Trudy rewolucji
Fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 7/2016 (10)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Była Wigilia 2010 r. Maciej Ślużyński realizował właśnie kontrakt na wsparcie marketingowe dla portalu łączącego projektantów mebli i ich klientów, którzy mogli oglądać w internecie wizualizacje konkretnych modeli. Temat ten przewijał się w rozmowie przy stole. W pewnym momencie syn Macieja, Mateusz, rzucił: „A gdyby tak stworzyć podobną stronę dla pisarzy?”.
– Między barszczem z uszkami a karpiem moje 18-letnie dziecko wymyśliło współczesny selfpublishing! – śmieje się Ślużyński senior. – „Wymyśliło”, bo nie mieliśmy wtedy pojęcia, że takie zjawisko już na świecie istnieje.
Sama koncepcja publikowania własnych utworów bez udziału wydawnictwa ma oczywiście długą tradycję. Weźmy Juliusza Słowackiego. Jednak e-booki i e-czytniki radykalnie zmieniły reguły gry. Bo książkę elektroniczną można opublikować za darmo. To właśnie zaoferowała pisarzom Amazon Publishing. Autorzy dzielą się z nią dopiero przychodami ze sprzedaży swych dzieł za jej pośrednictwem. Podobną formułę biznesową przyjęła w 2011 r. RW2010, której właścicielem został Mateusz Ślużyński. Jego ojciec jest w firmie redaktorem inicjującym (nawiązuje kontakt z potencjalnymi autorami i decyduje o formie współpracy). Odpowiada też za promocję.
– Możliwość bezpłatnej publikacji swego tekstu i sprzedania go bezpośrednio czytelnikowi jest rewolucją wydawniczą – mówi Maciej Ślużyński. Od tej rewolucji wzięły się dwie litery „RW” w nazwie wydawnictwa. „2010” upamiętnia narodziny pomysłu.
Pisać każdy może
Publikacja książki w RW2010 jest prosta. Otwiera się konto na platformie firmy, przygotowuje tekst w przynajmniej jednym z trzech formatów (epub, mobi lub pdf – łatwo dostępne w sieci), ustala cenę za swoje dzieło (zalecana to 1–10 zł, ale może być też za darmo) i wrzuca je do zakładki na swoim profilu. Autor otrzymuje 50 proc. dochodu ze sprzedaży swego e-booka.
Oficyna oferuje też dodatkowe usługi, np. profesjonalne łamanie i formatowanie tekstu (koszt od 300 zł) czy zaprojektowanie okładki (za 99 zł). Niektórym autorom (dobrze ocenianym przez użytkowników portalu, którzy jako większa grupa lepiej typują potencjalne bestsellery) proponuje się podpisanie regularnej umowy wydawniczej. Wtedy koszty technicznego przygotowania publikacji bierze na siebie RW2010, podobnie jak korektę i redakcję. Przychód ze sprzedaży nadal dzielony jest po połowie.
E-booki publikowane samodzielnie dostępne są jedynie na platformie wydawnictwa i wtedy mogą je kupować tylko jej zarejestrowani użytkownicy – obecnie ok. 5 tys. osób. Natomiast gdy wydaje je RW2010, trafiają też do innych kanałów dystrybucji, jak Empik, Virtualo itp.
Umożliwienie każdemu publikacji i sprzedaży książki na swojej platformie firma traktuje bardziej jak misję i źródło bestsellerów, bo jako biznes jest to jej najmniej dochodowa działalność. Jak dotąd rekordowa miesięczna sprzedaż na jej stronie warta była 2 tys. zł. Dla porównania, pewna księgarnia internetowa tylko z handlu e-bookami RW2010 wyciąga 4,7 tys. zł. Ciesząca się największą popularnością książka została z serwisu oficyny pobrana 800 razy, natomiast największy jej bestseller, dystrybuowany wszystkimi kanałami, doczekał się 3,5 tys. pobrań (w polskich realiach to świetny wynik).
Rynek dla wytrwałych
Na Zachodzie e-bookowa rewolucja traci impet. Gdy w latach 2008–2010 sprzedaż e-książek wzrosła w USA o 1200 proc., przewidywano, że w 2015 r. papier będzie już w odwrocie. Tak się nie stało, a elektroniczna część okrzepła w okolicach 20 proc. rynku książek jako całości (po spadku z rekordowych 27 proc. w 2013 r.). W Polsce nie było takiej eksplozji, niemniej w latach 2010–2012 sprzedaż e-booków podskoczyła o ok. 500 proc., a potem dalej rosła przynajmniej o kilkadziesiąt proc. rok do roku. E-booki nadal jednak stanowią tylko 2 proc. rynku książek. – Podstawowa przeszkoda to niedostateczne nasycenie rynku e-czytnikami – wyjaśnia Ślużyński. – Jest zdecydowanie lepiej niż pięć lat temu, ale to nadal jakieś 10 proc. liczby, która byłaby satysfakcjonująca.
Drugi problem to fakt, że większość Polaków traktuje e-booka jak gorszą wersję książki papierowej. Łatwość publikacji okazała się u nas bronią obosieczną, bo selfpublishing zaczęto kojarzyć z czymś kiepskim – bez redakcji, korekty i porządnej oprawy graficznej. – Dlatego staramy się być aktywni w mediach społecznościowych, wyjaśniamy, czym jest e-book, a czym być nie powinien – mówi Ślużyński.
Mimo edukowania każda kolejna premiera wciąż spotyka się z komentarzami w rodzaju „kupiłbym, gdyby było na papierze”. Kult tradycji uprawiają też autorzy. W 2014 r. zespół RW2010 stworzył więc siostrzane wydawnictwo Sumptibus, które wydaje jego e-bestsellery w wersji papierowej. Pod auspicjami RW2010 działa też Studio Reklamy projektujące logotypy, katalogi, wizytówki itp. Firma zajmuje się także konwersją na formaty cyfrowe czasopism, które dotąd ukazywały się jedynie w druku. Ta część działalności nie jest bardzo spektakularna, opiera się przede wszystkim na stałej współpracy z firmą Lemar i magazynem „Chcemy być rodzicami”, niemniej gwarantuje stabilny zarobek, co przydaje się zwłaszcza w chudszych miesiącach.
Ryneczek wydawnictw nastawionych na e-booki i selfpublishing jest w Polsce dosyć ciasny. W latach 2010 i 2011 r. pojawiło się na nim kilka firm (np. E-bookowo.pl, Wydaje.pl) i to wystarczyło, aby konkurencja zaczęła sobie deptać po piętach. W dodatku w ostatnich latach do ich niszy zaczęli zaglądać więksi gracze, jak Grupa PWN ze swym Rozpisani.pl. Nie wszyscy wytrzymali presję.
Krok przed innymi
Według Ślużyńskiego o przetrwaniu RW2010 oprócz pasji zadecydowało kilka czynników. Po pierwsze, brak pieniędzy na początku. Wiele innych wydawnictw dostało tak hojne dotacje na start, że nie miały motywacji, by być konkurencyjnym. Lekceważyły np. standardy profesjonalnej publikacji. RW2010 jako jedna z pierwszych wprowadziła redakcję i korektę, a także wszystkie trzy elektroniczne formaty publikacji tekstu. To bycie o krok przed rywalami to kolejna przyczyna, że nie zniknęła po dwóch czy trzech latach. Ponadto rodzinny charakter firmy pozwala błyskawicznie reagować na potrzeby rynku. Tak było np., gdy wydawca magazynu „CD Action” postanowił na płycie dołączanej do swych wydań zamieszczać fragmenty e-booków i szukał partnera, który dostarczy mu je od ręki. Ślużyńscy mieli na odpowiedź cztery godziny. Poszli na spacer, wrócili i podjęli współpracę, która trwa już trzy lata. Innym razem grupa autorów szukała wydawcy antologii na walentynki. RW2010 w ciągu godziny zaproponowała najlepsze warunki (publikacja za darmo plus ogólnopolska dystrybucja) i tak powstała „Słodko gorzko”, pobrana potem ponad 40 tys. razy. Była to dla wydawnictwa znakomita reklama.
Generalnie działalność stricte wydawnicza odpowiada za jakieś 50 proc. dochodu firmy, a część selfpublishingowa za ok. 10 proc. Mimo to Ślużyńscy optymistycznie patrzą w przyszłość. E-booki spopularyzują się u nas tak jak w Stanach. A wtedy RW2010 będzie w czołówce. Ich plan na najbliższe lata to poprawiać ofertę, nie dać się wygryźć oraz budować wierną bazę czytelników i autorów.
-------------------------
Alternatywne modele wydawania e-booków
- BookRage
Model „płać, ile chcesz” już od kilku lat sprawdza się przy sprzedaży książek, gier komputerowych, muzyki czy filmów, zwłaszcza jeśli łączy się z działalnością charytatywną. W 2012 r. polska spółka Code Red, prowadzona przez Tomasza Stachewicza i Michała Michalskiego, rozszerzyła go o opcję „płać, komu chcesz”. Stworzyła serwis MusicRage sprzedający pakiety albumów muzycznych w formie elektronicznej. Użytkownicy serwisu decydowali, jaka część wpłacanej za każdy pakiet kwoty ma trafić do artystów, jaka do właścicieli portalu, a jaka do organizacji pożytku publicznego. Projekt działał globalnie, współpracując z muzykami z całego świata. Powodzenie na arenie międzynarodowej zachęciło firmę do stworzenia podobnego portalu, ale zorientowanego na Polskę i e-booki. Na początku 2013 r. wystartował BookRage. Pakiety książek pojawiają się tam mniej więcej raz w miesiącu i są dostępne przez dwa tygodnie. Dochody z każdorazowej sprzedaży zazwyczaj przekraczają 20 tys. zł, z czego serwis dostaje 3–5 tys. Reszta, zgodnie z wolą użytkowników, jest dzielona pomiędzy autorów a organizacje pożytku publicznego.
- OpenBooks
Na model „płać, ile chcesz” postawił też Michał Kiciński (założyciel CD Projekt i platformy dystrybuującej gry komputerowe GOG.com). W 2015 r. zadebiutował jego portal OpenBooks.com, na którym e-booki (wyłącznie w języku angielskim) można swobodnie pobierać i za darmo dzielić się nimi w sieci z innymi (tradycyjne e-booki mają przed takim pożyczaniem specjalne zabezpieczenia). Jeśli utwór się spodoba, można (ale nie trzeba) zapłacić zań tyle, ile uważa się za stosowne. Portal odnotował jak dotąd 82 805 pobrań, ale tylko 365 wpłat.
Więcej możesz przeczytać w 7/2016 (10) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.