Dostawczak w firmie – jak go sfinansować
Fot. Materiały prasoweNa początku 2017 r. firma EFL Leasing przeprowadziła cykliczne badanie „Barometr EFL”, które pokazało, że ogromna większość firm z sektora MSP nadal najczęściej za swoje zakupy płaci gotówką – robi tak aż 89,1 proc. przedsiębiorców. Cóż, większość właścicieli takich firm nie ma jeszcze zaufania do długoterminowego finansowania. Zresztą, kupując pojazdy użytkowe, często wybiera się auta używane, nierzadko sprowadzane z Zachodu. Takie kilkuletnie wozy nie kosztują dużo i łatwo je zdobyć bez zaciągania zobowiązań. Z badania EFL wynika też, że jeśli już przedsiębiorstwo korzysta z zewnętrznego finansowania, to w niemal 60 proc. przypadków jest to leasing operacyjny. A im jest większe – tym sięga po niego częściej.
Na raty
Wówczas w grę wchodzi zwykle nowy samochód dostawczy kosztujący minimum kilkadziesiąt tysięcy złotych brutto. Przy czym, w porównaniu z bankowym kredytem – o wiele mniej popularnym wśród MSP – leasing ma wiele istotnych zalet. Po pierwsze, jest tańszy, szczególnie dzięki tzw. tarczy podatkowej, czyli możliwości odliczenia zapłaconych rat leasingowych od przychodów firmy. Po drugie, procedura wzięcia auta w taką dzierżawę nie zajmuje dużo czasu, a po trzecie – jest to obwarowane o wiele mniejszymi obostrzeniami. Łatwiej więc o tego typu dofinansowanie przedsiębiorstwom, które dopiero rozpoczęły działalność albo np. z różnych powodów w ostatnich latach przynosiły straty.
Takie firmy leasingowe, jak Idea Leasing, BZ WBK Leasing czy PKO Leasing mogą sfinansować świeżo upieczonej firmie samochód dostawczy do 3,5 t, wart nawet ponad 100 tys. zł, i to w ramach tzw. uproszczonej procedury. Nie trzeba wtedy przedstawiać zaświadczeń z ZUS i US, zwykle nie są też konieczne dokumenty finansowe firmy. Wystarczą oświadczenia. Nie istnieje kredyt możliwy do uzyskania na tak prostych warunkach, a w przypadku małych i nowych firm bez odpowiednich zabezpieczeń – praktycznie w ogóle go nie ma, bo polskie banki unikają ryzyka jak ognia.
Minus jest tu jednak taki, że umowy zawierane wedle tej procedury to dla leasingodawcy większe ryzyko. A to oznacza, że przedsiębiorca zapłaci wyższą marżę, wniesie większą pierwszą wpłatę i wyższe będą w tym wypadku łączne koszty leasingu, które potrafią znacznie przekroczyć 110 proc. wartości dzierżawionego pojazdu. Oczywiście, im dłuższy czas działania firmy, im wyższa wpłata początkowa, tym ostateczna cena będzie niższa. Wielu leasingodawców bierze też pod uwagę rodzaj i formę prawną działalności gospodarczej klienta, liczbę posiadanych już przez niego firmowych samochodów, a nawet regularność opłacania składek ZUS.
Załóżmy, że kupujemy typowy samochód dostawczy, czyli blaszany furgon średniej wielkości, jak choćby bardzo popularny u nas Fiat Ducato. Można to auto mieć w przeróżnych wersjach, jeśli chodzi o nadwozie czy silnik, ale my przyjmijmy, że „nasze” kosztuje ok. 80 tys. zł netto. O ile nie ma w danym momencie atrakcyjnych promocji u dealera, możemy ciekawej oferty leasingowej poszukać samodzielnie, ale w praktyce sprzedawcy mają bardziej korzystne propozycje. Wynikają one z dużych kontraktów, jakie zawierają z firmami leasingowymi i ubezpieczeniowymi. Ile zatem będzie nas mniej więcej kosztować Ducato, zakładając pierwszą wpłatę równą 10 proc. wartości netto pojazdu i 60 miesięcy finansowania? Na początek zapłacimy 8 tys. zł, a później będzie to nieco ponad 1,3 tys. zł netto miesięcznie. Do tego należy doliczyć ubezpieczenie roczne, które opłacamy jednorazowo. Na koniec możemy wykupić naszego Fiata Ducato za ledwie 800 zł, czyli za 1 proc. jego początkowej wartości. Na rynku samochód ten będzie wart po pięciu latach zdecydowanie więcej.
