Zielone strony biznesu. Kto zapłaci za lepsze jutro
Unia Europejska i zielona rewolucja, fot. Shutterstockz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 2/2022 (77)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Program „Fit for 55” został przedstawiony przez Unię Europejską w lipcu. Zakłada on znacznie bardziej ambitne ograniczenie emisji gazów cieplarnianych w porównaniu z obecnie obowiązującym pakietem klimatycznym. Według dotychczasowych założeń, redukcja węgla do 2030 r. miała wynieść 40 proc. Obecnie ma to być aż 55 proc. Żeby to osiągnąć, kraje Wspólnoty będą musiały dokonać ekologicznej rewolucji nie tylko w przemyśle energochłonnym czy energetyce, ale również w takich dziedzinach, jak transport czy budownictwo.
Wyzwanie dla Polski
Planowany komplet reform ma ułatwić osiągnięcie przez Wspólnotę neutralności klimatycznej do 2050 r. To na razie jedynie propozycje legislacyjne, państwa członkowskie mają je przedyskutować w ciągu najbliższych dwóch–trzech lat. Szczegóły pakietu mogą się więc jeszcze zmienić. Jest wysoce prawdopodobne, że w wyniku kompromisu zawartego przez poszczególne państwa Unii zostaną one ostatecznie złagodzone. Unijne gospodarki znajdują się bowiem na różnych etapach wdrażania transformacji energetycznej, mają też różny poziom zamożności. A to oznacza, że wyśrubowane założenia „Fit for 55” mogą być dla wielu z nich zbyt drogie.
Co nowe rozwiązania oznaczają dla Polski? Na pewno są poważnym wyzwaniem. Zwłaszcza że nasz prąd produkujemy aż w 70 proc. z węgla, czyli paliwa wysokoemisyjnego.
Oszacowania kosztów wejścia w życie nowych unijnych propozycji podjęli się analitycy Banku Pekao, a swoje wyliczenia przedstawili w raporcie „Wpływ pakietu »Fit for 55« na polską gospodarkę”. Wynika z niego, że dodatkowe wydatki, które nasz kraj poniesie w związku z nowymi wytycznymi, wyniosą aż 189 mld euro. Największą część tej kwoty – 107 mld euro – stanowią wzrastające w wyniku nowych regulacji koszty ETS.
Kup pan emisję
Czym jest ETS? To Europejski Systemu Handlu Emisjami (EU ETS). Polega on na wykorzystaniu mechanizmu rynkowego do redukcji emisji cieplarnianych. Liczba emisji na dany rok rozdzielana jest na poszczególne państwa UE, które potem „na aukcjach” sprzedają je konkretnym firmom. Przedsiębiorstwa mają więc wybór: albo zainwestować w rozwiązania ekologiczne, albo płacić za prawo do emisji węgla. Tym sposobem ani Komisja Europejska, ani nawet rządy unijnych państw nie sterują ręcznie polityką klimatyczną, a mimo to osiągają zamierzony cel. Spalanie węgla nie jest bowiem zabronione, ale staje się kosztowne lub wręcz nieopłacalne.
Konstrukcja systemu ETS sprawia, że ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla muszą w długim okresie rosnąć, gdyż co roku zmniejszana jest ich podaż. To logiczne, bo przecież na dłuższą metę chodzi o wyeliminowanie węgla. Jak na razie tempo zmniejszania podaży uprawnień wynosi 2,2 proc. rocznie. Teraz Unia uznała, że to zbyt mało. Zgodnie z założeniami „Fit for 55”, redukcja uprawnień ma przyspieszyć aż do 4,2 proc. rocznie. Czyli niemal dwukrotnie! W tym scenariuszu ceny uprawnień bez wątpienia poszybują w górę – działa tu podstawowe prawo ekonomii wolnorynkowej. Wprawdzie popyt na uprawnienia do emisji także się obniża (choćby przez zastępowanie konwencjonalnych źródeł energii ich odnawialnymi odpowiednikami), ale odbywa się to znacznie wolniej niż spadek podaży.
Corocznie duża część uprawnień trafia do tzw. Rezerwy Stabilizującej Rynek (MSR). Została ona stworzona po to, by uniknąć sytuacji, w której na rynku popyt na uprawnienia spada szybciej niż podaż. Taka sytuacja spowolniłaby wszak proces ekologicznej transformacji. Taki przypadek miał już raz miejsce – po kryzysie finansowym w 2008 r.
Teoretycznie rezerwa powinna zostać także wykorzystana w sytuacji odwrotnej – gdy nagle ceny uprawnień szybko wzrastają, bo jest ich na rynku zbyt mało. W praktyce jednak mechanizm ten nie był nigdy w ten sposób wykorzystywany.
