Polski ekosystem startupów. Jest świetnie, mogłoby być lepiej
fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 9/2019 (48)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Gdyby polski rynek startupów oceniać przez pryzmat inwestycji na rynku venture capital, to w tym roku idziemy na rekord. W dwóch pierwszych kwartałach br. zastrzyk gotówki do obiecujących młodych firm technologicznych wyniósł 550 mln zł. Jeśli takie tempo utrzyma się do grudnia, 2019 r. przejdzie do annałów jako pierwszy, w którym kwoty włożone w startupy przekroczą nad Wisłą 1 mld zł.
Według analityków Inovo Venture, II kwartał br. był najlepszy w historii – 18 rund inwestycyjnych z rekordowym wynikiem przekraczającym 444 mln zł. W wydatkach na startupy prześcignęliśmy już europejską „fabrykę jednorożców”, czyli Szwecję, i zbliżyliśmy do takich krajów, jak Niemcy, Holandia, Hiszpania, Austria czy Norwegia.
Jak wynika z „The Golden Book of Venture Capital in Poland 2019”, raportu fundacji Startup Poland, w Polsce działa ponad 130 funduszy VC. W startupy znad Wisły uwierzyli już, oprócz rodzimych funduszy, także Amerykanie, Brytyjczycy, Niemcy, Czesi i Estończycy. Sęk w tym, że polskie rundy inwestycyjne są niższe o rząd wielkości od zagranicznych − większość działających u nas funduszy to tzw. mikro i nano VC zarządzające średnio aktywami poniżej 20 mln euro i aktywne przede wszystkim w fazie preseed, seed oraz w pierwszej rundzie finansowania. Zdecydowanie brakuje funduszy, które zaspokajałyby potrzeby kapitałowe rozwiniętych startupów. W 2018 r. odbyły się tylko trzy rundy inwestycyjne powyżej 10 mln euro. Tymczasem, żeby wyhodować wyśnionego jednorożca trzeba szybko i dużo „dorzucać do pieca”, jak mówi twórca jednego z kandydatów na mitycznego zwierzaka Stefan Batory. Sytuacja może się zmienić, ale pod warunkiem, że nad Wisłę ściągną inwestorzy z wielokrotnie grubszym portfelem.
Kolejny słaby punkt polskiego rynku startupów to brak prywatnego kapitału. Tu też na razie znacząco odbiegamy od Zachodu. Sebastian Kulczyk, Łukasz Wejhert czy kilku innych to jaskółki, które jeszcze wiosny nie czynią. Większość najbogatszych Polaków nie „czuje” startupów. Czy pójdą w ślad piłkarskich sław, jak Grzegorz Krychowiak, który niedawno zainwestował 750 tys. zł w platformę treningową Podioom i Robert Lewandowski, który uwierzył w Samurai Labs? Zobaczymy.
Tymczasem w finansowaniu polskich startupów prym wiedzie kapitał państwowy lub unijny – aż 81 proc. rund inwestycyjnych polskich inwestorów venture capital odbyło się z udziałem pieniędzy państwowych (vide raport „Polskie Startupy 2018”). To znacznie mniej efektywny sposób wspierania młodych spółek, szczególnie jeśli chodzi o wiedzę i networking, mówią eksperci. Wskazują też, że zamiast koncentrować się na topowych światowych trendach, jak deep tech, fintech i heathtech, nad Wisła inwestuje się w analitykę i IoT.
W 2016 r. rząd ogłosił Start in Poland – największy tego typu program dla startupów w Europie Środkowo-Wschodniej z budżetem sięgającym 3 mld zł. Zakłada on, że dzięki temu w Polsce powstanie 1,5 tys. firm tworzących wysokiej jakości nowatorskie technologie, a Polska stanie się hubem technologicznym regionu.
– Są na to szanse, przynajmniej z czterech powodów – mówi Maciej Sadowski, współzałożyciel i CEO Startup Hub Poland. – Wciąż jesteśmy bardzo konkurencyjni cenowo i mamy wysoko wykwalifikowanych inżynierów, programistów i naukowców. Proporcjonalnie do liczby startupów mamy najwięcej w regionie dostępnych środków na ich wsparcie. Posiadamy też bardzo dobrą infrastrukturę: połączenie lotnicze ze światem, czyste miasta, dobre drogi, nowoczesne laboratoria, które zachwycają nawet Amerykanów. Po czwarte, jesteśmy krajem granicznym między zamożnym Zachodem a Wschodem, na którym jest duża podaż obiecujących startupów. Jesteśmy taką siatką na motyle – mamy szanse wychwytywać z byłych republik radzieckich wybitnych biologów, fizyków, robotyków czy programistów.
Maciej Sadowski jest optymistą, wierzy, że w najbliższej dekadzie dorobimy się kilku polskich unicornów i stadka gazeli, czyli spółek z wyceną poniżej 1 mld dol., ale świetnie sobie radzących w swoich niszach.
Jednak, aby to się udało, potrzeba nie tylko pieniędzy. Także sprzyjającego klimatu dla przedsiębiorców, stabilnej legislacji i różnorodności. Przedsiębiorczych młodych ludzi ze świata nie ściągnie do nas tylko sama wizja finansowania biznesu. Muszą wiedzieć, że będą się dobrze u nas czuć bez względu na swoją rasę, kulturę czy religię. Tak jak w Izraelu, Londynie, Berlinie czy Dolinie Krzemowej. Bo dynamiczne ekosystemy startupów i globalne marki powstają w środowisku wielokulturowości, tam, gdzie zderzają się ze sobą różne sposoby rozumienia klienta, odmienne kultury organizacji, gdzie powstaje globalny networking, bo każdy wnosi ze sobą kontakty z innej bajki. Na razie mamy z tym problem. Widać to nie tylko w codziennych newsach z ulic polskich miast, ale też w strukturze zatrudnienia: w polskich startupach pracuje bardzo mało obcokrajowców. W 74 proc. ani jeden.
Zmiany powinny dokonać się także w świadomości i zachowaniach startupowców. Na razie wielu z nich brakuje śmiałości i rozmachu. Świadczy o tym choćby fakt, że tylko w ostateczności sięgają po zewnętrzne finansowanie. Z 2,7 tys. polskich startupów, aż 59 proc. finansuje swoją działalność wyłącznie ze środków własnych, a tylko 37 proc. korzysta z krajowych funduszy V C. Jeszcze mniej z zagranicznych, aniołów biznesu, inwestorów branżowych i banków.
Eksperci wskazują, że przed polskimi startupami jeszcze dużo nauki, szczególnie, jeśli chodzi o umiejętności sprzedażowe, międzynarodowy networking, umiejętność przegrywania i dzielenia się porażkami, pewności siebie i zaufania w relacjach biznesowych. W zespołach brakuje hustlerów (najkrócej mówiąc, to ktoś taki, kto sprzeda piasek na pustyni, a wypchnięty drzwiami, wejdzie oknem.) Dlatego czasami już na starcie przegrywają z zagranicznymi konkurentami.
Ci, którym się udało wskazują jeszcze na coraz dotkliwszy deficyt wykwalifikowanych kadr, ale też i na to, że na polskim rynku lekcję do odrobienia mają też inwestorzy: muszą być cierpliwsi i wierzyć w zespół. Na rynku, gdzie zwycięzca bierze wszystko ważniejsze jest, żeby ten rynek najpierw zająć, a dopiero później generować zyski. − Jeśli skupimy się na nich za wcześnie, ktoś szybko może nas przeskoczyć i to, że przez dwa, trzy lata generowaliśmy zyski przestaje mieć znaczenie – argumentują.
CD Projekt, Allegro, LiveChat, Brainly, Docplanner czy Booksy pokazują, że z Polski może wyjść globalnie znana marka. Ale żeby sny o regionalnym hubie miały szanse się ziścić, zamiast zaklinać rzeczywistość, powinniśmy poważnie zastanowić się nad istotą ekosystemu przyjaznego startupom. I nad tym, dlaczego wciąż wleczemy się w ogonie innowacyjności. Bo, niestety, z opublikowanego w czerwcu br. unijnego raportu dotyczącego innowacyjności wynika, że pod tym względem Polska zajmuje w Europie niechlubne 4. miejscu od końca.
Więcej możesz przeczytać w 9/2019 (48) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.