Od razu przestrzegam, że nie warto wierzyć w reklamy wyjątkowo korzystnych ofert, np. leasingu dużego dostawczaka za niespełna 800 zł miesięcznie netto. Są to kwoty wyliczone dla najtańszych wariantów z bardzo ubogim wyposażeniem, których realnie nikt nie kupuje. Ot, taka zwracająca uwagę marketingowa sztuczka. Poza tym zwykle uwzględniają abstrakcyjne i przez nikogo niestosowane warunki leasingu, jak wpłata własna równa 45 proc. i wykup za 15 proc. wartości początkowej.
Abonament
Leasing operacyjny mocno się z czasem zmieniał, a w zasadzie – ewoluował. O ile kiedyś sprowadzał się do prostej dzierżawy na zasadzie: wpłata początkowa, raty leasingowe, wykup auta za 1 proc. wartości na koniec, to teraz coraz więcej firm korzysta z nowych produktów: a to z leasingu z wysoką wartością wykupu (i mniejszymi ratami po drodze), a to z bardzo do niego podobnego wynajmu długoterminowego, gdzie jednak w comiesięczny czynsz wlicza się pełną opiekę serwisową czy wymianę opon (co odróżnia go od leasingu). W firmie, w której samochód dostawczy ma stale pracować, znosząc duże obciążenia i częściej narażając się na różne wypadki, może to być atrakcyjna propozycja, nawet jeśli oznacza nieco wyższą ratę.
Zarówno w przypadku leasingu z wysoką wartością wykupu, jak i wynajmu długoterminowego, pierwsza wpłata najczęściej wynosi 0 proc. wartości auta, a kolejne raty (np. na 36 miesięcy) ustalone są w takiej wysokości, by spłacać przede wszystkim utratę wartości pojazdu. Na koniec można go wykupić za kwotę odpowiadającą jego realnej, rynkowej wartości albo zostawić dealerowi i podpisać umowę na kolejny, zupełnie nowy dostawczak. Taką formę leasingu nazywa się też abonamentem, ponieważ realnie leasingobiorca nigdy nie staje się właścicielem auta, a pozostaje jedynie jego użytkownikiem.
Samochód dostawczy na kredyt wypada przy tym wszystkim blado. Choć ma jeden duży plus: właściciel może nim swobodnie dysponować. Nie musi np. nikogo pytać o zgodę na wyjazd nim za granicę (w przypadku wynajmu długoterminowego co do zasady trzeba to robić zawsze, a przy leasingu – czasami), może go wedle swego widzimisię wyposażać, samemu wybrać ubezpieczyciela, serwis napraw itd., a pieniądze z ubezpieczenia po wypadku trafią do niego, a nie do leasingodawcy. Na dodatek w przypadku wynajmu długoterminowego nadmierne zużycie pojazdu w stosunku do warunków ujętych w umowie może oznaczać narzucenie na wynajmującego dodatkowych opłat.
Leasing, a ostatnio także wynajem długoterminowy, torują sobie dużo łatwiej drogę do serc przedsiębiorców niż zakup na kredyt i są tym bardziej opłacalne, im auto jest droższe. Ale czy na rynku pojazdów użytkowych dojdziemy kiedyś do tego, że większość z nich będzie jedynie wypożyczana przez firmy? Raczej nieprędko, bo w Polsce nadal lubimy mieć coś na własność – nawet jeśli z drugiej ręki, i nawet jeżeli tym używanym autem jest dostawczak: spracowany, wyeksploatowany, obciążony sporym ryzykiem awarii.