Przesunięto premiery "Listów do M. 4" i "Small World". Co to oznacza dla polskich kin?

Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe
Z kalendarza premier zniknął kolejny potencjalny hit frekwencyjny - "Small World" Patryka Vegi. Premierę filmu przesunięto na 9 kwietnia 2021 roku, a to oznacza, że w tym roku w kinach nie obejrzymy już żadnego nowego polskiego filmu. Czy zagraniczne produkcje wystarczą, by przyciągnąć widzów?

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Końcówka roku w kinach miała stać pod znakiem rodzimych produkcji. Na widzów czekała kolejna odsłona świątecznego hitu ("Listy do M. 4"), "Magnezja" Macieja Bochniaka (reżysera fenomenalnego "Disco Polo"), a także długo zapowiadany "Small World" Patryka Vegi, opowiadający o handlu ludźmi. Brak tych premier uderzy w polskie kina znacznie mocniej, niż opóźnienia "Nie czas umierać" czy "Wonder Woman".

Na początku października informowaliśmy, że Cineworld - druga co do wielkości sieć kina na świecie - zamyka swoje placówki w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, a pracę straci ponad 45 tys. osób. Kilkanaście dni później pojawiły się spekulacje, że spółka AMC Entertainment Holdings - największy operator kinowy na świecie - rozważa złożenie wniosku o upadłość. Bez wątpienia branża filmowa zmaga się z jednym z największych kryzysów w historii.

Dyskusje o kolejnych zamykanych kinach toczyły się jednak w oderwaniu od polskiej rzeczywistości. Nie od dziś wiadomo, że nasz rynek nie jest całkowicie uzależniony od wielkich hollywoodzkich produkcji, więc przesunięcie premiery nowego Bonda czy "Wonder Woman" nie robiły na nim aż takiego wrażenia. Dużo groźniejsze okaże się opóźnienie polskich filmów, bo na mniejszych rynkach - takim jak nasz - istotniejsze są lokalne produkcje.

Potwierdzają to wyniki frekwencyjne. W ostatnich tygodniach branża nieco odetchnęła dzięki dwóm rodzimym premierom: "Pętli" i "25 lat niewinności. Sprawie Tomka Komendy". Oba filmy przyciągnęły do kin ponad pół miliona widzów. Choć znacznie gorzej poradzili sobie "Banksterzy" (30 tys. oglądających w weekend otwarcia) - co zapewne ostudziło nieco zapędy dystrybutorów - to raczej nikt nie zakładał, że kolejna produkcja Patryka Vegi czy znany i lubiany świąteczny przebój odniosłyby klapę. A i tak zdecydowano o ich przesunięciu. Oczywiście sytuacji nie sprzyja fakt, że cała Polska znów znalazła się w czerwonej strefie, a w salach kinowych może być zajęta jedynie 1/4 miejsc. W dodatku nie wiadomo, jak długo utrzymają się obostrzenia.

Pytania o ewentualne zamknięcie polskich kin są o tyle zasadne, że Cineworld jest obecne również w naszym kraju - funkcjonuje pod nazwą Cinema City. I choć jeszcze jakiś czas temu przedstawiciele największych sieci obecnych w naszym kraju uspokajali, że o zamknięciach nie ma mowy, dziś powinno brać się pod uwagę również te najczarniejsze scenariusze. Zwłaszcza, że eksperci są przekonani, że klasyki kina czy odkurzane premiery sprzed kilku lat, na dłuższą metę nie będą w stanie przyciągać satysfakcjonującej liczby widzów.

Co ciekawe, w apogeum kryzysu należąca do Agory sieć Helios otworzyła w Żorach swój 50. multipleks. - To nasz ogromny sukces, szczególnie w obecnej sytuacji. Bardzo się cieszymy, że wciąż rośniemy na polskim rynku kinowym - stwierdził Tomasz Jagiełło, prezes zarządu Helios S.A., zapowiadając jednocześnie, że jeszcze w tym roku sieć otworzy kolejne kino w Opolu.

- Nastroje są neutralne. Każdy robi co do niego należy i musimy przeczekać ten kryzys. Cudów nikt nie oczekuje, ale i tak radzimy sobie dużo lepiej niż inne rynki - deklaruje przedstawiciel jednej z największych sieci kinowych w Polsce.

Dziś trudno przewidzieć, jak będą wyglądały rodzime kina za kilka miesięcy. Kolejne wydarzenia sprawiają jednak, że optymizm maleje z każdym tygodniem. I nie zdziwię się, jeśli obudzimy się w rzeczywistości, kiedy zdecydowana większość odbiorców wybierze zobaczenie premiery w serwisie streamingowym, aniżeli na dużym ekranie. A to będzie dla kin zabójcze.

ZOBACZ RÓWNIEŻ