Drugi taniec Legii Warszawa. O co walczy dziś koszykarska Legia? [TYLKO U NAS]
Łukasz Sekuła i Jarosław Jankowski, fot. Mateusz KostrzewaGdyby nie Michael Jordan, nie zostałbym pięciokrotnym mistrzem NBA” – mówi w serialu „Last Dance” Kobe Bryant, jeden z najwybitniejszych koszykarzy w historii. Wpływ Jego Powietrzności na tę dyscyplinę sportu jest nieoceniony, również w Polsce. Czy dziś – kiedy brakuje równie charyzmatycznych zawodników – nad Wisłą znów możemy pokochać „kosza”? O to chciałem zapytać zarządzających koszykarską drużyną Legii Warszawa, która w ostatnim roku robiąc ogromne postępy, wróciła do wielkiej gry.
– Może chociaż marynarkę wezmę? W końcu to prezesi – pytam naczelnego dzień przed wywiadem z Jarosławem Jankowskim i Łukaszem Sekułą, włodarzami koszykarskiej Legii.
– To przede wszystkim świetni rozmówcy, zakochani w koszykówce. Spokojnie – słyszę w odpowiedzi.
Na spotkanie zakładam więc T-shirt z wizerunkiem Kobe Bryanta. Wielki napis na torsie przekonuje, że „Legendy są wieczne”.
Łukasz Sekuła, wiceprezes Legii Warszawa Sekcja Koszykówki: Świetna koszulka!
Z żalem przyznaję, że jako ultras Chicago Bulls fenomen Kobego doceniłem niestety dopiero po jego śmierci...
Jarosław Jankowski, przewodniczący rady nadzorczej Legii Warszawa Sekcja Koszykówki: Moją miłość do koszykówki rozpoczęła rywalizacja Detroit Pistons z Chicago Bulls. Co ciekawe, byłem w kontrze do ogółu, bo kibicowałem Pistons. Grał tam wówczas Bill Laimbeer, imponowała mi jego waleczność.
Ł.S.: Pierwsze obejrzane przeze mnie play-offy NBA przypadły na koniec lat 80. Oczywiście kibicowałem Bykom, ale trochę na przekór wszystkim bardziej niż Jordana podziwiałem Scottiego Pippena – szkoda, że w pewnym momencie zaczęła mu odjeżdżać głowa... Natomiast już wtedy trenowałem koszykówkę!
Jaka pozycja?
Ł.S.: Wszędzie mnie było pełno. W juniorach radziłem sobie całkiem nieźle. Później przeniosłem się na studia do Warszawy. Oglądając mecze NBA, spodziewałem się niesamowitych rzeczy: wypełnionych po brzegi trybun, głośnego dopingu, wspaniałej atmosfery. Dopiero kiedy wylądowałem w pustej, niewielkiej salce treningowej, boleśnie doświadczyłem, że w USA uniwersytecka koszykówka wygląda zupełnie inaczej.
Macie jakieś szczególne wspomnienia związane z koszykówką z lat 90.?
J.J.: Żartobliwie powiem, że doskonale pamiętam ekscytację Włodzimierza Szaranowicza, który w trakcie transmisji zachwycał się siedzącą na trybunach Cindy Crawford. Dla polski tamten czas był okresem przełomu systemowego, więc dzięki meczom NBA w jakimś stopniu jeszcze bardziej dotykaliśmy tzw. Zachodu.
Ł.S.: Nie zapominajmy, że lata 90. to nie tylko szczyt popularności NBA, ale również czas największych sukcesów rodzimej koszykówki. Dzisiejsi 30–40-latkowie wciąż pamiętają tamte zwycięstwa, w LegiiKosz mocno odwołujemy się do tego sentymentu.
Sentyment jest chyba tym większy, że NBA przeszła w ostatnich latach wielkie zmiany w stylu gry. Zmalała chociażby rola centrów, a kluczowymi graczami zwykle są ci, którzy celnie rzucają za trzy punkty. Czytałem niedawno analizę, z której wynikało, że mistrzowscy Golden State Warriors sprzed kilku sezonów roznieśliby Chicago Bulls z lat 90.
