Gig economy podbija świat
fot. materiały prasowe
Coraz rzadziej praca polegająca na realizowaniu drobnych projektów, tzw. gigów, kojarzy się z dorywczym zarobkiem. Dla wielu osób staje się podstawową formą utrzymania, a dla firm, np. tych opartych na crowdsourcingu – sposobem szybkiego rozwoju.
Kim jest „gigger”?
Za początek zjawiska „gig economy” uznaje się przełom wieków, gdy internet stał się przestrzenią, gdzie poszukiwano pracowników i zlecano pracy. Ten fenomen zapoczątkowany w Stanach Zjednoczonych, w Polsce często nazywany jest gospodarką dzielenia lub współdzielenia. Polega on na tzw. pracy od zlecenia do zlecenia, a jego szybki rozwój w ostatnich latach w dużej mierze wiąże się z coraz bardziej zaawansowanymi technologiami oraz ich stale rosnącym wpływem na życie człowieka.
Z danych amerykańskiej agencji Bureau of Labor Statistics wynika, że osoby pracujące w taki sposób stanowią 34 proc. wszystkich pracowników w Stanach Zjednoczonych. Wszystko wskazuje, że do końca przyszłego roku odsetek ten wzrośnie nawet do 43 proc. W 2016 roku w raporcie EY Global Contingent Workforce Study pojawiła się nawet nazwa grupy osób, które pracują w ten sposób, jako społeczności – „giggersi” .
Sam sobie szefem
Bycie giggerem daje dużo większą swobodę niż etat. Pozwala na pracę z dowolnego miejsca na ziemi, w dowolnym czasie. To pracownik sam decyduje o tym, kiedy i co zrobi, a także jak dużo czasu na to poświęci. W wyżej cytowanym raporcie EY Global Contingent Workforce Study, 80 proc.badanych przynało, że to właśnie elastyczność pracy jest największą zaletą „gig economy”. To sposób zarabiania nie tylko dla osób, które potrafią świetnie zarządzać swoim czasem, ale również dla tych, którzy do tej pory z różnych przyczyn byli wykluczeni z życia zawodowego, np. dla kobiet, które muszą zostać w domu z małymi dziećmi czy osób z niepełnosprawnościami, dla których codzienny dojazd do firmy jest uciążliwy lub nawet całkiem niemożliwy.
Taka forma pracy to zaprzeczenie panującemu przekonaniu wynikającemu z dziewiętnastowiecznego systemu pracy, że jedna osoba zazwyczaj ma jednego pracodawcę i jedną ścieżkę kariery. Podczas gdy pracownik nie musi być związany wyłącznie z jedną firmą czy branżą i jego los nie musi zależeć od jej rozwoju. Co więcej, ze względu na dużą swobodę i pracę przy kilku projektach, gigger jest znacznie mniej narażony na znudzenie, wypalenie zawodowe czy brak motywacji.
Taka forma pracy jest korzystna również z punktu widzenia pracodawcy czy zleceniodawcy. Nie muszą się martwić o stworzenie odpowiedniego miejsca do pracy czy zapewnienie sprzętu, ponieważ pracownik pracuje zdalnie, najczęściej z domu, na własnym sprzęcie, czyli firmy nie ponoszą kosztów stałych z tym związanych.
Z punktu widzenia socjologów, „gig economy” to jeden z przejawów i twarzy „płynnej nowoczesności” naszych czasów. Taki system pracy i gospodarki jest powiązany z towarzyszącym obecnie ludziom poczuciem niepewności, koniecznością stałego podejmowania ryzyka i braku stałości.
Osoba, która decyduje się wyłącznie na pracę opartą na dorywczych zleceniach, zyskuje swobodę, traci jednak świadczenia wynikające z umowy o pracę. Pracownik musi sam zabiegać o nowe zlecenia, co może wywoływać stres związany z brakiem bezpieczeństwa i komfortu finansowego. Powinien się on także indywidualnie zatroszczyć o pokrywanie składek ubezpieczeniowych i odkładanie środków na tzw. czarną godzinę. Niemniej, w dzisiejszych czasach ofert „gigów” przybywa, więc sytuacja osób pracujących w tej formie będzie tylko lepsza. Dobrym rozwiązaniem jest dlatego traktowanie tego jako dodatkowej, a nie wyłącznej formy zarobku.
„Gig economy” a siła internetowego tłumu
„Gig economy” wiąże się z pojęciem „crowdsourcingu”, czyli angażowaniem szerokiego grona osób do wykonania danej usługi, zbierania pomysłów czy treści. Na tej właśnie zasadzie działają popularne platformy, takie jak Uber i AirBnB, czy te mniej znane, np. Lego Ideas, gdzie użytkownicy mogą dzielić się swoimi pomysłami na nowe Lego i zarabiać, jeśli pomysł spodoba się i wejdzie do masowej produkcji. Taką też formę przyjął start-up Talentuno, który wszedł niedawno na polski rynek. Daje on możliwość zarabiania za polecanie znajomych do pracy. Jeśli zdany kandydat zostanie przyjęty do pracy, osobie polecającej należy się prowizja w średniej wysokości 2100 zł.
– Nasz biznes opiera się na giggerach. Po rejestracji na platformie, mogą oni w dowolnym czasie i miejscu zarabiać, polecając znajomych do pracy na stanowiska ogłoszona na naszej platformie. Może to być traktowane zarówno jako praca dorywcza, jak i główne źródło utrzymania. Jak to często bywa przy pracy w systemie „gigów”, próg wejścia jest dość niski, czyli nie trzeba mieć specjalistycznej wiedzy, gdyż głównym zasobem osób z nami współpracujących jest ich sieć kontaktów – mówi Peter Balazsik, prezes i współzałożyciel Talentuno.
„Gig economy” staje się coraz modniejsze także w Polsce, ale przede wszystkim stanowi ciekawą alternatywę dla posady na etacie. Można przypuszczać, że z roku na rok liczba giggerów będzie rosnąć, a platform umożliwiających taką pracę przybywać.