Jeszcze więcej koni
materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 5/2016 (8)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Jeszcze dwie dekady temu Porsche albo sportowe wersje zwykłych modeli aut były na naszych drogach sensacją. Obecnie nie robią już takiego wrażenia, choć pewnie za Lamborghini albo Ferrari niejeden się obejrzy. Ich sprzedaż w Polsce, choć ciągle szczątkowa, stale rośnie. Dlatego też przy odrobinie szczęścia uda się wychwycić w ulicznym ruchu żółtego Huracána albo czerwone F430. Wyróżniają się, wyglądają pięknie, basowo mruczą, ale... na tle najszybszych supersamochodów mimo wszystko wypadają blado.
Najwyżej poprzeczkę postawiło Bugatti, prezentując na początku naszego stulecia Veyrona. Samochód pod każdym względem spektakularny. Choćby dlatego, że jego silnik miał ponad 1000 KM. Długo nikomu nie udawało się przebić jego możliwości. Co oczywiście nie znaczy, że nie próbowano. Powstawały inne supersamochody. A wśród nich spektakularne... hybrydy. Dokładnie takie jak słynny Prius z napędem spalinowo-elektrycznym. Tyle że z mało porywającą Toyotą mają tyle wspólnego co mała motorówka z luksusowym jachtem. Podobna jest też różnica w cenie.
Hybrydowa trójca
Wielkie trio, które ujrzało światło dzienne w ostatnich latach, to McLaren P1, Ferrari LaFerrari oraz Porsche 918 Spyder. Każdy z tych supersamochodów szczyci się niesamowitymi osiągami – ich przeznaczeniem jest w końcu bardzo szybka jazda po torze wyścigowym. Wszystkie potrafią też, dzięki elektrycznym silnikom, jeździć niezwykle oszczędnie.
LaFerrari, wyprodukowane w 499 egzemplarzach, kosztowało ponad 1 mln euro. I nie każdy mógł go kupić. Na zaszczyt ten zasłużyli jedynie stali klienci marki z włoskiego Maranello. Wybrańcy. Pojazd ten napędzany jest 6,3-litrowym silnikiem spalinowym o mocy 800 KM, który współpracuje ze 163-konnym motorem elektrycznym. Łącznie kierowca ma więc do dyspozycji 963 KM, czyli jakieś 10 razy więcej niż w typowym kompaktowym aucie. Silnik na prąd nie służy jednak w tym przypadku do oszczędzania benzyny, ale – jak to w Ferrari – do poprawiania osiągów. System hybrydowy LaFerrari wzorowany jest na znanym z bolidów Formuły 1 układzie KERS, który dodaje mocy po naciśnięciu odpowiedniego przycisku na kierownicy – na kilkanaście sekund, do momentu zużycia energii elektrycznej zmagazynowanej w bateriach. Ferrari podaje, że sygnowane ich marką auto może rozpędzić się do 350 km/godz., a 100 km/godz. osiąga w mniej niż 3 s. Krótko mówiąc: ruszając spod świateł, setkę osiągniemy w czasie, w którym większość kierowców dopiero kończy wrzucanie pierwszego biegu...
Nieznacznie szybszy jest McLaren P1. To także hybryda. Wyprodukowano 375 egzemplarzy tego supersamochodu i wszystkie wyprzedano na pniu, tuż po prezentacji w 2013 r. Nabywcom nie przeszkadzał fakt, że cena auta również wynosiła ok. 1 mln euro. McLaren ma silnik spalinowy o mocy 727 KM, a wspomaga go 176-konna jednostka na prąd. Łącznie to 916 KM, czyli niewiele mniej niż w przypadku LaFerrari. Co jednak ciekawe, w porównaniu z autem z Maranello, P1 można uznać za samochód ekologiczny. Dlaczego? Otóż konstrukcja zespołu napędowego pozwala mu jeździć tylko z wykorzystaniem energii elektrycznej. Po pełnym naładowaniu baterii, w sprzyjających warunkach, da się w ten sposób przejechać... ok. 10 km.
Najszybsze z całej trójki jest Porsche 918 Spyder, które w odróżnieniu od McLarena i Ferrari jest masowo produkowanym samochodem – wyprodukowano 918 egzemplarzy auta, każdy w podstawowej cenie ok. 930 tys. euro. Płatne opcje mogły jednak wywindować cenę do ponad miliona euro. Porsche w swoim superaucie wykorzystuje 4,6-litrowy silnik o mocy 608 KM, a wspomagają go dwa motory na prąd o łącznej mocy 279 KM. W sumie to 887 KM. Niemcy zastosowali przy tym interesujące rozwiązanie, montując jeden silnik elektryczny z przodu, drugi zaś z tyłu. Pierwszy z nich, włączając się w razie potrzeby, poprawia przyczepność na zakrętach, co z kolei sprzyja łatwemu uzyskiwaniu doskonałych czasów okrążenia na torach wyścigowych.
