieszenia. W tej wersji nie jest to jednak auto ani do miasta, ani na autostrady, na których uciążliwe będą opony dostosowane do jazdy poza utwardzonymi drogami. Niestety, o ile zwykły Ford Ranger kosztuje 170 tys. zł, to za Raptora trzeba zapłacić ponad 380 tys. zł.
W przystępnej cenie
Choć większość samochodów, które naprawdę potrafią poruszać się w terenie, kosztuje krocie, to na szczęście entuzjaści off-roadowej jazdy mogą znaleźć też modele, które da się kupić zdecydowanie taniej. Przykładem takiego modelu jest Suzuki Jimny, które jeszcze kilka lat temu kosztowało kilkadziesiąt tysięcy złotych. Teraz małe, terenowe Suzuki jest sprzedawane tylko jako van i kosztuje minimum 110 tys. zł, a pod maską ma niezbyt mocny, zaledwie 102-konny, benzynowy silnik 1.5.
Co zatem sprawia, że Jimny uznawane jest za dobrą terenówkę? Otóż, to samochód bardzo lekki i niezwykle zwinny. Idealny, gdy trzeba się przeprawiać wąskimi duktami albo tam, gdzie przejezdny szlak jest wąski i kręty. W takich przypadkach nie potrzeba dużej mocy. Wystarczy dobry kierowca i samochód 4x4 z odpowiednio dobranymi oponami. Oczywiście Suzuki daje też trochę techniki, w tym reduktor, który pozwala przekazać nieco więcej siły na koła, gdy to potrzebne.
Innym lekkim i niedrogim samochodem zdolnym do jazdy w terenie jest niepozorna Dacia Duster, która w podstawowej wersji kosztuje niespełna 80 tys. zł, a jeżeli chcemy mieć wersję z napędem 4x4 – minimum 112 tys. zł. Kompaktowa Dacia nie jest może tak dobra w terenie jak Jimny, ale dzięki lekkiej konstrukcji świetnie poradzi sobie nawet wtedy, gdy trzeba zjechać z polnej drogi. Nie ma nawet reduktora, ale zamiast niego w wersjach 4x4 zastosowano krótsze pierwsze przełożenie, które pozwala pokonywać strome podjazdy albo hamować silniki w trakcie zjazdów. Krótko mówiąc, Duster to ciekawe, kompromisowe auto do jazdy poza utwardzonymi drogami.
Niestety takich modeli jest coraz mniej, choć od czasu do czasu pojawiają się interesujące, nowe wersje. Jedną z nich jest Ford Bronco, którego można uznać za bezpośredniego rywala takich konstrukcji jak Jeep Wrangler. Duża terenówka Forda może być wyposażona w reduktor, może też mieć na pokładzie blokady mechanizmów różnicowych. Tyle że niestety nie jest tania. To kolejne auto, za które trzeba zapłacić minimum 370 tys. zł.
Więcej możesz przeczytać w 7/2024 (106) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.