To dla Polski zła wiadomość. Wiemy bowiem, że „Fit for 55” z całą pewnością przyspieszy wzrost cen uprawnień do emisji. Problem w tym, że dziś nie jesteśmy w stanie dokładnie tego wzrostu oszacować, a dodatkowo nie mamy gwarancji, że w razie potrzeby Unia użyje mechanizmu MSR. Innymi słowy – oszacowane przez ekonomistów Banku Pekao na 189 mld euro dodatkowe koszty związane z pakietem „Fit for 55” mogą być w rzeczywistości jeszcze wyższe!
W tej sytuacji w interesie Polski leży wynegocjowanie mniejszej rocznej redukcji uprawnień niż ta zakładana na poziomie 4,2 proc. Naszym dodatkowym atutem byłaby gwarancja użycia mechanizmu Rezerwy Stabilizującej Rynek w określonej sytuacji rynkowej.
Z ziemi polskiej do Rosji
Zaplanowana przez Unię redukcja corocznych uprawnień do emisji dwutlenku węgla oraz trudna do przewidzenia dynamika wzrostu ich cen to nie jedyny kłopot Polski. Ważną konsekwencją programu „Fit for 55” jest rozszerzenie systemu handlu emisjami ETS na nowe dziedziny gospodarki, czyli na transport drogowy oraz emisje z budynków. Proponowane rozwiązania obciążą więc producentów paliw oraz dostawców ciepła, także do naszych domów. W celu uniknięcia gwałtownego wzrostu cen w tych dziedzinach Unia chce, by nowe rozwiązania wprowadzane były w tych sektorach stopniowo. Planowane jest nawet stworzenie osobnego systemu ETS dla transportu i budynków oraz jego późniejsza, również stopniowa integracja z istniejącym systemem ETS. W polskim interesie leży wynegocjowanie tego, by wszystko to jak najbardziej rozłożyć w czasie. Tylko metoda małych kroków pozwoli uniknąć szoku podażowego i galopady cen.
W tym miejscu warto jeszcze wspomnieć o kosztach dodatkowych inwestycji w infrastrukturę związanych z wprowadzeniem pakietu „Fit for 55”. Według fachowców z Pekao koszt tych inwestycji zamknie się w kwocie ok. 80 mld euro.
To nie koniec potencjalnych kłopotów. Nie od dziś wiadomo, że europejska polityka klimatyczna wiąże się z ryzykiem przenoszenia szkodliwej dla środowiska działalności gospodarczej do państw, w których takich ograniczeń nie ma. Chodzi o kraje sąsiadujące z Unią, takie jak Rosja, Białoruś czy Ukraina, ale też te leżące zdecydowanie dalej od granic Wspólnoty, np. Chiny. To zjawisko podwójnie niebezpieczne. Po pierwsze, obniża skuteczność europejskiej polityki klimatycznej, bo szkodliwa emisja gazów cieplarnianych nie jest redukowana, tylko przenoszona poza Unię. Po drugie, istotnie zmniejsza konkurencyjność wspólnotowych gospodarek. To także duże zagrożenie dla polskich przedsiębiorstw, ale także kłopot społeczny. Przeniesienie produkcji z Polski poza granice UE może mieć przecież negatywne konsekwencje dla rynku pracy w regionach, w których odbywa się wysokoemisyjna produkcja. Ten fakt również trzeba uwzględnić przy negocjacjach z Unią.
Koszt porażający
Swoich obaw związanych z dodatkowymi kosztami dla Polski z tytułu „Fit for 55” nie kryją przedstawiciele rządu. Dla nich raport Banku Pekao to woda na młyn, zwłaszcza że już wcześniej chętnie krytykowali Unię za sposób wprowadzania zmian na rzecz ochrony klimatu. – Ten koszt jest porażający, może sięgnąć nawet 2,4 bln zł do 2030 r. Jest to aż o 900 mld zł więcej niż zakłada scenariusz redukcji emisji o 40 proc. zawarty w dotychczasowym programie „Fit for 40” – powiedział Jacek Sasin, wicepremier i minister aktywów państwowych, w wywiadzie dla „Dziennika Gazeta Prawna”. Komentując raport przygotowany przez ekspertów z Banku Pekao SA, Sasin przeliczył nawet koszty unijnego programu na głowę. – Łączny koszt na każdego obywatela Polski wyniesie ok. 64 tys. zł – zauważył. Wyliczył też, że dla czteroosobowej rodziny to kwota, za którą w średniej wielkości mieście można kupić… mieszkanie. – Jeśli zatem obecne podwyżki cen prądu, tak bardzo odczuwalne przez Polaków, wywołują szok, to co się stanie w najbliższych latach? Przecież to się w żaden sposób nie może kalkulować. Zdajemy sobie sprawę z tego, że rosnące ceny energii to jeden z kosztów naszego członkostwa w Unii Europejskiej. Ale dziś ta cena jest za bardzo wyśrubowana – skomentował wicepremier.
Trudno nie zgodzić się z tą argumentacją.
Eksperci: damy radę!
Prawda jest jednak bardziej skomplikowana. Nowy pakiet klimatyczny wygeneruje bowiem dla Polski także przychody. Mowa chociażby o kwocie niemal 220 mld euro pochodzącej przede wszystkim z uprawnień do handlu emisjami, a także unijnego Funduszu Odbudowy i wieloletnich ram finansowych UE. Oczywiście te przychody nie pokryją wszystkich wydatków.
Według wyliczeń ekspertów Banku Pekao, aby do 2030 r. zrealizować pakiet „Fit for 55”, mimo unijnego wsparcia, Polska z własnych środków będzie musiała wyłożyć ok. 300 mld euro. To tzw. luka finansowa – w ten sposób określa się różnicę między kosztami wprowadzenia „Fit for 55” a planowanymi wcześniej programu „Fit for 40” zredukowanymi o przychody związane z tymi programami. Szacunki te rozpalają polityków i ogromnie podnoszą temperaturę debaty politycznej. Zdaniem specjalistów, nieco na wyrost.
Bo przecież, niezależnie od wdrożenia „Fit for 55”, w każdym z analizowanych w nowym programie sektorów gospodarki i tak będą realizowane inwestycje modernizacyjne i odtworzeniowe. Nowy pakiet klimatyczny zapewne zwiększy jeszcze ich skalę i zmodyfikuje ich charakter – na ten sprzyjający redukcji emisji. Z tym zaś związane są korzyści, których dziś nie da się jeszcze oszacować. Przykład? Renowacje budynków, które spowodują ich większą energooszczędność. Długofalowo pozwoli to na gigantyczne oszczędności na rachunkach za energię, mniejsze zanieczyszczenie powietrza, poprawę stanu zdrowia Polek i Polaków, a więc także niższe nakłady na służbę zdrowia.
Nie zmienia to faktu, że pakiet reform „Fit for 55” to dla Polski niezwykle kosztowne zaostrzenie obecnie obowiązującej polityki klimatycznej. W erze pandemicznej i popandemicznej właściwym rozwiązaniem jest ograniczanie ryzyka związanego z nadmiernym wzrostem kosztów i niepewności dotyczącej ich ostatecznej wielkości. Dlatego w interesie Polski jest zaproponowanie mniej wyśrubowanych warunków pakietu „Fit for 55” i przekonanie do tego pomysłu naszych wspólnotowych partnerów. Ale walka z zasadniczym kształtem unijnej polityki raczej nie ma sensu. Tym bardziej że – zdaniem ekonomistów z Banku Pekao SA – są one mimo wszystko do udźwignięcia przez naszą gospodarkę.
-----------------------------------------------------------
Czy gaz zastąpi węgiel
Pakiet „Fit for 55” kładzie nacisk na odchodzenie od wysokoemisyjnego węgla na rzecz odnawialnych źródeł energii oraz energetyki jądrowej. Jednak w okresie przejściowym dopuszcza również używanie gazu. Co to oznacza dla Polski?
Sposób i tempo transformacji energetycznej w Polsce zostały przyjęte w strategii „Polityka Energetyczna Polski do 2040 r”. Siłą rzeczy dokument nie uwzględnia założeń „Fit for 55”. Mimo to jest naprawdę ambitny. Przewiduje dość szybką rozbudowę mocy związanych ze źródłami OZE, m.in. energetyką wiatrową na lądzie i morzu oraz elektrowniami fotowoltaicznymi. Na polską elektrownię jądrową będzie trzeba poczekać co najmniej do 2033 r.
Z całą pewnością przy wyśrubowanych wytycznych „Fit for 55” plan ten nie wystarczy. Tym ważniejszą rolę odegra więc gaz jako paliwo przejściowe.
Na szczęście Komisja Europejska dopuszcza pomoc państwową w finansowaniu inwestycji zmierzających do zastąpienia węgla gazem. Pomoc ta będzie mogła pokrywać nawet 100 proc. brakującego finansowania pod warunkiem jednak, że inwestycja pozostanie w zgodzie z prawem klimatycznym, a jej realizacja przebiegnie w warunkach konkurencji opartej na przetargach. Musimy też wykazać, że nasze inwestycje będą skutkowały konsekwentną redukcją emisji dwutlenku węgla. Przykładem takiego działania jest zastąpienie gazu kopalnego gazami odnawialnymi (np. wodorem oraz biometanem).
Więcej możesz przeczytać w 2/2022 (77) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.