Sprzątanie po neoliberalizmie
Jan Zygmuntowski, fot. Filip MillerNo to mamy gospodarczą rewolucję.
Porównywalną z rewolucją przemysłową sprzed kilkuset lat, kiedy przechodziliśmy z feudalizmu do kapitalizmu.
Ta rewolucja zaczęła się przed pandemią?
Znacznie wcześniej. Jej początków można się dopatrywać tuż po II wojnie światowej, kiedy powstawały wielkie fabryki, wzrastała konsumpcja, budowano państwo dobrobytu.
Przecież to był złoty wiek kapitalizmu. O robieniu żadnej rewolucji nikt wtedy nie myślał.
Ale już wtedy coraz większą rolę zaczynali odgrywać nie robotnicy, lecz inżynierowie, specjaliści od sprzedaży, eksperci i media. Wiedza zaczynała być najważniejszym towarem. Równolegle z wielkimi fabrykami, państwa takie jak USA, ale także np. kraje bloku wschodniego, inwestowały w rozwój kryptografii, maszyn obliczeniowych, a potem komputerów. Zaczęto na masową skalę przechowywać i przetwarzać dane.
Technooptymiści powtarzali, że to jedynie ulepszenie świata, który istnieje.
A to jednak była rewolucja. Internet nie jest po prostu telegrafem, który działa szybciej. To nowa jakość. Jeszcze w latach 90. dostęp do sieci miało jakieś 5 proc. ludności świata. Dziś to ponad 50 proc., a w przypadku najmłodszych grup wiekowych prawie 80 proc. To zmienia świat, wiedza stała się kapitałem.
W swojej książce „Kapitalizm sieci” nazywa pan to kapitalizmem kognitywnym. I porównuje do grodzenia ziemi w Anglii czy Irlandii w XVIII w.
Wtedy fizycznie zabierano ziemię chłopom. Teraz firmy takie, jak Google, Facebook czy Amazon wkroczyły na niezagospodarowany technologicznie teren. I niemal całkowicie go skolonizowały, przy okazji przejmując dużą część naszego życia.
Jednak internet nie zastąpi człowieka i jego pracy, który musi wyprodukować mi ubranie albo wykonać usługę taką jak przejazd taksówką.
Tyle że wielkiego biznesu nie robi się dziś ani na szyciu, ani na wożeniu ludzi. Proszę popatrzeć, jak Uber przejmuje rynek transportu w miastach. Zarówno pan, jako klient, jak i kierowca jesteście skazani na platformę, która de facto staje się monopolistą dzięki efektom sieciowym. Taką bramą do ogrodzonego terenu, bez której przekroczenia nie wejdzie pan do środka. Jeszcze wyraźniej to widać na przykładzie gigantów w dziedzinie mediów społecznościowych. Facebook, Twitter czy Instagram monopolizują świat informacji.
Ale go też demokratyzują. Dziś nie jestem skazany na wiadomości z tradycyjnych mediów, bo każdy użytkownik sieci może stać się moim informatorem.
Pan mówi o dziennikarskiej informacji o świecie, którą ewentualnie można znaleźć w necie. Rzeczywiście, media społecznościowe je zdemokratyzowały, choć zrobiły to tak, że nieraz trudno odróżnić prawdziwą wiadomość od fake newsa. Ale ja mówię bardziej o informacji o panu.
O mnie?
I o milionach innych użytkowników. To, co lajkujemy, klikamy, co udostępniamy, co wyszukujemy. Oczywiście to, czy na Facebooku polubił pan kota czy psa,...
Więcej możesz przeczytać w 3/2021 (66) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.