J.J.: Mam wrażenie, że amerykańska koszykówka zboczyła trochę na niewłaściwą ścieżkę, stała się po prostu mniej ciekawa. Europejski basket to dziś takie stare NBA: emocjonujące, dynamiczne, pełne spektakularnych akcji mecze. Fizyczna gra. Zresztą coraz mocniejszy zaciąg Europejczyków za ocean pokazuje rosnącą rolę Starego Kontynentu.
Ł.S.: Może i rzeczywiście koszykówka przeniosła się spod kosza za linię rzutu za trzy punkty, ale chociażby LeBron James udowadnia, że świetni, atletyczni zawodnicy nadal mogą rozdawać karty.
W jakim kierunku będzie ewoluowała ta dyscyplina sportu?
J.J.: Na pewno europejska koszykówka będzie rosła w siłę, co z resztą już widać po meczach reprezentacyjnych, gdzie wiele kadr na równi rywalizuje z Amerykanami.
Ł.S.: A ja się zastanawiam, czy ta amerykańska koszykówka nie odpowiada trochę na zapotrzebowanie widzów, którzy oczekują wielu rzutów, dynamizmu i licznych zmian wyniku. Może z tego wynika fenomen takich graczy jak Stephen Curry? Z całym szacunkiem dla tego genialnego zawodnika, ale liczę, że jednak nadal będziemy mieli okazję oglądać koszykówkę w starym, dobrym stylu.
O takiej właśnie koszykówce opowiada genialny serial „Last Dance”, w którym przyglądamy się legendarnym Bykom z lat 90., a w szczególności – sezonowi 97/98. Wy chyba robicie w Legii taki trochę „first dance”?
J.J.: Powiedziałbym, że „second dance”, bo „first” był raczej w latach 60.–70. Chcemy odbudować Legię i wznieść ją do topowego poziomu nie tylko w Polsce, ale również w Europie. Nie skupiamy się wyłącznie na rodzimym podwórku.
Ł.S.: Legia Warszawa nie jest klubem, który powstał niedawno i próbuje zrobić coś nowego, bo ma odrobinę doświadczenia. Zarządzamy klubem z ponad 90-letnią tradycją – to zdecydowanie ogromna wartość. Czujemy wielką odpowiedzialność.
J.J.: Nie można mówić o sukcesach bez zbudowania silnych fundamentów. Łatwo ulec pokusie zrobienia czegoś „na szybko”. Nie lekceważymy pracy u podstaw – nawet jeśli ona odbywa się kosztem obecnych wyników – bo wierzymy, że takie podejście zaprocentuje w przyszłości. Już dziś jesteśmy klubem mogącym pochwalić się stabilnymi finansami, co nie jest regułą we współczesnej koszykówce.
To poczucie odpowiedzialności jest obecnie największym wyzwaniem, z jakim się mierzycie?
Ł.S.: Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy najbogatszym klubem w Polsce, ale jednocześnie znamy własną wartość i możliwości. Stale szukamy obszarów, w których możemy się wyróżniać. Zapewniamy zawodnikom jak najlepsze warunki do rozwoju. Zbudowaliśmy wspaniały sztab szkoleniowy na czele z Wojtkiem Kamińskim uznawanym za najlepszego szkoleniowca w kraju.
Który w zeszłym roku poprowadził Legię do czwartego miejsca. A podium było o włos, gdyż decydujący mecz przegraliście w ostatniej sekundzie. Spodziewaliście się takiego sukcesu?
J.J.: Przypomnę jeszcze tylko, że rundę zasadniczą skończyliśmy na drugim miejscu – szkoda, że nie można było zagrać klasycznych play-offów, bo straciliśmy w ten sposób atut własnej hali. Pozostaje oczywiście niedosyt, ale nie zmienia to faktu, że miniony sezon był dla nas ogromnym sukcesem.
Zawodników i partnerów biznesowych przekonują przede wszystkim bogate tradycje klubu czy fakt, że tworzycie ciekawy projekt sportowy?
J.J.: Chyba jednak ten drugi aspekt jest ważniejszy. Sportowcy nie patrzą wyłącznie na pieniądze. Liczą się sportowe możliwości, trenerzy, którzy pomogą rozwinąć umiejętności. Wśród zawodników mamy opinię świetnie zorganizowanego klubu, co sprawia, że koszykarze chętnie do nas dołączają, nawet za mniejsze pieniądze niż w innych drużynach.
