Chcesz o tym pogadać?

Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe
Przeczytałem niedawno wywiad z Jessem Lingardem, piłkarzem Manchesteru United i reprezentacji Anglii. Piłkarze rzadko mają coś ciekawego do powiedzenia, ale ten był akurat interesujący.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 11/2021 (74)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Otóż Lingard jakiś czas temu przechodził depresję wywołaną kłopotami osobistymi. Nie znam szczegółów, ale w efekcie jakichś zawirowań dość rozrywkowy kolo musiał w tempie przyspieszonym stać się głową rodziny i przejąć opiekę nad swym rodzeństwem, które jeszcze chodzi do szkoły. Sytuacja ta okazała się dla niego na tyle trudna, że stracił formę oraz miejsce w klubowej jedenastce. Stał się też pośmiewiskiem wśród kibiców, co w czasach mediów społecznościowych nie należy do przyjemności.

Klub postanowił go wypożyczyć, żeby się odbudował w miejscu, gdzie presja ciążąca na nim będzie mniejsza. Lingard trafił na pół roku do Londynu, do drużyny West Ham United i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Piłkarz trafiał do bramki raz za razem, stał się sensacją rundy wiosennej, podobnie jak jego chwilowy klub, który o mało nie zakwalifikował się do Ligi Mistrzów.

W wywiadzie Lingard wrócił do tego epizodu i opowiedział, co było dla niego szczególnie ważne. Otóż w drużynie West Hamu nie akceptowano smartfonowych aktywności w sytuacjach, kiedy zawodnicy byli razem. Gdy Lingard chciał w klubowym autokarze zanurkować w świat mediów społecznościowych, lider zespołu Mark Noble stwierdził krótko: „telefony są zabronione. Tu się rozmawia”.

Dla Lingarda była to nowość. Ale spodobało mu się. Gadanie okazało się zaskakująco istotne. „Mogliśmy gadać godzinami. Bardzo pomogło to prawdziwie związać drużynę i również prywatnie bardzo mi pomogło”. Dziś Lingard wrócił do Manchesteru United, gdzie jest superrezerwowym i strzela sporo bramek. Przestał być pośmiewiskiem, a wiele klasowych zespołów z całej Europy widzi go w swych szeregach.

Wywiad Lingarda przypomniał mi o pewnym trendzie, który przewinął się przez świat biznesu. Otóż niedawno wiele firm nastawionych na „produktywność” likwidowało w biurach kawiarnie i kantyny, w których spotykali się pracownicy i – zamiast pracować – marnowali czas na pogawędki przy kubku kawy. Zamysł był taki, że jak przestaną gadać o duperelach, to będą bardziej efektywni.

Rzeczony efekt był zaskakujący i odwrotny do zamierzonego. Okazało się, że likwidacja nieformalnego kanału przepływu informacji – bo taka funkcję pełniły stoliki wokół ekspresu do kawy – wpłynęła na obniżenie produktywności. Sprawy zaczęły hamować i toczyły się wolniej. Rozwiązywanie problemów zajmowało znacznie więcej czasu niż wcześniej. Nieco za późno zrozumiano, że kafeterie integrowały ludzi, a poprzez nieoficjalne kontakty pracownicy szybko rozwiązywali zawodowe problemy. Podczas rozmów zazwyczaj trafiali na ludzi, którzy stykali się z podobnymi wyzwaniami i mieli już opracowane rozwiązania. Rozmowy przy kawie nie zmniejszały, lecz zwiększały produktywność. Bufety powróciły i dziś nikt już nie chce ich likwidować.

Dlatego sądzę, że praca wyłącznie zdalna jest ślepą uliczką. Może nie ślepą, ale na pewno wąską. Jako homo sapiens i istoty społeczne po prostu potrzebujemy przestrzeni, w której możemy sobie, ot tak pogadać. Rozmowa nie tylko nas relaksuje, zbliża do innych i czyni pracę przyjemniejszą. Rozmowa jest też absolutnie podstawowym narzędziem. Jest jak śrubokręt dla mechanika. Nie jesteśmy świadomi tego, ile problemów i spraw załatwiamy nie podczas oficjalnych zebrań, ale w kulisach, kuluarach i kawiarniach. A w niektórych miejscach, choć to już rzadkie – na papierosie.

My Company Polska wydanie 11/2021 (74)

Więcej możesz przeczytać w 11/2021 (74) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