Burmistrz Wisły: Miasta takie jak nasze są zamknięte, trzeba to mówić otwarcie [WYWIAD]
Fot. materiały prasoweKuba Dobroszek: Bardzo pan zajęty.
Tomasz Bujok: To prawda, wiele się dzieje. Jeśli nic się nie zmieni, Wisłę czeka wyjątkowo trudny czas. Zima to właściwie dla wszystkich górskich miejscowości najważniejszy okres w roku, bo my w kilka miesięcy musimy wypracować taki obrót ekonomiczny, żeby budżetu wystarczyło na cały rok. Samo otworzenie wyciągów, w obecnym reżimie sanitarnym – którego przestrzeganie będzie zresztą trudne do zweryfikowania – nie rozwiązuje żadnych problemów. Wokół stoków skupionych jest mnóstwo innych działalności gospodarczych: szkółek narciarskich, hoteli, restauracji czy nawet piekarni, które pieką chleb dla turystów. Bez ich pracy miasto sobie nie poradzi.
Jaki procent mieszkańców Wisły to ludzie pracujący w sektorze turystyczno-narciarskim?
W sposób bezpośredni – ok. 80 proc. Ale pozostali również są mocno powiązani z branżą, bo jak potraktować firmę budowlaną, która co prawda przez większość czasu działa w pobliskim Cieszynie, ale jednak u nas remontuje pensjonaty czy drogi? Wisłę zamieszkuje ok. 11 tys. osób, miejsc gościnnych mamy drugie tyle. Miejscowości wypoczynkowe to nierozerwalne naczynia połączone. Podczas sierpniowego Tygodnia Kultury Beskidzkiej (9-dniowy międzynarodowy festiwal folklorystyczny, organizowany co roku w Beskidach - red.) zarabiają wszyscy: sklepy, stoiska z pamiątkami, przewoźnicy, restauracje. Nie ma punktu, który mógłby pan wyrwać bez uszkodzenia pozostałych gałęzi.
Rząd tego nie rozumie?
Nie wiem. Być może liczba miejscowości sprofilowanych w ten sposób jest na tyle niska, że rządzący wybierają mniejsze zło i zamykają tę część gospodarki, która ma relatywnie mały wpływ na całość. Trzeba mieć jednak świadomość, że podejmowanie zdecydowanych działań oznacza całkowity lockdown dla miast takich jak nasze. Wisła jest zamknięta, trzeba to mówić otwarcie.
Może po części sami jesteście sobie winni? Może przespaliście ostatnie miesiące? Patrząc na to, co się dzieje, można było się spodziewać, że będzie problem np. z otwarciem stoków. To wygląda trochę tak, jakby w tym roku zima zaskoczyła nie tylko kierowców.
Przecież wciąż słyszymy, że nadal jest mnóstwo wolnych łóżek. Izolatoria nie są otwierane, bo mówi się nam, że sytuacja jest całkiem niezła. Premier zapowiada zupełnie co innego niż minister zdrowia, więc trudno o rzetelny ogląd sytuacji. Powinien być jasny komunikat, na jaką pomoc mogą w tym momencie liczyć przedsiębiorcy, bo oni dzisiaj tego nie wiedzą. Rozmawiam z nimi i słyszę, że mają wątpliwości, czy nadal działać, czy czasowo zamknąć firmę np. do maja. Proszę spojrzeć, jak to wyglądało wcześniej. Po wiosennym lockdownie, latem gospodarka ruszyła. Dla nas oczywiste było, że po jesiennym częściowym lockdownie, gospodarka w jakimś stopniu ruszy również zimą.
Co pan mówi lokalnym przedsiębiorcom, którzy zwracają się o pomoc?
Mam trochę związane ręce, bo nawet takie działania jak umorzenie podatków, muszą być oparte o konkretne przepisy. Poza tym ja jestem również odpowiedzialny za wielkie przedsiębiorstwo, jakim jest miasto Wisła. To nie jest tak, że sytuacja odbija się na mieszkańcach i prywatnych przedsiębiorcach, a samorząd ma się świetnie. Nasz tegoroczny dochód będzie uszczuplony o jakieś 3-4 mln złotych. Już teraz wiem, że wzrosną przyszłoroczne koszty, chociażby te związane z oświatą – to będzie 2,5 mln zł więcej. Subwencja nam wzrośnie jedynie o 600 tys. złotych, udział w podatku PIT i CIT leci totalnie, bieżące koszty utrzymania i energii są albo na tym samym poziomie albo rosną... Nie wygląda to wesoło. Ani w tym, ani w przyszłym roku nie można mówić o jakimkolwiek zarabianiu. My walczymy o przetrwanie, o utrzymanie rynku pracy. Bezrobocie w Wiśle wynosi obecnie 5 proc. Jeśli sytuacja się nie poprawi, ono może wzrosnąć nawet do 50 proc. O takiej skali mówimy.
