Czy pomóc frankowiczom

© Shutterstock
© Shutterstock 32
Polemizują eksperci: Dr Cezary Mech, ekonomista, prezes Stowarzyszenia Rynku Kapitałowego UNFE; Prof. Stanisław Gomułka, ekonomista, ekspert Business Centre Club
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2016 (9)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Dr Cezary Mech, ekonomista, prezes Stowarzyszenia Rynku Kapitałowego UNFE

Jestem zwolennikiem pomocy dla tzw. frankowiczów. Należy jej udzielić zgodnie z prawami finansów, w szczególności parytetem stóp procentowych. Najogólniej mówiąc, powinno się doprowadzić w duchu negocjacji do takiego porozumienia stron, aby to, co było przedmiotem nieuprawnionych obciążeń (czyli osławione spready), zostało kredytobiorcom zrekompensowane. 

Banki przecież doskonale zdawały sobie sprawę z ryzyka ciążącego na kredytach walutowych, zwłaszcza w długim terminie, i maksymalnie przerzuciły je na kredytobiorców, przy okazji wykorzystując niewiedzę klientów. Nie wykluczam, że nadzwyczajna rentowność od początku była efektem kalkulacji, że być może nastąpi konieczność renegocjacji nierównoprawnych porozumień w momencie znacznego osłabienia złotego względem franka szwajcarskiego, a kwoty roszczeń będą przekraczać możliwość odzyskania ich z aktywów klientów. 

Nie dziwi więc deklarowana chęć rozmowy ze strony przedstawicieli systemu bankowego, podobnie zresztą jak ze strony KNF. Już 10 lat temu apelowano o zakaz udzielania kredytów w obcych walutach, którego to postulatu były minister, a później przewodniczący ówczesnej KNB (zastąpionej potem przez KNF) nie zrealizował. Jako wiceminister finansów tłumaczyłem, że zgodnie z prawem finansów, zwanym parytetem stóp procentowych, kredyty we fankach nie są tańsze, gdyż muszą oznaczać ryzyko wyższej spłaty rat kapitału w przypadku wzmocnienia szwajcarskiej waluty. 

Niestety, po programie „Rodzina na swoim”, którego nazwę skądinąd wymyśliłem, została tylko ta nazwa. A zamiast 3 mln mieszkań, młodym wciśnięto kredyty hipoteczne we frankach, dopłacając dodatkowo bankom z budżetu, gdy sprzedawały swój produkt. Tych, którzy tłumaczyli, że oznacza to wspieranie spekulacji walutowej, nie słuchano. Obecnie również grozi nam, że w efekcie działania lobbingu, pomagając finansowo nierozważnym frankowiczom, sfinansujemy straty banków, opodatkowując wszystkich i nie pomagając najbiedniejszym. Dlatego, dążąc do przewalutowania kredytów, nie można sięgać do kursów historycznych, ale do tych aktualnych. Oczywiście, jeśli banki dobrowolnie zgodziłyby się na przejęcie części ryzyka kursowego, które się zmaterializowało, państwo powinno im to ułatwić. 

Należy też uprościć ogłaszanie prywatne­go bankructwa, a więc skończyć z „niewolnictwem kredytowym”. Niemniej regulacje w żaden sposób nie powinny bezpośrednio uderzać podatników po kieszeni. To powinny być rozwiązania wyłącznie między bankami a ich klientami i między nimi rozliczane. Rząd ma być tu pomocny w negocjacjach, a NBP w przewalutowaniu. Przy okazji tych rozmów wszyscy powinni odrobić lekcje na przyszłość: kredyty hipoteczne nie mogą być polem do spekulacji, tylko ułatwieniem w nabyciu mieszkania. Po to również, aby długoterminowe obciążenia były jak najniższe. Dlatego w przypadku nowych umów należy ograniczyć roszczenia banku do wysokości wartości zabezpieczenia. 

Połączenie tych działań i pomocy dla frankowiczów sprawi, że banki skoncentrują się na ocenie ryzyka kredytowego podmiotu, jak i projektu inwestycyjnego, i nie będą ewoluować w kierunku windykacji i pośrednictwa w handlu nieruchomościami. Nie ma też zagrożenia, że to zniechęci do inwestycji w Polsce. Powinniśmy wprowadzać rynkowe regulacje dla wszystkich mających pomysły, a nie tylko tych z lepszymi koneksjami. Napływ inwestorów w miejsce spekulantów będzie najlepszym sygnałem „dobrej zmiany”, o którą należy zabiegać niezależnie od tego, skąd miałaby nadejść. 


