Formuła 1 to zbiór lekcji dla każdego przedsiębiorcy

Tak szczerze - nigdy specjalnie nie interesowałem się piłką nożną i motoryzacją. Do tego stopnia, że większość męskich spotkań jest dla mnie ogromnym wyzwaniem. Kiedy pojawia się którykolwiek z tych tematów, wyjątkowo jak na mnie, milknę. Czekam przyczajony, wsłuchując się w podekscytowane głosy towarzyszy, zastanawiając się, kiedy wrócimy do standardowej kłótni o politykę, prężenia biznesowych muskułów i niewybrednych żartów.
Nie jestem oczywiście totalnym ignorantem, wiem, gdzie gra Szczęsny z Lewandowskim i że idzie im całkiem nieźle. Chyba nawet byłbym w stanie przypomnieć sobie zdobywcę zeszłorocznej Złotej Piłki.
Mam jednak delikatną alergię na, moim zdaniem, pewne marnotrawienie energii. Za każdym razem, kiedy widzę krzyczących na siebie kibiców przeciwnych drużyn, pojawia się myśl, że gdybyśmy tak tłumnie i z zaangażowaniem starali się rozwiązać jakikolwiek problem tego świata, to kromki chleba już nigdy nie lądowałyby na ziemi posmarowaną stroną, a pieniądze z komunii w magiczny sposób pojawiłyby się na naszych kontach.
Jeszcze gorzej jest z motoryzacją. Od tego ekspertem jest moja żona, która wie, jaki akumulator kupić, kiedy zrobić przegląd i co to jest sonda lambda. Ja osobiście dzielę samochody na czerwone (te szybkie) i kombi (te pakowne). Żeby dobić was jeszcze moją ignorancją - nie mam zielonego pojęcia, ile koni ma samochód którym jeżdżę (ale na pewno wystarczająco co by nie spóźniać się odebrać córkę z przedszkola). I pewnie na tym mógłbym zakończyć ten felieton i oddać głos do studia, gdyby nie...
No właśnie! Wszystko się zmieniło, a tę zmianę przyniosła Formuła 1. A dokładniej, serial dokumentalny Netfliksa, który w końcu pokazał mi, o co w tych szybkich samochodach chodzi. Jest to, co w każdym sporcie - wielkie pieniądze, ogromne ambicje, rywalizacja. Dodatkowo podlana sosem skrajnej elitarnością, bo przecież tylko 20 zawodników może ścigać się na torze, a chętnych jest naprawdę wielu. I ten technologiczny wyścig zbrojeń: kto skonstruuje najlepszy bolid w danym sezonie, kto wprowadzi najlepsze poprawki, który kierowca najlepiej "poczuje" swój sprzęt. Wspominałem już o inteligencji, odwadze i determinacji kierowców?
Nigdy nie czułem takiej dawki motywacji i inspiracji, patrząc na osiągnięcia Hamiltonów, Verstappenów czy innych Leclerców. To pokaz pracowitości, siły woli i przeświadczenia o tym, że sukces im się po prostu należy. A wszystko to nie byłoby możliwe, gdyby nie zaangażowanie setek inżynierów, mechaników, konstruktorów i osób, o których jeszcze nie mam pojęcia, że istnieją, bo moja relacja z Formułą 1 to na razie bardziej romans, niż stały związek. Za to z potencjałem na coś więcej.
Bo w ogólnym rozrachunku, to zbiór lekcji dla każdego przedsiębiorcy. Sukces firmy często ma twarz co-founderów. Ci najlepsi wiedzą, że muszą dać z siebie wszystko, każdego dnia dawać z siebie więcej, szlifując swoje kompetencje i umiejętności, często o setne sekundy wyprzedzając konkurencję. A potem sami będąc wyprzedzanym przez równie zdeterminowanych przedsiębiorców. Sukces budowany jest właśnie w tych momentach, bo przecież zaraz pojawi się kolejny wyścig, w którym trzeba dać z siebie wszystko, żeby zwyciężyć. Ale to tylko pierwsza, widoczna na pierwszy rzut oka warstwa. Firma to też determinacja całego zespołu, ludzi, którzy nie mają czasu wystąpić w kolejnym podcascie i pisać kolejnego felietonu, bo przecież projekt musi być dowieziony. I to w jak najlepszym stylu, jak najlepszym tempie. A koniec roku - czy sezonu - płynnie przechodzi w kolejny.
Żeby nikt nie posądził mnie o megalomanię - nie mam złudzeń, że jeszcze bardzo daleko mi do biznesowej Formuły 1. Ba, dobrze wiem, że dużo bliżej mi do świeżaka w gokardzie, walącego o bandy na co drugim zakręcie. Czuje jednak w sobie determinację do dalszej walki. A żeby nie zabrakło mi paliwa w najbliższy weekend, z wypiekami na twarzy będę oglądał start sezonu na Grand Prix Australii.
Do czego i was zachęcam.