Co pan sobie myśli - jako burmistrz miasta zmagającego się z tak wielkim kryzysem - kiedy słyszy ministra Gowina mówiącego, że decyzję o otwarciu stoków podjęto po telefonie od prezydenta?
Nie chcę się na ten temat wypowiadać, pozwoli pan, że zostawię to dla siebie.
Może listy, które piszecie do premiera Morawieckiego, powinny trafiać do Kancelarii Prezydenta.
To nie są przecież tajne dokumenty wysyłane w drugim obiegu do KPRM. Myślę, że pan prezydent doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje, zwłaszcza w takich miejscowościach jak Wisła, bo on nas przecież świetnie zna, zna Istebną, Szczyrk. Wie, z jakimi problemami się borykamy. Rządowe decyzje są niespójne, obostrzenia bywają martwe. Mądrzy ludzie wymyślają pewien schemat działania, sprytni go kopiują, a ci, którzy słabiej sobie radzą, po prostu są bezradni.
Mam też wrażenie, że wasz sektor może mieć teraz problem natury wizerunkowej. Po słowach Jarosława Gowina od razu zaczęło się śmieszkowanie – szkoda, że prezydent nie jest fanem kina, bo może interweniowałby w sprawie zamkniętych kin. Wcześniej cała afera związana z wiceministrem Gut-Mostowym, który miał lobbować za otwarciem stoków ze względu na prywatny interes. I teraz potrafię sobie wyobrazić to oburzenie – wszyscy mają źle, ale oni mają łatwiej, bo tylu ważnych polityków ich wspiera.
Absolutnie nie odnoszę wrażenia, jakoby ktoś za nami lobbował. Pozwolenie na działanie stoków to – zupełnie szczerze – dla mnie ogromny problem. Bo będą korki, bo ludzie zaczną kombinować, jak dostać się na wyciąg, bo będą problemy z przestrzeganiem reżimu sanitarnego. Rozumiem, że rządzący wpuszczą na stoki służby mundurowe, które będą pilnowały stosowania się do obostrzeń?
To mamy ich jednak nie otwierać?
Jak mówiłem wcześniej, samo otwarcie stoków nie rozwiązuje żadnego problemu. No, może częściowo poza problemami konkretnych stacji narciarskich. W Wiśle działa kilkuset instruktorów narciarskich. Oni się nie utrzymają wyłącznie z turystów jednodniowych. Powinny być przynajmniej w 50 proc. otworzone hotele i restauracje. To miałoby sens i logikę, tym bardziej, że w okresie letnim pokazaliśmy, że potrafimy się dostosować do obostrzeń.
Eksperci przewidują, że utrzymanie obecnych obostrzeń może spowodować, że Polacy zaczną wyjeżdżać do zagranicznych kurortów, a potem już raczej nie wrócą na polskie stoki. To uzasadniona obawa?
Oczywiście, że tak. Ludzie nie wytrzymują siedzenia w domu i zamknięcia. Są bombardowani informacjami o tym, jak bardzo jest źle. Oni chcą się gdzieś wyrwać, wyczyścić głowę. To bodaj burmistrz Karpacza powiedział, że będziemy frajerami Europy, jeśli zagraniczne kurorty zostaną otwarte, a nasze nie. Podpisuję się pod tymi słowami.
Oczywiście przyjmuję wszystkie argumenty, które mówią, że ludzie potrzebują odpoczynku, widzę to po sobie. Ale jednocześnie rozumiem oburzenie tych, dla których planowanie jakiegokolwiek wyjazdu – w momencie, kiedy tylu chorych umiera – jest po prostu nieodpowiedzialne.