Warto też podkreślić, że Porsche to ekosamochód z prawdziwego zdarzenia: można go podłączyć do gniazdka elektrycznego, a po naładowaniu baterii do maksimum da się, korzystając jedynie z energii elektrycznej, przejechać najwyżej 30 km. A osiągi? Podkręcone tuningiem Porsche 918 może jechać 345 km/godz., a do setki rozpędza się w 2,6 s. Interesujące, że oficjalne średnie spalanie tego supersamochodu to zaledwie 3 l benzyny na 100 km. Jak to możliwe? To proste: zgodnie z cyklem testowym najpierw jedziemy „na prądzie”, a dopiero gdy opróżnimy akumulatory, włącza się silnik na benzynę. Łatwo zgadnąć, że oficjalne dane dotyczą pierwszych 100 km, gdy startujemy z pełnymi bateriami.
Elektryczna rewolucja
Czy jednak wielokrotnie podkreślane przez producentów rozwiązania ekologiczne rzeczywiście są tak ważne w świecie supersamochodów, w którym podstawą są przecież jak największe osiągi? Okazuje się, że tak, a ich producenci zapowiadają już zmiany zgodne z „zielonym” trendem. Przedstawiciele McLarena sądzą na przykład, że następca modelu P1, planowany na 2023 r., może być samochodem całkowicie elektrycznym. Byłby to efekt planu nazwanego Track22, a ogłoszonego w marcu przez szefa McLarena Mike’a Flewitta. Zgodnie z założeniami tej strategii McLaren ma podwoić swój obrót i zainwestować ok. 1 mld funtów w badania i rozwój. Przewiduje też prezentację do 2022 r. przynajmniej 15 nowych modeli, z których połowa ma być samochodami hybrydowymi.
Zresztą wielu producentów już teraz prowadzi eksperymenty z elektrycznym napędem. Od ponad dekady konstrukcje takie testują Audi i Mercedes. Pierwsza z tych marek, wykorzystując nadwozie pierwszej generacji modelu R8, zbudowała dwa warianty sportowego samochodu na prąd: z napędem na tył oraz na cztery koła. Oba są szybkie, mają kilkusetkilometrowy zasięg, ale nigdy nie wyszły z fazy prototypowej. Podobnie jest w przypadku Mercedesa, który zbudował model SLS AMG E-tron – napędzany silnikami elektrycznymi. Wrażenia z jazdy takimi autami przypominają trochę podróżowanie tramwajem. Oczywiście bardzo szybkim.
Elektryczne prototypy supersamochodów przedstawiły w tym roku również nieco mniej znane marki. Choćby firma Italdesign, która należy do Volkswagena. Jej model GTZero, o stylizacji inspirowanej Lamborghini Huracánem, korzysta z trzech silników na prąd: dwa z nich są przy przedniej osi, a jeden przy tylnej. W sumie mają moc 489 KM i pozwalają rozpędzić się do 250 km/godz. Maksymalnie naładowane baterie teoretycznie pozwalają przejechać 500 km (ale przy jeździe z prędkością zdecydowanie niższą niż maksymalna). Jadąc 200 km/godz. zużywamy takie ilości prądu, że pewnie zabrakłoby go już po 100 km.
Kolejne elektryczne superauto pokazane na początku tego roku to Rimac Concept One. Napęd zapewniają mu cztery silniki na prąd, przy każdym kole po jednym. Ich łączna moc to aż 1088 KM. Pojazd ten kosztuje mniej niż wspomniane hybrydy, bo „zaledwie” milion dolarów. Choć cenę podano w walucie USA, jest to konstrukcja europejska. Twórcą auta jest chorwacki konstruktor Mate Rimac, który zajmuje się projektowaniem i małoseryjną produkcją bardzo szybkich samochodów.
Akurat pod tym względem Rimac Concept One nie jest wyjątkiem, bo – choć na prąd – do 100 km/godz. może rozpędzić się w 2,6 s, do 200 km/godz. – w 6,2 s, a do 300 km/godz. – w 14,2 s. To niewiele wolniej niż Bugatti Chiron (patrz ramka wyżej). Rimac może jechać maksymalnie 355 km/godz., a jego teoretyczny zasięg po naładowaniu akumulatorów to 600 km. Rzecz jasna podczas jazdy z prędkością 300 km/godz. energia z baterii skończy się błyskawicznie. I jeszcze uwaga: chętni do zakupu elektrycznego Rimaca powinni się spieszyć, bo powstanie tylko osiem egzemplarzy, a sześć z nich już sprzedano.
