Raper to też zawód
Fot. Irek Dorożańskiz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2020 (54)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Jesteśmy w Mikołowie, w siedzibie MaxFloRec. Czym właściwie jest MaxFloRec: wydawnictwem, agencją koncertową, firmą odzieżową czy przedsiębiorstwem?
RAHIM: Zawsze uważałem, że MaxFloRec to agencja artystyczno-wydawnicza. Odzieżówka to u nas poboczny temat – nie jest ani głównym celem, ani istotnym środkiem wpływów. Skupiamy się na opiece artystycznej, kreowaniu wizerunku artysty, wspieraniu jego pomysłów. Na tym się znamy.
Jak to wszystko się zaczęło?
Z potrzeby działania po swojemu. Kiedy wydawałem swoje pierwsze płyty, to robiłem to „pod kimś” i często miałem wrażenie – pomijając kontrakty niewolnicze, które kiedyś były, niestety, na porządku dziennym – że byłem traktowany jako produkt, a nie jak partner. Zaczęło mi to doskwierać, bo przecież nagrywałem płyty, które były mniej lub bardziej popularne! Otaczałem się fajnymi i znanymi ludźmi, ale kiedy wchodziliśmy na rynek, w którym to wydawca dyktuje warunki, nie czuliśmy się z tym najlepiej.
Chciałeś więc stworzyć przeciwwagę?
Tak. Miejsce, w którym artysta czuje, że ma wokół siebie ludzi, którzy o niego dbają, wierzą w niego. Chcą inwestować pieniądze. Czują jego wizerunek.
Wizerunek?
Zawsze wychodziłem z założenia, że muzyka obroni się sama, ale ostatnie lata pokazują, że cała otoczka bardziej wpływa na „hype” wokół artysty. Jest wielu twórców mających świetny PR, którzy są kontrowersyjni i na pierwszy plan wyciągają wszystkie okołomuzyczne rzeczy.
Ludzie się nimi interesują, a to jest chyba najważniejsze.
Nie cieszy mnie fakt, że twórcy stają się coraz bardziej tabloidowi. Na szczęście są również perełki, które umieją przebić się muzyką, a nie wyłącznie wizerunkiem.
Na ile wy – jako wytwórnia – kreujecie ten wizerunek, a na ile są to decyzje konkretnego artysty?
Są artyści na tyle kreatywni, mający na siebie świetny pomysł, że nie trzeba im nic doradzać, wystarczy umożliwić realizację własnych pomysłów. Ale są też artyści, dla których to muzyka jest ważna, a w dupie mają image. Wtedy musimy podpowiadać, nadawać kolorytu. Fajnym casem w tym temacie jest przykład jednego z naszych podopiecznych – Kleszcza. W jednym z teledysków pomalował sobie twarz à la Joker, co się bardzo dobrze przyjęło. Zobaczyliśmy, że to ma potencjał, więc postanowiliśmy tym imagem zagrać, pojawił się więc człowiek z maską. To się super sprawdziło. Mówiąc wprost: nie wszyscy znali muzykę Kleszcza, ale wiedzieli, że jest taki koleś z „pomalowanym ryjem”. Dzięki temu zapoznali się z jego twórczością.
Łatwiej pracuje ci się z artystami, którym trzeba podpowiadać wizerunek, czy z tymi, którzy mają już na siebie pomysł?
To zależy od charakteru. Najbardziej cenię sobie twórców, dla których warstwa artystyczna jest na pierwszym miejscu, mniej cenię osoby jedynie odtwarzające zastane schematy. Fajnie, jeśli ktoś ma pomysł na siebie, bo to ułatwia pracę, ale on musi mieć też otwartą głowę i być gotowym na partnerską współpracę.
Często zdarzają się artyści, którzy na wszystkie propozycje mówią: „nie”?
Są malkontenci, ale staramy się z takimi osobami nie wchodzić we współpracę, bo to już na starcie nie wróży niczego dobrego. Chcemy działać długofalowo, każda płyta to dobra wola: nasza i artysty.
Młodzi ludzie na ogół jeszcze nie wiedzą, w którą stronę chcą podążać.
Sam to zauważam, spotykam wielu 20-latków, którzy są bardzo niedookreśleni. Chcą robić trochę tego, trochę tamtego, łączyć się z innymi gatunkami... Ciężko takich artystów ustabilizować, trudniej ich przedstawić szerokiej publiczności.
Ale chyba nie powiesz mi, że to wynika wyłącznie z wieku.
Oczywiście, że nie. Bardzo ważna jest chęć poszukiwania. Zobacz choćby drogę naszego podopiecznego Grubsona, który przeobraził się ze skocznego zioma w filozoficznie pływającego na nutach artysty. Ewolucja jest naturalną koleją rzeczy, widzę to na swoim przykładzie.
Dużo debiutantów się do was zgłasza?
