Sztuka upadania

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 8/2025 (119)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Brutalnie szczerą lekcję dotyczącą upadania i wstawania Anna Gorzkiewicz wyniosła z maty judo, na której nie tylko walczyła, ale i wygrywała, sięgając po złoty medal w międzynarodowych zawodach. Dziś ta sama zasada, która prowadziła ją do zwycięstw w sporcie, pomaga jej przetrwać najcięższe chwile w biznesie i życiu osobistym.
Jej historia to fascynująca opowieść o kobiecie, która przez lata walczyła z paraliżującym lękiem społecznym, by ostatecznie stanąć na czele firmy mającej zrewolucjonizować świat nauki. To podróż od zamkniętej w sobie biotechnolożki, potrafiącej żyć wyłącznie w świecie własnych myśli, do świadomej liderki, która swoje słabości przekuła w największą siłę.
Z laboratorium do świata kodu
Droga Anny Gorzkiewicz zaczęła się daleko od sal konferencyjnych i rozmów z inwestorami. Przez prawie 10 lat jej naturalnym środowiskiem było laboratorium. Jako naukowiec z krwi i kości była przekonana, że odkrywanie tajemnic natury to najlepsze, co można robić w życiu. Biologia molekularna, w tym genetyka, immunopatologia, kancerogeneza, komunikacja międzykomórkowa mózgu – to były pasje, które pochłaniały ją bez reszty. – Byłam w tunelu, często totalnie odcięta od świata zewnętrznego. Potrafiłam nie mieć żadnych znajomych i żyć wyłącznie w swojej głowie, w świecie naukowych koncepcji. Czasem to pies przypominał mi, że istnieje rzeczywistość, że trzeba wyjść na zewnątrz albo że trzeba zjeść – wspomina moja rozmówczyni.
Przez kilka lat po ukończeniu Politechniki Łódzkiej czuła, że brakuje jej matematyki. Za namową kolegi postanowiła się więc nauczyć programować. To nie był chwilowy kaprys. – Wybrałam język Python. Zrobiłam potężny, trzymiesięczny kurs, siedziałam nad tym codziennie – opowiada Anna. Pierwszy kod miał bardzo praktyczne zastosowanie: miał usystematyzować bibliografię w artykule naukowym, który właśnie pisała. Tak narodziła się jej przygoda z technologią, która miała stać się mostem do zupełnie nowego świata. Anna szybko zafascynowała się machine learningiem, computer vision i analizą tekstu, co otworzyło jej drzwi do biznesu.
Przebojowa naukowczyni dostała pracę jako data scientist w firmie technologicznej, a jej unikalna perspektywa przyniosła błyskawiczny awans. – Już po roku zaproponowano mi rolę lead data scientist w międzynarodowym projekcie, ponieważ byłam jedyną osobą, która od razu pokazała rozwiązanie pozwalające na pełną automatyzację pewnego procesu. Podałam im to na tacy, a oni łapali się za głowy, bo dopiero planowali to wymyślić – śmieje się Anna. – To dlatego, że w nauce procesy są tak skomplikowane, a natura tak złożona, że stworzenie procesu technologicznego wydawało mi się przy tym banalne. Różnica w skali złożoności była ogromna – podsumowuje.
Misja ze świętego gniewu
Mimo sukcesów w korporacji w głowie biolożki kiełkowała inna, znacznie większa misja. W 2016 r., pisząc artykuł przeglądowy, doznała olśnienia, które przerodziło się w niemal fizyczny ból. – Wstawałam od biurka i chodziłam w kółko, wkurzona, że to wszystko nie działa, jak powinno. Byłam idealistką i nie mogłam pogodzić się z tym, co odkrywałam – opowiada. Uderzyły ją fakty: 70 proc. prac badawczych jest nieodtwarzalnych, metody badawcze opisywane są nieprecyzyjnie, na naukowcach ciąży ogromna presja, a na dodatek powstają „farmy artykułów” o niskiej jakości. To poczucie bezsilności wobec systemowych patologii było dla niej iskrą zapalną. – Wtedy zrodziła się we mnie misja, że muszę coś z tym zrobić – mówi Anna.