Ł.S.: Ponadto dużo uwagi poświęcamy wszystkiemu, co dzieje się wokół klubu: robimy całą otoczkę przedmeczową, kulisy przygotowań i meczów, przykładamy dużą wagę do mediów społecznościowych. A to procentuje, bo z danych wynika, że w tym roku byliśmy najchętniej oglądaną drużyną koszykarską w Polsce.
To chyba naturalne przy takim brandzie, jakim jest Legia Warszawa.
Ł.S.: Może i tak, ale konkurencja jest bardzo mocna, bo przecież takie zespoły jak Zastal Zielona Góra, Anwil Włocławek, Śląsk Wrocław czy Trefl Sopot wypracowały sobie w ostatnich latach na tyle mocną pozycję, że samo słowo „Legia” nie wystarcza. Szczególnie cieszy nas, że przed telewizory wraca warszawska widownia – to najlepsze potwierdzenie faktu, że działamy właściwie. Chcemy jeszcze bardziej aktywować tę społeczność.
W jaki sposób?
Ł.S.: Mnóstwo czasu i pieniędzy inwestujemy w rozpowszechnianie sportu. Fajnym przykładem naszej działalności jest Legia Basket Schools, czyli zajęcia koszykarskie dla najmłodszych. Wspólnie z partnerami zapoczątkowaliśmy także Warszawskie Mistrzostwa Szkół Średnich, które okazały się sporym sukcesem. Pandemia nie ułatwiła organizacji, ale i tak prawie 400 nastolatków uczestniczyło w naszych turniejach.
J.J.: Partnerzy chętnie pomagają nam rozwijać tego typu projekty, mimo że Warszawa to dosyć specyficzne miejsce.
To znaczy?
J.J.: Jesteśmy stolicą – miejscem, gdzie siedziby mają największe firmy, więc teoretycznie łatwo o pozyskanie sponsorów. Z drugiej strony, mało jest tu lokalnych przedsiębiorstw, które też są bardzo istotne w kontekście popularyzacji własnych działań. Dlatego tak cenimy sobie współpracę np. z Browarem Błonie czy firmą Byś, liderem na rynku zagospodarowania odpadów, bo bardzo pomagają nam one w dotarciu do stołecznej społeczności. Świadomie zostawiamy dużo miejsca dla mniejszych podmiotów.
W jakim stopniu LegiaKosz to projekt sportowy, a w jakim – biznesowy?
J.J.: Szukając różnych form działalności, postanowiliśmy zbudować również społeczność ludzi ze świata biznesu, którzy dziś niekoniecznie chcą zostawać – z różnych względów – naszymi sponsorami, ale w jakiś sposób pragną wspierać klub. Nasz Klub Biznesowy to świetna płaszczyzna nie tylko do włączenia się w rozwój Legii, ale również do podjęcia nowych relacji biznesowych z nowymi kontrahentami.
Ł.S.: Dziś mamy wszystko, co jest niezbędne do stworzenia prężnie działającego Klubu Biznesowego – doświadczenie pozytywnych, sprawdzonych partnerów biznesowych i emocjonalną platformę spotkań. To fantastyczny widok, kiedy widzisz prezesów firm głośno dopingujących zawodników! W takich warunkach, przy okazji sportowych emocji, zupełnie inaczej rozmawia się o interesach.
Większość kibiców uważa, że świat biznesu to coś, co niszczy sport. Takie zarzuty nasiliły się w ostatnich tygodniach chociażby przy okazji transferu Leo Messiego do PSG.
Ł.S.: To nie biznes niszczy sport, ale nieracjonalne pieniądze. A my chcemy działać racjonalnie, łączyć przyjemne z pożytecznym. To nie jest tak, że do Klubu Biznesowego zapraszamy wszystkich. Chcemy najpierw dobrze poznać i zrozumieć podmioty, z którym współpracujemy. Musimy mieć do nich zaufanie, bo tylko w ten sposób można budować wartościowe wzajemne relacje. Nad projektem Klubu Biznesowego pracujemy od wielu lat, choć obecna formuła jest inicjatywą bardzo młodą. Niech o skuteczności naszych działań świadczy fakt, że firmy, które zdecydowały się na współpracę z nami, z chęcią kontynuują ją w kolejnych sezonach.
