Niejednoznaczny rok izraelskich startupów
© Andrzej Wieteszkaz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 4/2017 (19)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Izraelczycy nazywani są narodem startupów. Od lat działają ich tam tysiące, a założycieli nie zraża to, że jakiś projekt nie wypalił i ich przedsięwzięcie zbankrutowało. Szukają nowego pomysłu i tworzą kolejny startup. Bardzo często podobnie postępują ci, którzy sprzedali swą firmę inwestorom branżowym, takim jak Cisco, IBM czy Microsoft.
Ubiegły rok przyniósł kolejny rekord, jeśli chodzi o wartość inwestycji funduszy venture capital w izraelskie startupy. Pozyskały łącznie 4,8 mld dol., o 11 proc. więcej niż w 2015 r., gdy ustanowiono poprzedni rekord. Rosnące kwoty cieszą, ale niepokoi, że za tę wspinaczkę odpowiadają coraz bardziej zagraniczne fundusze. Ewentualny odwrót od mody na inwestowanie w Izraelu może być bardzo bolesny. Inny niepokojący sygnał to spadek łącznej liczby rund finansowania. Z raportu przygotowanego przez Israel Venture Capital Research Center i firmę prawniczą ZAG wynika, że zmalała ona o 7 proc., do 659.
Według raportu liczba początkowych rund finansowania (finansowanie zalążkowe i runda A) wzrosła o 5 proc., natomiast znacząco, bo aż o 30 proc., spadła liczba rund B, a ich łączna wartość zmniejszyła się z blisko 1,1 mld dol. do 743 mln dol. To może niepokoić, bo zazwyczaj wczesne rundy nie pozwalają ani na osiągnięcie odpowiedniej skali działania, ani na rozpoczęcie zarabiania na siebie, ani na przygotowanie finalnego produktu. Pozostaje mieć nadzieję, że to jedynie przesunięcie finansowania na następny rok, a nie utrata wiary menedżerów funduszy VC w przedsięwzięcia, w które zainwestowano wcześniej.
Narastają też problemy startupów z pozyskiwaniem wykwalifikowanych kadr. Ostrożne szacunki mówią, że brakuje co najmniej 5 tys. inżynierów, a za trzy lata niedobory wyniosą ok. 10 tys. Można się też spotkać z szacunkami, że już dziś brakuje 10 tys. fachowców.
Stąd pomysł, by zaktywizować startupowo arabskich mieszkańców Izraela, a także kobiety i ortodoksyjnych Żydów. Największy potencjał wydaje się tkwić w Arabach. Choć stanowią oni ok. 20 proc. ogółu mieszkańców kraju i zalicza się do nich niemal co czwarty tamtejszy absolwent uczelni technicznej, to wśród zatrudnionych w branży technologicznej jest ich tylko 2,5 proc. Sposobem na pozyskiwanie arabskich rąk do pracy ma być uruchamianie przyjaznego startupom ekosystemu w miastach zamieszkanych głównie przez Arabów, takich jak Nazaret. Działa tam kilkadziesiąt młodych firm i, żeby zaktywizować kolejne, utworzono specjalny program edukacji i wyszukiwania pracy dla lokalnych kadr technicznych.
Choć widać postęp, to nawet najwięksi optymiści nie widzą szans na szybkie uzupełnienie braków kadrowych arabskimi inżynierami. Stąd niektóre izraelskie startupy, zwłaszcza te z dłuższym stażem, otwierają zagraniczne oddziały i lokują w nich nie tylko – jak do tej pory – część marketingową, ale także fragmenty działów B+R. To doraźne rozwiązanie, bo o tych samych pracowników często starają się lokalne firmy i międzynarodowe korporacje. Lepsze wydaje się ściągnięcie fachowców do Izraela, jednak tu na przeszkodzie przez lata stały restrykcyjne przepisy dotyczące zatrudniania obcokrajowców. Pod koniec zeszłego roku zaczęto je łagodzić, lecz nadal jest daleko do tego, by miejscowe startupy mogły swobodnie sprowadzać talenty z zagranicznymi paszportami.
Więcej możesz przeczytać w 4/2017 (19) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.