Pierwszy pomysł był wielki i, jak sama przyznaje, nierealny: autonomiczne laboratorium, które rozwiąże wszystkie problemy świata naukowców. Tata sprowadził córkę na ziemię, radząc z uśmiechem: „Fajne, ale może zacznij od czegoś łatwiejszego”. Tak rozpoczęła się długa droga poszukiwań i biznesowych piwotów, którą dziś postrzega nie jako serię porażek, ale jako wieloletni proces badawczy.
Biznes jako proces badawczy
Potem pojawił się pomysł na cyfrowy notatnik laboratoryjny. Gdy Anna zgłębiała tajniki przetwarzania języka naturalnego, chciała stworzyć narzędzie do automatycznego pisania przeglądów naukowych – Automatic Review. – Zagadałam do kumpla, opowiedziałam mu o swojej wizji. Powiedział, że nie wie, jak na tym zarobić, ale zaintrygowała go moja energia i dołączył do mnie. Wrzuciłam informację na grupie i zebrało się 10 osób chętnych do działania! – wspomina Anna. Zbudowali pierwszy produkt, ale był niestety słaby i nie dawał realnej wartości. No cóż, jak pierwszy naleśnik – do wyrzucenia.
Startupowcy się nie poddali. Zaczęli testować kolejne hipotezy: może marketplace łączący ekspertów z biznesem? A może platforma usług naukowych? Każdy z tych pomysłów napotykał jednak mur. – To były za ciężkie problemy – przyznaje Anna. Przełom nastąpił wraz z pojawieniem się ChataGPT. Jeden z deweloperów rzucił: „Słuchaj, wracajmy do tamtego produktu do pisania artykułów. Jakość już nie będzie problemem”. Dla Anny był to powrót do korzeni, do jej życiowej misji.
Stworzyli nową, znacznie lepszą wersję narzędzia. Jeździli po uczelniach w całej Polsce, zbierali feedback i czuli, że są na dobrej drodze. Ale prawdziwy przełom czaił się gdzie indziej. – Na samym końcu dodaliśmy jedną, prostą funkcjonalność: automatyczne formatowanie artykułu do wymogów konkretnego czasopisma. Ku naszemu zdziwieniu to właśnie ona wywoływała u naukowców efekt „wow” – wspomina Anna. Badacze, którzy ręcznie spędzali godziny na tej żmudnej, nielubianej pracy, byli zachwyceni. To był strzał w dziesiątkę. Zespół zrozumiał, że nie stać ich na budowanie od razu całego kombajnu. Postanowili zacząć od tego jednego, ale niezwykle cennego dla użytkowników elementu. Tak narodził się DrPaper.
Najtrudniejsza bitwa w głowie
Droga do tego momentu nie była jednak usłana różami. Największe wyzwania nie dotyczyły technologii, lecz samej pomysłodawczyni. – Przy kreowaniu pomysłu na ten startup towarzyszyła mi ogromna praca nad sobą oraz terapia, która nauczyła mnie pracować z własnymi myślami. Z czasem poczułam ogromną różnicę w jakości życia – mówi Anna. Jej walka z lękiem nie była jednorazowym aktem odwagi, ale codzienną praktyką. – Lęk to tylko myśl, a myśli można obserwować, a nawet odganiać. Bardzo pomogła mi medytacja, która uczy dystansu do tego, co dzieje się w głowie. Zaczęłam rozumieć, że te czarne scenariusze, które tworzy umysł, rzadko kiedy się sprawdzają. Podobno 70 proc. naszych obaw nigdy się nie materializuje – dodaje.
Kluczem okazało się podejście, które kiedyś wypracowała na macie do judo.