Wydaje się, że największą wartością waszego Klubu Biznesowego nie jest sama obecność w nim, ale realny wpływ na jego rozwój.
Ł.S.: Patrząc na cały Klub Biznesowy widzimy jednego z najważniejszych sponsorów rozwoju Legii i koszykówki w Warszawie. Mamy też ten komfort działania, że razem z Jarkiem nie jesteśmy typowymi działaczami sportowymi, obaj mamy ogromne doświadczenie w zarządzaniu dużymi firmami, dlatego jesteśmy w stanie rozmawiać z przedstawicielami w zasadzie każdego biznesu.
Pięknie opowiadacie panowie o tym drugim tańcu Legii Warszawa, a ja się zastanawiam, czy takie ponowne zakochanie Polaków w koszykówce jest w ogóle możliwe. W latach 90. niemal każdy znał przywitanie „hej hej tu NBA”, a mnóstwo chłopaków dałoby się zabić w obronie opinii, że Adam Wójcik to najlepszy polski koszykarz. A dziś? „Kosmiczny mecz 2” przeszedł bez echa. Kiedy kilka lat temu Marcin Gortat przenosił się do Los Angeles Clippers – a więc uznanej marki – mało kto się tym transferem interesował. Jestem niemal pewien, że niewiele osób nazywających się fanami koszykówki będzie potrafiło wskazać, które drużyny grały w tym roku w finałach NBA.
J.J.: Nie patrzymy na to zjawisko wyłącznie przez pryzmat emocji. Fakty są takie, że zwiększa się zaangażowanie telewizji, jeśli chodzi o transmisje polskiej koszykówki. W klubach i w rozgrywkach pojawiają się nowi sponsorzy, co jest gwarantem jeszcze większych pieniędzy, bez których nie można przecież mówić o rozwoju. Coraz popularniejsza staje się chociażby koszykówka 3x3, co też jest pewnego rodzaju znakiem czasów. Z optymizmem patrzę na renesans basketu. Kierunek jest właściwy, teraz musimy skupić się na ciężkiej pracy. Sama dyscyplina – jeśli chodzi o jej widowiskowość – na pewno się obroni.
Ł.S.: Koszykówka to – zaraz po piłce nożnej – drugi najchętniej uprawiany rekreacyjnie sport drużynowy na świecie. Mamy w Warszawie obiecujące zaplecze – personalne, finansowe – dzięki któremu wierzymy, że zeszłoroczne czwarte miejsce to dopiero początek. Z pewnością im większe sukcesy będziemy osiągać, tym bardziej społeczność skupiona wokół klubu będzie się powiększać.
J.J.: Chcemy, żeby w lidze było jak najwięcej dobrze zarządzanych klubów, bo rywalizacja jeszcze mocniej pobudzi zainteresowanie koszykówką.
Ł.S.: Lubimy działać w taki sposób, żeby zdecydowana większość sukcesów, które osiągamy, nie była dziełem przypadku. To dosyć konkretnie zaplanowane działania wynikające z przyjętych celów strategicznych. Jakiś czas temu spotkaliśmy się z Jarkiem i nakreśliliśmy strategię na najbliższe trzy lata. Szczerze mówiąc, już teraz udało nam się osiągnąć 130 proc. zakładanych celów. Takie twarde dane przekonują potencjalnych sponsorów i partnerów.
Mówicie o 130 proc. normy, a czy jest coś, co w ostatnich miesiącach zrobilibyście inaczej?
J.J.: Na pewno jesteśmy bogatsi o doświadczenie, jeśli chodzi o budowanie akademii. To trudny i kosztowny projekt, nie wszystko potoczyło się wokół niego, tak jakbyśmy chcieli. Zbyt romantycznie do niego podeszliśmy, powinniśmy być bardziej pragmatyczni.
Ł.S.: Zawsze chcemy się poprawiać i być lepsi, ale rzeczywiście to jeden z niewielu takich przykładów. Jesteśmy dumni z tego, w jakim znajdujemy się obecnie miejscu. Regularne sukcesy to duża motywacja do działania, więc gorąco wierzymy, że najlepsze dopiero przed nami!