Spotify dla rynku sztuki
Popularność Articollect wzrosła chwilę po głośnej kradzieży w Luwrze i wyprowadzeniu z paryskiego muzeum bezcennych klejnotów koronnych (swoją drogą nie wszyscy wiedzą, że dwa elementy tej cennej biżuterii były własnością żywieckich Habsburgów i przez dekady znajdowały się na terenie Polski). Do startupu zaczęli zgłaszać się kolekcjonerzy i instytucje z całej Polski z prośbą o zabezpieczenie prac i wykonanie potwierdzeń oryginalności. To ciekawe, bo spółka istnieje zaledwie od roku. Jak udało się jej zdobyć zaufanie miliarderów, którzy inwestują ogromne pieniądze w sztukę? Za wszystkim stoi technologia i aplikacja, która nawet w darmowej wersji może przyczynić się do wzrostu liczby cenionych artystów i wiedzy społeczeństwa o sztuce. Bo z edukacją w tej dziedzinie bywa u nas bardzo krucho. Jeśli Articollect spełni wszystkie deklaracje – może stać się globalnym czempionem zmieniającym zasady gry na jednym z najsłabiej scyfryzowanych rynków. Za startupem stoi czwórka CO-founderów, a o opowiedzenie jego historii poprosiliśmy jednego z nich.
Chłopak z mrówkowca na Krzykach
Jacek Szkólski, rocznik 1979, pochodzi z Wrocławia. Wychowuje się na osiedlu Krzyki, gdzie powstają słynne mrówkowce. Z niewielkiego mieszkania na 10. piętrze roztacza się widok na rosnącą, szarą, wielką płytę. To właśnie perspektywa z okna wieżowca staje się jego pierwszym motywatorem do zmiany otoczenia. Jako chłopak marzy, by zarobione pieniądze pozwoliły mu pewnego dnia opuścić betonową dżunglę i przenieść się na swoje.
Rodzice Jacka nie są przedsiębiorcami, ale ich wpływ na syna okazuje się kluczowy dla jego przyszłych losów. Ojciec, inżynier po Politechnice Wrocławskiej, ma świetną kreskę techniczną i analityczny umysł. To on namawia syna, by ten spróbował sił w biznesie, bo w przeszłości miał podobne plany, jednak nie udało mu się ich zrealizować. Mama jest nauczycielką plastyki w lokalnej szkole. Syn dziedziczy po niej artystyczne zdolności. – W dzieciństwie pięknie malowałem, ale nie poszedłem w stronę sztuki. Los artysty wydawał mi się zbyt niepewny, a ja byłem zdeterminowany, żeby osiągnąć finansowy sukces. Mama była bardziej sceptyczna, uważała, że najpewniejsza praca i pieniądze są w banku. Ja jednak od siódmej klasy podstawówki wiedziałem, co chcę robić. Lubiłem tworzyć i kreować, to mnie totalnie pochłaniało. Wiedziałem, że pracując dla kogoś, nigdy nie będę w pełni efektywny – wspomina Jacek Szkólski.
Ten unikalny miks genów – inżynierska precyzja ojca i artystyczna wrażliwość matki – po latach znajdzie ujście w projekcie łączącym twarde dane z ulotnym pięknem sztuki. Szkólski nie zapomni też, dlaczego nie zdecydował się zgłębić talentu na Akademii Sztuk Pięknych i za cel postawi sobie poprawę sytuacji artystów.
Od soczewek do exitu
Zanim jednak Jacek zabierze się za zrewolucjonizowanie rynku sztuki, musi przejść klasyczną drogę edukacji i pierwszych biznesowych szlifów. Wybiera Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu, gdzie od razu celuje w marketing i skalowanie projektów. Jest ambitny, wraz z innymi studentami...
Artykuł dostępny tylko dla prenumeratorów
Masz już prenumeratę? Zaloguj się
Kup prenumeratę cyfrową, aby mieć dostęp
do wszystkich tekstów MyCompanyPolska.pl
Co otrzymasz w ramach prenumeraty cyfrowej?
- Nielimitowany dostęp do wszystkich treści serwisu MyCompanyPolska.pl
- Dostęp do treści miesięcznika My Company Polska
- Dostęp do cyfrowych wydań miesięcznika w aplikacji mobilnej (iOs, Android)
- Dostęp do archiwalnych treści My Company Polska
Więcej możesz przeczytać w 1/2026 (124) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.