– Mój trener mówił: „Pod koniec, kiedy nie masz już siły, przyciśnij”. Wydawało mi się to abstrakcyjne. Ale on wiedział, co mówi. Właśnie wtedy się wygrywa. Ilekroć mam totalny zjazd i myślę, że to koniec, mówię sobie: „Dobra, jeszcze chwila”. I nagle następuje przełamanie – tłumaczy twórczyni DrPaper.
Tę samą zasadę przeniosła na walkę z lękiem. – Staję przed lękiem i myślę: jeśli tego nie zrobię, lęk wygra. Jeśli to zrobię, ja wygram. Oczywiście, że boli, trzęsę się, paraliżuje mnie, ale po prostu to robię. A po drugiej stronie jest ogromna satysfakcja. Staram się łapać tę chwilę i przypominać sobie o niej. Właśnie tam, gdzie jest strach, tam jest największy rozwój – przyznaje Anna.
Na skraju przepaści
Lęku doświadczyła na własnej skórze zaledwie kilka miesięcy temu. Startup był na skraju upadku. – Nie dostaliśmy finansowania, na które bardzo liczyliśmy. Okazało się, że nie mamy za co żyć. Muszę rozstać się z zespołem, projekt stoi. Miałam totalne załamanie – opowiada founderka. Czuła, że dosłownie leży na macie i nie ma w sobie absolutnie żadnej siły. – To było straszne przeżycie. Ludzie, którzy mnie wspierali, mówili: „Przeczekaj to, ale nie podejmuj teraz żadnych decyzji” – wspomina.
I wtedy, w tym najciemniejszym momencie, zdarzył się cud. Pojawił się pierwszy potencjalny klient – wydawnictwo naukowe. Zespół zmienił optykę: zamiast sprzedawać naukowcom, postanowili zaoferować swoje rozwiązanie biznesowi. – Nagle pojawiła się zupełnie nowa perspektywa, nowy plan. To wyciągnęło mnie z dołka i naładowało taką energią, że czuję się jak na początku. Ten przymus myślenia biznesowego, który zrodził się z braku pieniędzy, okazał się najważniejszą lekcją. Nagle nauczyłam się tego, co jest kwintesencją biznesu – sprzedaży – mówi z dumą Anna.
Most nad kraterem
Dziś Anna jest kimś więcej niż tylko CEO. Jest łączniczką i tłumaczką świata biznesowego dla naukowców. – Między światem nauki a biznesem jest wielki krater, jakby spadła tam bomba atomowa. Naukowcy i biznesmeni myślą inaczej. Naukowcy są skorzy do współpracy, ale są też bardziej odizolowani, żyją w swoim świecie, przychodzą z gotowym rozwiązaniem i szukają dla niego problemu. To jest jednym z głównych powodów, dla których tak wiele genialnych odkryć nigdy nie opuszcza laboratoryjnej szuflady. Biznes działa zupełnie odwrotnie. Ja przez pięć lat uczyłam się tej fundamentalnej zasady: najpierw znajdź problem, a dopiero potem go rozwiąż – tłumaczy moja rozmówczyni.
Tę nową świadomość Anna wykorzystuje we wszystkim, co robi. Kiedy inwestor zasugerował jej tradycyjne metody sprzedaży, jak dzwonienie do klientów, poczuła wewnętrzną blokadę. Znalazła więc własną, autentyczną drogę. – Wymyśliłam, że wyślę do potencjalnych partnerów piękną, spersonalizowaną kartkę pocztą tradycyjną, z zaproszeniem na prezentację. To jest bliższe mnie, sprawia mi przyjemność, a w dzisiejszych czasach taki gest jest czymś wyjątkowym. Trzeba znaleźć swoją drogę, zaufać sobie i swojej intuicji – podkreśla Anna.