Dostajemy sporo demówek. Choć należy pamiętać, że współcześnie zmieniła się rola wytwórni. Coraz więcej osób chce działać na własną rękę. Coraz bardziej to wytwórnia musi dostosowywać się do potrzeb artystów.
To znaczy?
Jeśli ktoś ma kilka klipów na swoim kanale na YouTube i te jego teledyski osiągną dużą popularność, to takiemu artyście niespecjalnie spieszno do wiązania się z kimś. Nagle okazuje się, że on zaczyna zarabiać na YouTube, dostaje ofertę na dystrybucję, interes się kręci. Jeśli człowiek jest rezolutny, to naprawdę jest w stanie sobie ze wszystkim poradzić.
Czyli rozumiem, że rola wytwórni zmieniła się wraz z rozwojem internetu oraz cyfrowej dystrybucji muzyki?
YouTube nie pomaga wytwórniom, pomaga artystom. Kanały wytwórni straciły na mocy, straciły zasięgi na rzecz właśnie pojedynczych artystów. Rynek jest dynamiczny, ten hiphopowy bardzo mocno się zmienia. Jedno co niezmiennie działa na korzyść wytwórni to doświadczenie – jest zespół ludzi pracujących nad karierą danego artysty. Mam przykłady twórców, którzy na pewnym etapie współpracy z MaxFloRec stwierdzili, że chcieliby spróbować działać sami. Bardzo często wracali do nas z feedbackiem, że nie zdawali sobie sprawy z tego, ile to jest roboty, jak dużo trzeba pracować.
Kiedy wytwórnie muzyczne przestały być tylko wytwórniami, a stały się całymi – jak to określiłeś na początku – agencjami artystyczno-wydawniczymi?
Naszym priorytetem było wydanie pierwszej płyty, na której byśmy nie stracili. Nie mieliśmy pojęcia, jak się robi biznes. Debiut wydaliśmy za pożyczone pieniądze. Moja mama wzięła kredyt, a my go spłacaliśmy. Wyszliśmy ponad kreskę, więc zobaczyliśmy, że ma to rację bytu, trzeba lepić śniegową kulę. Szukaliśmy osób działających zajawkowo, szybko zbudowaliśmy zespół, dzięki któremu udało nam się wydawać kolejne albumy. Wychodziło nam osiągnięcie zbilansowania się, widzieliśmy, że jest w tym potencjał. Gdy jakiś album zrobił górkę, to zdobywaliśmy kasę na kolejną inwestycję. Na początku skupialiśmy się głównie na płytach – muzyka, teledyski – a z czasem poszerzyliśmy portfolio o ubrania. Chcieliśmy po prostu iść trochę promocyjnie, pokazywać nasze logo na bluzie czy T-shircie. Zaczynaliśmy od limitowanych sztuk, z czasem przeszliśmy do większej produkcji. Dzisiaj już nie da się dać czegoś unikalnego, bo praktycznie wszystko jest dostępne na rynku.
Zacznijcie produkować maski antysmogowe, one są coraz popularniejsze.
To akurat ciekawe, bo my kilkanaście lat temu produkowaliśmy bandany, które wtedy trochę były okryciem szyi, a trochę maskami. To był produkt, który wprowadziliśmy jako jedni z pierwszych w kraju i bardzo dobrze się sprawdzał. Ale mimo wszystko odzież to dla nas wciąż poboczna gałąź biznesu.
Zawsze tak było?
Wiadomo, że marzą mi się coraz większe kolekcje, ale zauważyłem, że zaangażowanie, które w to wkładam trochę pozbywa mnie energii, jaką chciałbym wkładać w muzykę. Stwierdziłem, że nie ma sensu inwestować w to nie wiadomo ile czasu i pieniędzy. Kiedyś miałeś dziesięć marek hiphopowych, dziś już liczy się to w setkach bo każdy ma jakąś limitowaną serię. Wiadomo, że są marki, które stworzyły linie bardzo sprytnie, alternatywnie do nazwy wytwórni. Taką wiesz, submarkę. Przykładem jest El Polako. Ktoś kupuje te ciuchy, bo one są po prostu fajne, nie musi słuchać rapu.
Jak oceniasz komercyjne współprace raperów? Wojtek Sokół promuje Samsunga, a jego Prosto wydaje kolekcję z Vistulą i 4F. O.S.T.R. oglądasz w Canal + – komentuje ci mecz. To jest okej?
