Chemia na ratunek
© Shutterstockz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2016 (13)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Rosnące zaludnienie naszej planety już od dłuższego czasu stanowi poważny kłopot. Najbardziej dramatycznym tego przejawem jest panujący w niektórych regionach głód: oblicza się, że już dziś co najmniej 2 mld ludzi na Ziemi są głodne lub potrzebują lepszej diety. Złą wiadomość już znamy: skoro będzie nas jeszcze więcej, problemów także przybędzie. Kolejne prognozy są coraz bardziej alarmujące. Dopiero co ONZ zakładała, że wprawdzie jeszcze przez kilkadziesiąt lat nasza populacja będzie rosła, ale w coraz wolniejszym tempie, a od połowy XXI w., gdy sięgnie 9,6 mld, zacznie się kurczyć. Między innymi dlatego, że w wielu rejonach świata wzrośnie poziom życia, a spadnie dzietność.
Przewidywania te mogą być jednak zbyt optymistyczne. Pojawiły się szacunki, że w 2100 r. na Ziemi żyć będzie ponad 11 mld ludzi. Przy tym nawet i te wyliczenia są już podważane. Niedawno zespół naukowców z Uniwersytetu Stanu Waszyngton w Seattle, kierowany przez Adriana E. Raftery’ego, ogłosił, że znacznie bardziej prawdopodobne jest, iż na przełomie wieku będzie aż 13,2 mld przedstawicieli homo sapiens.
Perspektywa podwojenia populacji w ciągu stulecia może być zatrważająca. Zresztą, nawet jeśli przyjąć, że amerykańscy uczeni się mylą, problemy z wyżywieniem ludzkości nie znikną i będą coraz bardziej uciążliwe. Eksperci takich organizacji, jak Millennium Alliance for Humanity and the Biosphere przy Uniwersytecie Stanforda czy Sustainability Central, obliczają, że jeśli założyć, iż w 2050 r. będzie nas „tylko” o ok. 2,5 mld więcej, będzie to wymagać podwojenia produkcji żywności. Na szczęście inni aż tak czarno tego nie widzą: generalnie zakłada się, że w tym wariancie, optymistycznym, potrzebny będzie 30-procentowy wzrost produkcji żywności.
A jeśli do końca wieku będzie nas już 11 mld? – Wtedy wymagać to będzie zwiększenia produkcji rolnej aż o 60 proc. – zauważa Mirosław Kwiatkowski, członek zarządu i dyrektor sprzedaży firmy chemicznej Anwil, jednego z największych w kraju producentów nawozów azotowych. Zwraca on też uwagę na inne czynniki: – Na skutek urbanizacji oraz reindustrializacji, choćby tej, z jaką mamy mieć do czynienia w Unii Europejskiej, nadal będzie się zmniejszał globalny areał ziemi rolnej. Wniosek: efektywność zbiorów będzie musiała być jeszcze większa.
Było uniwersalnie, jest indywidualnie
Zdaniem Kwiatkowskiego ta lepsza efektywność możliwa jest w dużej mierze za sprawą zwiększonego, ale i prowadzonego w sposób przemyślany, nawożenia. Podobna jest zresztą opinia wielu światowych ekspertów, którzy wskazują na pożytki płynące z dobrze wykorzystanej chemii. Ekonomiści podkreślają, że wciąż poprawiamy wydajność z każdego hektara, dzięki nawozom, mechanizacji, pestycydom i nawadnianiu. Jesse Ausubel z Uniwersytetu Rockefellera szacuje, że dzięki temu powierzchnia gruntów rolnych, potrzebna do wyprodukowania tej samej ilości żywności, spadła w ciągu ostatnich 50 lat o 65 proc. Wskazuje się także na potencjał ziemi w Afryce, która do tej pory tylko w niewielkim stopniu korzystała z takich zdobyczy cywilizacji jak nawozy sztuczne.
Przedstawiciele Grupy Azoty, największego w Polsce koncernu chemicznego (i drugiego, co do skali produkcji, wytwórcy nawozów mineralnych w UE), zauważają, że już teraz ponad połowa ludzi na Ziemi jest się w stanie wyżywić tylko dzięki temu, że używa się nawozów azotowych – podstawy osiągania wysokich plonów. Polskie fabryki tych nawozów powstały dziesiątki lat temu i wtedy budowano je z myślą o dość nieskomplikowanych produktach uniwersalnych: miały znajdować zastosowanie przy jak największej liczbie rodzajów roślin i po prostu wspierać wielkotowarową produkcję rolną.