Wodorowa moc
Jeszcze inne rozwiązanie zaprezentowała w marcu tego roku Pininfarina – włoska pracownia projektowa i manufaktura niszowych modeli. To model H2 Speed. Jego nazwa nie jest przypadkowa. „H2” odnosi się do symbolu wodoru. Właśnie ten gaz jest paliwem, z którego – w wyniku reakcji chemicznej zachodzącej w ogniwach paliwowych – wytwarzany jest prąd zasilający dwa silniki elektryczne samochodu. Mają one łączną moc 503 KM. Według inżynierów z Pininfariny ich auto będzie w stanie osiągnąć 100 km/godz. w czasie 3,4 s i pojedzie nawet 300 km/godz. Co więcej, przedstawiciele włoskiej manufaktury twierdzą, że H2 Speed nie jest tylko abstrakcyjnym ćwiczeniem dizajnerów i inżynierów. Ten prototyp to ponoć ostatni krok przed zbudowaniem seryjnego supersamochodu.
Całkiem możliwe, że właśnie do takich aut będzie należała przyszłość motoryzacji. Samochody z wielkimi, pięknie brzmiącymi silnikami benzynowymi, pokroju amerykańskich Dodge’a Vipera i Chevroleta Corvette, odejdą w niepamięć. Ich miejsce zajmą pojazdy na prąd. Szybkie, ale według wielu entuzjastów motoryzacji pozbawione duszy i, co nawet ważniejsze, emocji. Przedsmak tej zmiany już mamy. Wystarczy spojrzeć choćby na bolidy Formuły 1 sprzed 2–3 lat i porównać je ze współczesnymi maszynami wydającymi dziwne, piskliwe dźwięki. Nie wspominając już o elektrycznej Formule E... Cóż, nie ma to jak duży, mocny silnik z odpowiednią liczbą cylindrów.
Rekordzista
Należąca do Volkswagena marka Bugatti przez długie lata pozostawała w uśpieniu. Od czasu do czasu prezentowano jedynie koncepcyjne modele, które nigdy nie miały trafić do seryjnej produkcji. Dopiero w 2001 r. szefowie niemieckiego koncernu na poważ- nie zabrali się za projekt supersamochodu. Prototyp auta, które mogło jechać ponad 400 km/godz., powstał w 2003 r., a pierwsze seryjne Veyrony trafiły do ich właścicieli w 2005 r. Był to niebywały samochód – z 8-litrowym, 16-cylindrowym silnikiem o mocy 1001 KM (później zwiększono ją do 1200 KM), zdolny rozpędzić się do 100 km/godz. w 2,6 s. Cena podstawowego wariantu Veyrona to 1,3 mln euro. Dziś jednak nie da się go już kupić za te pieniądze, bo produkcja skończyła się w 2014 r. W sumie, przez 10 lat, nabywcę znalazło 450 egzemplarzy.
Veyron ma już jednak godnego następcę. To Bugatti Chiron – z tym samym, centralnie zamontowanym silnikiem co Veyron: 8-litrowym, o 16 cylindrach, wspomaganym czterema turbosprężarkami. Nowy model ma... 1500 KM. Osiągi tego supersamochodu z nadwoziem z włókna węglowego i napędem na cztery koła są godne najszybszych pojazdów wyścigowych: do 100 km/godz. Chiron rozpędzi się w 2,5 s, do 200 km/godz. – w 6,5 s, a do 300 km/godz. – w 13,6 s. Tę ostatnią prędkość osiąga w cza- sie, w którym niezbyt szybkie miejskie samochody uzyskują setkę. Prędkość maksymalna Chirona to 420 km/godz. Mogłaby być większa, ale ograniczono ją elektronicznie ze względów bezpieczeństwa (sic!). Gdyby nie to, Chiron mógłby bez trudu rozpędzić się nawet do 463 km/godz. I jeszcze jedna ciekawostka. Nawet przy 420 km/godz. 100-litrowy zbiornik paliwa Chirona opróżni się w 8 min. Oznacza to spalanie na poziomie... 190 l/100 km.
Bugatti wyprodukuje 500 egzemplarzy Chirona, ale już w marcu 2016 r. złożono niemal 200 zamówień, a jeden z klientów zamówił od razu sześć sztuk. Cena, ok. 2,5 mln euro bez podatków, najwyraźniej nie odstrasza prawdziwych entuzjastów motoryzacji.
Więcej możesz przeczytać w 5/2016 (8) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.