To naturalna kolej rzeczy. Parę ładnych lat temu dostałem propozycję wystąpienia w reklamie pewnego napoju. Reklama wcale nie była przypałowa, ale jeszcze wtedy środowisko hiphopowe było mentalnie na tyle zamknięte i każde takie działania wykraczające poza równały się z przypięciem komuś odpowiedniej łaty, że stwierdziłem, iż pieniądze, które mogę tam zarobić są nieporównywalne do ubytku na wizerunku, jaki mi groził. Zaznaczę, że nie były to miliony złotych, natomiast środowisko rapowe na pewno by mi tego nie wybaczyło. Sokół nie jest pierwszym raperem, który pojawił się w tego typu współpracy. Parę lat temu Eldoka reklamował bodajże Sprite’a. Znajdziesz wiele przykładów takich połączeń: jedne znajdują się w telewizji, inne w internecie i mediach społecznościowych. Przecież sam product placement występuje w teledyskach od wielu lat, marki chętnie decydują się na taką współpracę. Są też firmy, które są w stanie zasponsorować całą trasę koncertową, logo znajduje się na ulotkach, banerach, biletach. Kampanie piwowarskie brały udział w dużych wydarzeniach i koncertach. To cały czas ewoluuje i nie jest kwestią ostatniego roku.
Można więc zaryzykować tezę, że product placement w teledyskach oswajał środowisko hiphopowe z kampaniami reklamowymi?
Sądzę, że tak. Ale zwróć uwagę na jeszcze jedną kwestię – od paru ładnych lat sami raperzy nawijają, że na swojej muzyce zarabiają hajs. Nie wstydzą się o tym mówić, przestało to być tematem tabu. Kiedy ja zaczynałem, mówiło się, że muzykę tworzy się dla siebie, dla bliskich, dla osiedla, ziomów. Nikt nie ważył się powiedzieć „pieniądze”, bo od razu byłyby głosy, że się sprzedał. Artysta nie jest tylko człowiekiem kreującym dzieło. To też osoba wykonująca konkretny zawód.
MaxFloRec dostaje dużo propozycji komercyjnych?
My jesteśmy odłączeni od stołecznej pępowiny, więc mamy utrudnione zadanie. Nie uczestniczymy aktywnie w eventach, bankietach, co też wpływa na liczbę naszych kontaktów i przychodów sponsorskich. Na stanowiskach dyrektorskich jest mnóstwo moich rówieśników, ludzi, którzy mnie słuchali i podejrzewam, że po wypiciu kilku kieliszków wódki załatwiłbym duże budżety. Kontakty to kapitał. Moja firma utrzymuje się głównie ze sprzedaży muzyki, może nie zarabiamy kokosów, ale bilans jest dodatni.
Nie zarabiacie kokosów, mówisz...
Kiedyś liczyła się przede wszystkim sprzedaż płyt i koncerty. Dziś fizyczne nośniki kupują kolekcjonerzy, cały środek ciężkości został przeniesiony na rynek cyfrowy. Fizyczny nośnik stał się czymś ekskluzywnym.
A podobno wraca do łask.
Winyle też podobno wróciły, kasety. Są nawroty, ale trzeba mieć świadomość jednej rzeczy: odtwarzacze CD są coraz trudniej dostępne.
Ja nawet w laptopie nie mam wyjścia na płyty.
Jestem przerażony zmianą samochodu, bo trudno teraz o model z wyjściem na CD. Ja uwielbiam słuchać muzyki z płyt, mam niezłą kolekcję. Tymczasem praktycznie nie kupisz już wieży z CD playerem, bo masz głośniczki, które podpinasz do telefonu czy tabletu. Jednostkowo zarabiasz mniej za odsłuchanie albumu w streamingu, ale efekt skali robi tu robotę.
Mam jednak wrażenie, że wy – raperzy – macie prościej ze względu na lojalność waszych słuchaczy. Dawno temu, jeszcze na studiach, tworzyłem dwutygodnik z wywiadami. Mieliśmy wielu ciekawych gości, ale serwery padły tylko w jednym przypadku – kiedy opublikowaliśmy wywiad z Tobą przy okazji premiery filmu „Jesteś Bogiem”.
Hip-hop to jeden z najpopularniejszych gatunków muzycznych w Polsce. Powiedziałbym, że najpopularniejszy, ale niestety jest jeszcze jeden gatunek, który jest ponad nami (śmiech). Artyści reprezentujący tamten gatunek ponoć sprzedają tyle koncertów, że głowa mała. Nie widziałem nigdy danych statystycznych, ale sądzę, że tort jest dużo większy niż ten rapowy. Ja tu nie mówię o odbiorcach, ale o samym segmencie.
Dlatego wasz segment co rusz flirtuje z innymi gatunkami?
Nie wiem. Na pewno doszło do tego, że w rapie masz gwiazdy z najwyższej półki. To co się wydarzyło chociażby przy okazji twórczości Taco Hemingwaya trzeba określić tylko jednym słowem: „szał”. Czy Bedoesa, który jest teraz bożyszczem nastolatków.
Jakie plany na najbliższe miesiące ma firma MaxFloRec?
Na pewno będziemy chcieli dalej promować dobrą muzykę. Trudno powiedzieć, jaki model biznesowy będzie dominował za pięć lat, ale myślę, że dalej będą funkcjonować artyści potrzebujący wsparcia dużej wytwórni i wciąż będą diamenty do oszlifowania.
Więcej możesz przeczytać w 3/2020 (54) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.