Prof. Stanisław Gomułka, ekonomista, ekspert  Business Centre Club

Argumentów przeciwko pomaganiu frankowiczom jest bardzo wiele. Po pierwsze, trzeba zauważyć, że wybrali oni kredyt wyrażony w walucie obcej, ponieważ jego oprocentowanie było dużo niższe niż kredytu złotowego. Zdecydowali się nań, wiedząc, że jest on obarczony ryzykiem kursowym. Zdawali sobie z tego sprawę, a przynajmniej powinni, i teraz domaganie się, by podatnicy lub banki przejęli na siebie to ryzyko, jest nieuprawnione. To niezgodne z podstawowymi zasadami ekonomii, dotyczącymi relacji między bankiem a kredytobiorcą. 

Tłumaczenie, że nie mieli takiej wiedzy lub banki celowo ją kamuflowały, jest co najmniej kontrowersyjne. Nie dość, że trudno to wykazać (spotkań w bankach nikt chyba nie nagrywał), to jeszcze nie wiemy, czy czasem nie podejmowali tego ryzyka w pełni świadomie. W końcu bardzo wiele osób brało kredyt złotowy, zdając sobie sprawę, iż stracą na wyższych odsetkach, ale za to kupują sobie spokój w związku z wahaniami kursowymi. Widocznie frankowicze doszli do odwrotnego wniosku: ewentualny koszt ryzyka walutowego jest mniejszy niż oszczędności na odsetkach. Mieli prawo do takiego wyboru, jednak teraz nie powinni się domagać, by inni ponieśli tego konsekwencje. 

Ciekawe jest też to, że zagrożonych kredytów frankowych jest jedynie ok. 2 proc., naprawdę niewiele, a do tego mniej niż w przypadku kredytów hipotecznych  w złotych. Co więcej, frankowicze zostaną „uderzeni po kieszeni” tylko, gdy zaistnieje konieczność natychmiastowej spłaty kredytu, bo bank go wypowie, nie mając wystarczających zabezpieczeń, lub sprzedaży nieruchomości. Na to, na masową skalę, się nie zanosi. Banki same przecież podjęły różne inicjatywy w rodzaju wydłużenia terminu spłaty pożyczki czy renegocjowania innych warunków, co jest właściwym rozwiązaniem. Celem banku nie jest bowiem przejęcie nieruchomości (to ostateczność), gdyż na tym praktycznie zawsze się traci, ale znalezienie rozwiązania, które nie generuje strat lub je minimalizuje. 

Rzecz jasna każdy, kto uważa, że został pokrzywdzony, może dochodzić swoich racji przed sądem. Zresztą sprawy takie mają miejsce i sądy dość nieprzychylnie patrzą na zawyżaną – ich zdaniem – wartość marż. Lecz nawet gdy sprzyjają klientowi indywidualnemu, to i tak nie akceptują, aby za ryzyko kursowe płacił ktoś z zewnątrz. Podobnie jest przecież z przedsiębiorstwami: biorą kredyty wyrażone w walutach obcych i nikt nie oczekuje, że Skarb Państwa lub bank będzie im rekompensował ryzyko kursowe. 

Propozycja prezydenta Andrzeja Dudy  pokazała też, jak kosztowne mogą być konsekwencje tego, czego domagają się frankowicze. Chodzi o dziesiątki miliardów złotych, w dodatku skumulowane w odniesieniu do kilku banków, którym mogłoby to grozić bankructwem. To zaś oznacza konieczność wypłat z funduszu gwarancyjnego (i być może z budżetu), żeby oddać depozyty. Nie zapominajmy również, że obciążenie systemu oznacza zmniejszenie możliwości kredytowania gospodarki w ogóle. Tego frankowicze nie biorą pod uwagę, a powinni, bo uruchomiłaby się lawina niekorzystnych zdarzeń. 

Wreszcie jest jeszcze kwestia pryncypiów. Taki precedens za chwilę spowodowałby ustawienie się w kolejce kolejnych grup interesów. Każdy kredytobiorca może przecież powiedzieć, że z takich czy innych powodów coś źle ocenił, nie zrozumiał, nieprawidłowo go poinformowano, więc domaga się rekompensaty. Frankowicze nie mogą być traktowani w sposób uprzywilejowany. Tak po prostu być nie powinno. 

My Company Polska wydanie 6/2016 (9)

Więcej możesz przeczytać w 6/2016 (9) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