Dobrze, to proszę mi powiedzieć, jak wytłumaczyć restauratorowi, który walczy o życie, że on nie może przyjmować nawet 30 proc. dotychczasowych gości, podczas gdy przed sklepami w centrach handlowych ustawiają się kolejki? Ludzie przestają traktować poważnie obostrzenia. Brakuje jasnych oświadczeń i skutecznych mechanizmów kontrolnych. Na ten moment kluczowe kwestie dla nas to rozszerzenie ferii do ośmiu tygodni oraz pozwolenie na działanie hoteli i pensjonatów.
Załóżmy, że premier zaprasza was dziś do rozmów. Macie przygotowane konkretne rozwiązania czy operujecie na pustych sloganach w stylu „pozwólcie nam działać”?
Oczywiście, że mamy – te mechanizmy zostały wypracowane w lecie. Sprawdzały się. Dezynfekowaliśmy i ozonowaliśmy obiekty hotelowe. Pensjonaty były obłożone ledwie w połowie. Każdemu przedsiębiorcy zależy na tym, żeby w jego obiekcie nie doszło do zakażenia i, proszę mi wierzyć, nasi hotelarze naprawdę mocno się pilnowali. Jedno zakażenie to kwarantanna dla całego personelu i zamknięcie obiektu na kilka tygodni. Hotelarze kupili różne urządzenia dezynfekujące i wypracowali taki system poruszania się po hotelach, by uniknąć większych skupisk gości. Kompromis musi być wypracowany, ale jednocześnie musi być możliwość ciągłej kontroli przedsiębiorców, czy oni się do tego kompromisu stosują. Dzisiaj nie ma ani tego, ani tego.
Zwłaszcza brak mechanizmów kontrolnych doprowadził do zjawiska, które internauci nazwali już „turystycznym podziemiem”. Pensjonaty zachęcają do pracy zdalnej z ich obiektów.
To nie jest podziemna turystyka. To działalność zgodna z rozporządzeniem i możliwościami. Zawody sportowe – szachowe, w kręgle, tenisa stołowego – przecież mogą się w pensjonatach odbywać. A na nie może przyjechać zawodnik, który musi być zakwaterowany. Byłbym ostrożny w ocenianiu i krytykowaniu hotelarzy. Skoro prawo zezwala na zorganizowanie tego typu zawodów, to dlaczego ich organizowanie mamy nazywać kombinowaniem albo cwaniactwem? Ja rozumiem, że ustawodawcy – przygotowując rozporządzenie – mieli na myśli turnieje większych rang, ale takie rzeczy trzeba precyzować w dokumentach. Wie pan, nawet w naszym urzędzie miasta padł pomysł, żeby zorganizować Turniej o Puchar Burmistrza Wisły w tenisie stołowym. Mógłby pan przyjechać, by wziąć udział w zawodach, my nie jesteśmy w stanie zweryfikować, czy pan jest profesjonalnym graczem, czy amatorem, który przegrywałby wszystkie mecze.
Ja bym nawet przychylał się do pańskiej opinii, ale potem słyszę ministra Niedzielskiego, który straszy hotelarzy, że jeśli dalej będą – jak pan to ładnie ujął - „działać zgodnie z rozporządzeniem”, to stracą pieniądze z tarcz pomocowych.
No dobrze, to umówmy się jasno, że delegacja ma być podpisana przez właściciela przedsiębiorstwa, a nie, że wystarczy oświadczenie, które może wypełnić każdy. Na razie furtka zostaje otwarta. Poza tym, według jakich kryteriów mamy oceniać przedsiębiorców kto kombinuje – gość poświadczający nieprawdę, czy hotelarz przyjmujący go bez weryfikacji? Przepisy są pełne luk, to nie wygląda dobrze. Nie rokuje dobrze.
Co będzie, jeśli nic się nie zmieni?
Wisła za pół roku może być w potwornej stagnacji, bez możliwości realizowania swoich zadań statutowych jeżeli chodzi o samorząd. Staniemy przed dylematem, w którym kierunku podążać i czy nie profilować działalności gospodarczych pod innym kątem niż turystyka. To bardzo trudny moment i wymagające pytania.
Kilka dni temu w Wiśle odbyły się zawody pucharu świata w skokach narciarskich. Ile pieniędzy przeszło mieszkańcom przez palce ze względu na reżim sanitarny?
Lekką ręką licząc – jakieś 5 mln złotych. Już nie wspominając o atmosferze, o zabawie, o wspólnym świętowaniu. To aspekty, których w tych trudnych czasach brakuje być może nawet bardziej niż pieniędzy.