Kurs na Amerykę
Każdy startup w pewnym momencie staje przed ścianą z napisem „Finansowanie”. Dla DrPaper ten moment jest właśnie teraz. Jednak poszukiwanie pieniędzy na polskim rynku okazało się dla Anny i jej zespołu zderzeniem z inną mentalnością. – W Polsce fundusze oczekują, że firma już zarabia i pokazuje regularny miesięczny przychód. A my tego jeszcze nie mamy, bo dopiero wchodzimy na rynek. Przez to nie kwalifikujemy się do większości z nich – tłumaczy Anna. Na pokładzie mają już dwóch aniołów biznesu, w tym Dawida Pałkę, ale te środki, które pozwoliły im zbudować produkt, powoli się kończą. Co teraz? Rozpacz? Bynajmniej. Dla Anny to po prostu kolejny problem do rozwiązania. Sytuacja zmusza ją do działania i, jak się okazuje, otwiera drzwi do znacznie większych marzeń.
To właśnie dlatego jej wzrok coraz śmielej kieruje się za ocean. Anna ma już za sobą rekonesans w Kalifornii, gdzie nawiązała cenne kontakty. Teraz, z gotowym produktem w ręku, planuje ruszyć z mocną kampanią, której celem są nie tylko kolejni aniołowie biznesu, ale przede wszystkim najbardziej prestiżowe akceleratory na świecie.
– Zaaplikuję do Y Combinatora i Techstars. To programy, które przyjmują najlepszych, ale mamy dużo feedbacku, że nasz produkt jest wyjątkowy – mówi z przekonaniem founderka. Anna ma jednak w rękawie jeszcze jednego asa: historię – pełną zwrotów akcji, upadków i powrotów, która w Dolinie Krzemowej może być jej największym atutem. - Jesteśmy startupem, który teoretycznie powinien paść już ze dwa albo trzy razy. Można powiedzieć, że jestem founderem po raz kolejny, ale w tej samej firmie, bo po prostu nigdy nie upadliśmy do końca. I mam wrażenie, że inwestorzy w Stanach biorą takie historie pod uwagę. Tam jest inna kultura finansowania, bardziej docenia się drogę i wytrwałość – wyjaśnia Anna.
Ta postawa to także wyraz uczciwości, która czasem stawia przedsiębiorczą naukowczynię w kontrze do biznesowego pragmatyzmu. – Inwestorzy mówili mi: „Ale ty już możesz na tym zarabiać!”. A ja odpowiadałam: „Zaraz, ale to jeszcze nie działa tak, jak powinno!”. Słyszałam wtedy, że to nie musi działać idealnie, że sprzedaje się wizję. Ale ja tak nie umiem. Muszę wiedzieć, że dostarczam realną wartość. Oszukiwanie jest niezgodne z moim kręgosłupem moralnym – kwituje Anna. W świecie, w którym czasem sprzedaje się marzenia bez pokrycia, jej naukowe, twarde stąpanie po ziemi jest powiewem świeżości. I być może właśnie to okaże się kluczem do zaufania tych, którzy inwestują nie tylko w pomysły, ale przede wszystkim w ludzi.
Wizja, która sprząta świat
Co dalej? Anna nie ma wątpliwości. Formatowanie artykułów to dopiero początek. W planach jest rekomendowanie czasopism, budowanie profili naukowców, umożliwianie pracy zespołowej, a wreszcie stworzenie największej na świecie platformy łączącej naukowców, wydawnictwa i uczelnie.
– Chcę, żeby informacje były na tyle ustrukturyzowane, że same znajdą człowieka, który ich potrzebuje. Wyobraź sobie, że system sam podpowiada naukowcom potencjalnych współpracowników, recenzentów czy dostęp do unikalnego sprzętu. Uczelnie mogłyby w czasie rzeczywistym monitorować postępy w publikacjach i przewidywać swoje miejsce w rankingach – mówi na koniec Anna, z tak ogromną pasją, że wierzę, iż osiągnie wszystko, co sobie wymarzyła.

Więcej możesz przeczytać w 8/2025 (119) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.