Rozrywka to za mało? Play-to-earn pozwoli ci zarobić na graniu
Gry play-to-earn zyskują na popularności / Fot. Florian Olivo, Unsplash.comO technologii blockchain słyszeli już wszyscy. Nie tylko w kontekście Bitcoina, bo jej zastosowania są bardzo szerokie. Rok 2021 należał do DeFi (skrót od decentralized finance), czyli aplikacji umożliwiających zaciąganie pożyczek, tworzenie lokat czy wymianę instrumentów pochodnych w kryptowalutach. Użytkownicy ulokowali w nich w zeszłym roku ok. 86 mld dolarów.
W 2022 przyszedł czas na kolejny trend. Użytkownicy zwrócili się w stronę gier, które tak jak aplikacje finansowe są budowane na blockchainie. Rynek, który był rok temu wart 1,5 mld dolarów, urósł już ponad dwukrotnie do 3,6 mld dolarów. W porównaniu do organicznego rozwoju tradycyjnego gamingu jest to niemal 10-krotnie szybszy wzrost.
Za co gracze pokochali gaming blockchainowy? Część użytkowników pociąga jego niezależność, bo gry blockchainowe są tworzone przez małe, niszowe, firmy, tzw. indie studia. Korporacje gamingowe albo tego nie potrafią, albo boją się reakcji rynku, bo kryptowaluty często kojarzone są z chęcią łatwego zysku.
W większości przypadków o zamiłowaniu do gier blockchainowych decyduje jednak co innego – możliwość zarobku. Ich najpopularniejszą formą jest play-to-earn, które pozwala graczom zarabiać poprzez… granie. Nie udział w turniejach czy sprzedawanie kont. Wystarczy wykonywać misje, zwalczać przeciwników czy podejmować inne aktywności wewnątrz gry, aby otrzymać nagrodę w postaci kryptowalut lub NFT. Jedne i drugie można później sprzedać za dolary na giełdach takich jak Binance czy Coinbase (albo też giełdach zdecentralizowanych, jak Uniswap).
O ile w Europie czy USA play-to-earn jest formą rozrywki z premią, w krajach rozwijających się może stanowić substytut etatu. Przykładem takiego miejsca są Filipiny, gdzie wprawieni użytkownicy żyją z grania w Axie Infinity. Wokół tytułu rozwinął się już duży rynek, w ramach którego tzw. gildie wypożyczają odpłatnie NFT niezbędne do rozpoczęcia rozgrywki oraz zatrudniają graczy, którzy generują dla nich zyski.
Play-to-earn to raczkująca rewolucja
Pomimo błyskawicznego tempa wzrostu, pod względem jakości gry play-to-earn są wciąż na wczesnym etapie rozwoju. Do tego dochodzi aspekt ich wewnętrznej ekonomii. Twórcy gier, na potrzeby nagradzania graczy, generują kryptowaluty i NFT w ogromnych ilościach, co skutkuje nadmiarem podaży w stosunku do popytu generowanego przez graczy. Ma to odzwierciedlenie w spadających cenach na giełdach, które dobitnie pokazują, że ekonomie gier blockchainowych nie są wystarczająco zbalansowane.
Z czego wynika ten problem? Pomysł integrowania gier z blockchainem i nagradzania graczy NFT i kryptowalutami spopularyzował się ledwie rok temu, a do tego na rynku IT brakuje osób, które potrafiłyby zarówno tworzyć dobre gry, jak i pisać kod do aplikacji na blockchainie. – To dwie odrębne kompetencje i choć game development eksplorujemy od dawna, blockchain jest młodym obszarem. Blockchain developmentu nie uczą na studiach, więc opanowanie tej umiejętności leży w gestii doświadczonych game developerów – komentuje Michał Dąbrowski, CEO i założyciel warszawskiego startupu Elympics, który dostarcza narzędzie umożliwiające proste tworzenie gier play-and-earn.
Dzisiejsze gry blockchainowe to proste tytuły bez rozwiniętego gameplayu, czyli warstwy, która decyduje o tym, czy gra jest wciągająca. Trudno porównywać je z produkcjami opartymi na angażującej rozgrywce znanej z produkcji mobilnych czy konsolowych. W dzisiejszym play-to-earn główną motywacją gracza nie jest ani rozgrywka, ani rozrywka, tylko zarobek – na tyle atrakcyjny, że nowi gracze dalej napływają.
- Tradycyjne gry są dużo bardziej dopracowane niż dzisiejsze play-to-earn. Nie oznacza to jednak, że blockchain nie ma potencjału gamingowego – komentuje Dąbrowski. – Technologia blockchain przynosi naturalne rozwinięcia dotychczasowych modeli monetyzacji takich jak free-to-play, a historia pokazuje, że to w tę stronę chcą iść gracze – dodaje CEO i założyciel Elympics.
Dąbrowski uważa, że pojawienie się play-to-earn to kolejny krok milowy w rozwoju branży gamingowej. Przypomina, że nowe pomysły na dotarcie do graczy i monetyzację gier zawsze przychodziły wraz z rewolucyjnymi technologiami. – Gaming przeszedł długą drogę od czasów automatów do ponga. Po drodze pojawiły się konsole umożliwiające rozgrywkę domową, gry PC z rozwiniętymi światami, gry mobilne z modelem free-to-play. Adopcja każdego z nich trwała kilka lat, ale przynosiła kompletną rewolucję w postrzeganiu rozrywki. I dlatego właśnie play-to-earn jest wyjątkowe – to kolejna nadchodząca wielkimi krokami zmiana postrzegania gamingu – komentuje.
Dogonić topowe produkcje
Co zatem musi się zmienić, żeby w play-to-earn pojawiła się jakość znana z produkcji EA czy Rockstar Games? Możemy poczekać kilka lat, aż programiści nauczą się tworzyć gry wykorzystujące blockchain. Taki organiczny proces oznacza jednak uczenie się na błędach, a te mogą być kosztowne, kiedy dotyczą warstwy bezpieczeństwa. W końcu w play-to-earn stawką są realne środki graczy.
Drugim wyjściem jest wyposażenie twórców w narzędzia, które umożliwią im budowanie gier bez zagłębiania się w niuanse techniczne. Taką właśnie ścieżkę obrał Dąbrowski, tworząc Elympics wewnątrz polskiej grupy technologicznej Daftcode. Jego zespół wyszedł z prostego założenia: jeśli wykonamy większą część pracy technicznej za twórców gier, będą mieli więcej czasu na dopracowanie gameplayu i warstwy artystycznej. W efekcie powstała infrastruktura do gier play-to-earn, którą Elympics sprzedaje studiom gamingowym.
Dąbrowski wierzy, że trendu play-to-earn nie da się odwrócić, dlatego zamiast prowadzić krucjatę przeciwko nisko jakościowym grom, postanowił wesprzeć twórców. To, jego zdaniem, przyspieszy kolejną rewolucję gamingową.
Czytaj też: