Czy należy wprowadzić emeryturę socjalną, taką samą dla wszystkich
© ShutterstockRobert Gwiazdowski, prawnik, ekspert Centrum im. Adama Smitha, były przewodniczący rady nadzorczej Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
Równą dla wszystkich emeryturę nie tylko dałoby się wprowadzić, ale wręcz trzeba to zrobić. Jest bardzo tania w obsłudze, praktycznie uniemożliwia oszustwa i wszystkich traktuje tak samo, jednocześnie hołdując zasadzie „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”.
Jest tania, bo najwięcej kosztuje indywidualizacja kont, do czego trzeba wielkich zasobów informatycznych. Przy równej wypłacie wystarczy baza PESEL z kluczową daną: datą urodzenia. Uniemożliwia oszustwa, bo zamiast naliczać i pobierać od każdego z 20 mln pracujących inną składkę, wystarczy ściągać jeden równy podatek od funduszu płac pobierany u źródła, czyli w firmie. W takiej sytuacji płatników jest wielokrotnie mniej niż ubezpieczonych, a kontrolujących interesuje jedna wartość: suma wypłat i czy z chwilą ich przelewania swoją dolę otrzymał Skarb Państwa. Wreszcie, równa emerytura traktuje wszystkich tak samo, gdyż na starość nikt od państwa nie dostanie więcej, także ci, którym wiodło się lepiej w trakcie kariery zawodowej.
Problemem jest jedynie okres przejściowy. Kłopot mamy z tymi, którzy już są w systemie jako świadczeniobiorcy. Nie można im zrównać emerytur w górę, bo państwo zbankrutuje. Jeśli je obniżymy, pojawi się argument, że godzi to w prawa nabyte. Należy więc podzielić społeczeństwo na trzy grupy. Ci, którzy otrzymują świadczenia – już tak zostają. Ci, którym do wieku emerytalnego pozostało 20 lat – mogą wybrać, jaką emeryturę wolą. A trzecia grupa, pracująca nie dłużej niż 10 lat, przechodzi do nowego systemu z płaską emeryturą. Zatem w perspektywie ok. 40 lat daje się wprowadzić emeryturę obywatelską. To czas pracy jednego pokolenia.
Idealnie by było, gdyby w kwestii tych zmian nie wypowiadał się Trybunał Konstytucyjny. Gdyby orzekł przeciw po kilku latach, byłby duży problem. Jest podstawa, by sądzić, że tak nie uczyni. W jednym z orzeczeń odnoszących się do systemu emerytalnego TK stwierdził, że „ochrona praw nabytych nie oznacza ich nienaruszalności i nie wyklucza stanowienia regulacji mniej korzystnych”. Opierając się na tym wyroku, zmiany można wprowadzić niemal od ręki. Gorzej, że TK stoi na straży „dynamicznej” wykładni prawa, więc nikt nie wie, czy nie zmieni zdania.
Ci, którzy sądzą, że emerytura obywatelska oznacza powrót do czasów minionych i urawniłowkę, nie mają racji. Nasze dochody na stare lata zależałyby głównie od przezorności w okresie aktywności zawodowej. A tu każdy może się wykazać. Równa dla wszystkich emerytura socjalna byłaby tylko dodatkiem do indywidualnej zapobiegliwości. Czymś, co pozwoliłoby ludziom przeżyć, gdyby byli skrajnie nieroztropni czy też mieli życiowego pecha.
Innymi słowy, to krok w kierunku gwarantowanego dochodu minimalnego, tak lubianego przez „wyrównywaczy” szans. Tyle że nie wtedy, gdy ludzie są zdrowi i młodzi, ale gdy są w podeszłym wieku, kiedy z wielu względów ma to uzasadnienie. Rzecz jasna chodzi o emeryturę na poziomie naprawdę niewielkim, by nie opłacała się postawa „nic nie robić, byle tylko dotrwać do dostatniej emerytury”. No i z wysoką poprzeczką, jeśli chodzi o osiągnięcie wieku, który do niej uprawnia, choćby i 70 lat.
Przy tak jasnych zasadach odpada liczenie na państwo, na rzecz liczenia na siebie i bliskich. Aby zaś tych ostatnich nie zabrakło, wydaje się rozsądne i łatwe do wprowadzenia, żeby kobieta z tytułu urodzenia każdego dziecka mogła iść na emeryturę półtora roku wcześniej. Bo to panie są czynnikiem decydującym o dzietności, a więc i zastępowalności pokoleń, źródeł przyszłych składek.
