"Od zawsze jesteśmy w niszy". Wywiad z zespołem The Band of Endless Noise
The Band of Endless Noise / Fot. materiały prasoweJak najlepiej określić muzykę, jaką gracie?
Adam Sanocki: The Band of Endless Noise jest kombinacją różnych nurtów: post rocka, psychodelii, post punku. Z Andrzejem znamy się od wielu lat, w zasadzie niemalże od dzieciństwa, a BOEN to w dużym stopniu efekt tego, że chcieliśmy spróbować nieco innej muzyki, „cichszej”, niż ta, którą proponowaliśmy w ramach jednego z wcześniejszych projektów – Military Fly – który był stricte punkową kapelą.
Andrzej Widota: Otwarcie się na nowe nurty wynikło również trochę z typowo pragmatycznej decyzji – w pewnym momencie nie mieliśmy dostępu do żadnej sensownej sali prób, zmuszeni byliśmy działać we własnych mieszkaniach. Granie głośnego i rebelianckiego punka nie udałoby się w takich warunkach.
Jak z waszej perspektywy zmienił się polski rynek muzyczny przez te ostatnie 30 lat?
Andrzej: Dawniej zespoły niezależne, nawet dopiero rozpoczynające karierę, miały zdecydowanie większe nakłady płyt. Polacy niezmiennie są otwarci na nowe nurty, za to znacznie zwiększył się dostęp do muzyki – nie musisz już kupować np. singla nieznanej grupy, wystarczy, że odszukasz ją w serwisach streamingowych. Nakład debiutanckiego albumu Military Fly przekraczał 500 sztuk, obecnie standardem w przypadku niszowych zespołów jest 100.
Przeciwnicy serwisów streamingowych uważają, iż powszechność muzyki sprawiła, że konsumujemy ją mniej świadomie. Mało kto nagrywa już concept albumy w stylu „The Wall” Pink Floydów, bo słuchaczy interesują głównie pojedyncze utwory.
Adam: The Band of Endless Noise jest zespołem mocno związanym ze sceną undergroundową – doskonale pamiętam, jak w dawnych czasach jeździło się na giełdy płytowe, gdzie polowało się na twórczość ulubionych artystów. Tam stykaliśmy się z innymi pasjonatami, co rodziło niezwykle ciekawe dyskusje oraz odkrycia muzyczne. Ponadto nie było aż tylu rozpraszaczy w stylu Netfliksa czy gier video, więc wydaje mi się, że też odbiór sztuki był nieco głębszy. W dzisiejszych czasach muzyka jest najczęściej wyłącznie dodatkiem, w przeszłości ludzie nią dosłownie żyli.
Andrzej: Wciąż pamiętam, że z Adamem nie tylko komponowaliśmy, ale także wydawaliśmy gazety muzyczne – fanziny – dzięki czemu poznaliśmy mnóstwo ciekawych osobowości z innych zespołów.
Ponadto – na co również warto zwrócić uwagę – kiedyś muzyka była bardzo zaangażowana, co też wpływało na poziom jej odbioru. Na współczesnym rynku tzw. komercyjnym muzyka jest przede wszystkim rozrywką.
Adam: Nie zmienia to faktu, że jest pewna nostalgia za dawnymi czasami, czego dowodzi chociażby rosnąca sprzedaż płyt winylowych czy kaset magnetofonowych. W naszym kraju funkcjonuje też coraz więcej fajnych inicjatyw takich jak np. Targi Małych Wydawców, mocno stawiające na takie oldschoolowe obcowanie ze sztuką.
Zmienia się też etos rock’n’rolla – dziś już nikogo nie dziwi rockman opowiadający w wywiadach, że biega, stroni od używek i je kiełki.
Adam: My nigdy takiego typowego rock’n’rollowego życia nie prowadziliśmy (śmiech). Natomiast na pewno od zawsze jesteśmy w kontrze do, powiedzmy, systemu, ponieważ muzyka, jakiej słuchasz i społeczność, w której się obracasz, buduje w tobie pewne postawy. A punk – z którego się wywodzimy – to jednak muzyka bardzo antysystemowa. Nie bez powodu mówiło się o kontrkulturze. Z jednej strony nigdy nie zależało nam na tworzeniu słuchanych przez wszystkich przebojów, z drugiej – sprzeciwialiśmy się mainstreamowi. Od zawsze jesteśmy w niszy, dlatego bardzo cieszymy się, że pomimo tego wciąż mamy niemałą grupę odbiorców, wspierających nas od lat 90.
Andrzej: I mamy w tej niszy pewne sukcesy! Nieżyjący już John Peel, dziennikarz muzyczny związany z BBC, był swego czasu wyrocznią, jeśli chodzi o muzykę niezależną, a o znalezieniu się na jego playliście marzył każdy zespół obracający się w tym nurcie. Nam się to udało, znaleźliśmy się w gronie takich polskich zespołów jak Maanam czy Brygada Kryzys.
Co kontestujecie na najnowszej płycie?
Andrzej: Przede wszystkim bezrefleksyjne podążanie za trendami. To zresztą nasza cecha charakterystyczna – kiedy wszyscy grali głośno, my zaczęliśmy grać cicho. Kiedy wszyscy grali utwory bez melodii, my stawialiśmy na rozbudowane linie melodyczne. I tak dalej.
Adam: Swego czasu kontestowaliśmy nawet siebie, gdyż na jedną z tras koncertowych przygotowaliśmy koszulki nawołujące do bojkotu Military Fly. Uważamy, iż nie należy się zamykać w jakichkolwiek ramach, ponieważ każda scena po jakimś czasie staje się hermetyczna, co też jest niedobre. Najważniejsze dla nas jest bycie autentycznym, w zgodzie z samymi sobą. Uważam, że całkiem nieźle nam to wychodzi.
Gdzie będzie można was posłuchać?
Andrzej: Jesienią ruszymy w mini trasę koncertową, ale nie mamy jeszcze zaplanowanych konkretnych dat i miejsc.
Co dziś uważacie za swój największy sukces? Oczywiście oprócz znalezienia się na playliście Johna Peela.
Adam: Dla mnie największym sukcesem jest fakt, że nieprzerwanie gramy ze sobą od tak wielu lat! Trzymamy się razem, nagrywamy płyt, dobrze się bawimy w salach prób. Oczywiście czasem się spieramy, ale ostatecznie zwykle wychodzą z tego naprawdę fajne rzeczy. To wartość, którą trudno przebić.
Andrzej: Niesamowicie cenię sobie, że mamy możliwość współpracy z ludźmi i artystami, których cenimy. Grywaliśmy m.in. z zespołem Faust, podczas OFF Festival dzieliliśmy jedną scenę z Iggy Popem. Działamy z fantastycznym grafikiem – Łukaszem Paluchem – projektującym nasze okładki, za które zgarnął zresztą kilka nagród.