Wiem, że nie ma przykładów państw, które przeszły z jednego systemu do drugiego. Ale zawsze powtarzam, że nikt nie poleciał na Księżyc, dopóki tam nie dotarliśmy.
Aleksandra Wiktorow, rzecznik finansowy, wcześniej m.in. prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i wiceminister pracy i spraw socjalnych
Propozycja wprowadzenia równej emerytury dla wszystkich jest zgłaszana od kilku lat. Lecz nie idą za tym konkretne propozycje rozwiązań. A to dlatego, że od hasła do ustawy jest długa droga, zwłaszcza jeśli dotyczy to praw socjalnych – dla mniejszości korzystnych, dla większości pogarszających ich obecną lub obiecaną sytuację.
Oczywiście chodzi o wysokość jednostkowych, osobistych emerytur, a nie o wydatki na nie. Społeczeństwo nie bardzo chce się interesować tym, skąd pochodzą środki na świadczenia i jaki mają wpływ na wydatki na wszelkie cele, nie tylko społeczne. Im jednak bliżej do emerytury, tym większe jest przekonanie, że pieniądze po prostu muszą się znaleźć. Dla odmiany, młodzi ludzie coraz częściej uważają, że emerytury w ogóle nie dostaną.
W takiej sytuacji stworzenie alternatywnego systemu, który mógłby z jednej strony zapewnić akceptowaną minimalną i równą emeryturę, a z drugiej byłby wydolny finansowo, wydaje się rozwiązaniem idealnym. Jednak trudnym do zastosowania w kraju, gdzie od zawsze działa system wypłat będący pochodną wpłaconej składki, odzwierciedlającej zarobki uzyskiwane przez całe życie.
Rzecz jasna istnieją na świecie systemy przewidujące emeryturę państwową, obywatelską, dla rezydentów czy o podobnych nazwach. Jedne są finansowane ze składek, niekoniecznie jednakowych od wszystkich zobowiązanych do płacenia, inne z budżetu. Najczęściej bywają pierwszym filarem wielofilarowego systemu emerytalnego. Ale, co istotne, one są takie od początku wprowadzania emerytur w tych krajach, jak np. w Australii, gdzie trzon jest taki sam od ponad stu lat. I łatwo można sobie wyobrazić przejście z tego systemu flat-rate (tak jest nazywany w literaturze) na system earning-related (oparty na składkach od zarobków). Natomiast zmiana w drugą stronę jest bardzo trudna, bo są tacy, którzy wtedy stracą, i to dużo.
Zatem, projektując system emerytur w jednakowej wysokości, należy odpowiedzieć na następujące pytania: dla kogo, na jakim poziomie, z czego finansowane, od kiedy oraz co z już otrzymującymi wyższe świadczenia? Tylko dla obywateli, którzy osiągnęli określony wiek (na pewno dość wysoki i jednakowy dla kobiet i mężczyzn, co najmniej 65 lat)? Dla wszystkich, w tym cudzoziemców przebywających u nas przez określoną liczbę lat (oni też na ogół pracowali, zwłaszcza ci z Unii Europejskiej)? Tylko dla pracujących i spełniających określone warunki? Jakie źródła finansowania: składki (od kogo i w jakiej wysokości) czy budżet? Kiedy – od razu, okres przejściowy z różnymi świadczeniami dla różnych kategorii, tylko dla tych, którzy jeszcze nie uczestniczą w dotychczasowym systemie lub są w nim nie dłużej niż np. 10 lat? Bez odpowiedzi na te pytania, nawet uznając, że takie jednakowe emerytury mają sens, pozostaną one tylko ideą. Łatwo ją przedstawić, ale bez szans na realizację.
Na koniec przypomnę, że w Polsce był moment, w którym taką emeryturę flat-rate można było wprowadzić. W starym systemie emerytalnym istnieje pierwszy składnik o takim charakterze: 24 proc. przeciętnego wynagrodzenia, po odliczeniu składki na ubezpieczenie społeczne dla osób ze starego systemu (dziś daje to kwotę 818 zł dla każdego). Można było to zostawić, finansując z budżetu (dzisiejsza dotacja do FUS) i na tym dobudować drugi samowystarczalny filar, oparty na składce – ile zapłacisz, tyle dostaniesz. No cóż, dzisiaj to musztarda po obiedzie.