W dzisiejszych czasach podejście się zmieniło. Nie tylko dlatego, że wytwarzanie i sprzedaż uniwersalnych nawozów to obecnie działalność spod znaku niskiej marży, czasami na granicy opłacalności. Ten model w coraz mniejszym stopniu odpowiada również zapotrzebowaniu współczesnego rynku. Jest on bowiem zainteresowany przede wszystkim produktami ściśle dopasowanymi do zamówień konkretnych odbiorców, czyli do specyfiki takich, a nie innych roślin, gleb itd. Jeśli klienci mogą dostać skrojone pod te potrzeby produkty, gotowi są za nie naprawdę dobrze zapłacić.
Inwestycje w innowacyjność i klientów
Branża producentów nawozów, nie tylko w Polsce, ale i na świecie, podkreśla, że jednym z warunków koniecznych do jej rozwoju są inwestycje. Krajowe firmy z tego sektora mają przed sobą świetną przyszłość, ale tylko jeśli szybko zdecydują się na innowacje, bo bez nich nie wygrają z zagraniczną konkurencją. Rodzimi producenci nie siedzą oczywiście z założonymi rękami. – Stawiamy na nowe formuły nawozowe z dodatkami mikroelementów, które są dedykowane pod konkretne uprawy – mówi Mariusz Bober, prezes Grupy Azoty, i dodaje, że podobnie, jeśli chodzi o innowacyjne podejście, jest w przypadku innych produktów jego firmy. – Chcemy dalej się rozwijać i zwiększać udział w segmencie compoundów (chemikaliów – od red.) pod konkretne zapotrzebowania klientów.
Grupa Azoty współpracuje m.in. z PKO Bankiem Polskim, razem z którym prowadzi akcję „Grunt to wiedza!”. W jej ramach poddano dogłębnej analizie kilkadziesiąt tysięcy próbek gleby, aby lepiej dopasować produkowane nawozy do konkretnych upraw w gospodarstwach rolnych w całym kraju. W pierwszych dniach września Grupa podpisała też z Ministerstwem Rozwoju umowę dotyczącą dofinansowania budowy jej Centrum Badań i Rozwoju w Tarnowie i rozpoczęła realizację projektu, którego łączną wartość ocenia się na prawie 90 mln zł. – Kluczowym celem Centrum będzie zbudowanie przewag konkurencyjnych opartych na wiedzy, co umożliwi podniesienie poziomu innowacyjności oferowanego przez nas portfela produktów oraz posiadanych technologii – wyjaśnia prezes Bober. Zgodnie z przyjętą strategią Grupa Azoty będzie przeznaczać na prace badawczo-rozwojowe do 1 proc. swoich przychodów.
Producenci starają się też edukować klientów, obecnych i potencjalnych. Anwil, wspólnie z Krajowym Centrum Edukacji, prowadzi np. autorski program „Tropiciele mitów”. Jego cel to wsparcie przyszłych rolników w zakresie stosowania efektywnego nawożenia nieorganicznego. W ubiegłorocznej, drugiej edycji programu wzięło udział niemal 2,5 tys. uczniów szkół rolniczych w całej Polsce. Spółka chce, aby w warsztatach tych ostatecznie brali udział wszyscy uczniowie szkół ponadgimnazjalnych o takim profilu. – Warto przypominać rolnikom, jak ważne jest świadome stosowanie nawozów – mówi Mirosław Kwiatkowski. – Można to porównać do zażywania suplementów diety: najpierw należy upewnić się, ile i jakich pierwiastków czy witamin brakuje w naszym pożywieniu, a w tym przypadku w glebie, i dopiero wtedy podejmować decyzje o wyborze preparatu i zażywanej dawce. Metoda jej oceny „na oko” naprawdę nie jest dobrym rozwiązaniem. I nie ma tu znaczenia, czy rolnik jako źródło azotu stosuje obornik czy nawozy mineralne.
Odpowiedni dobór „suplementu” i jego dawki oznacza również, że minimalizuje się ewentualny negatywny wpływ nawożenia na środowisko naturalne. Również i pod tym kątem producenci w coraz większym stopniu uświadamiają swoich klientów.
Niewykorzystany potencjał
Skądinąd, chociaż nasze rolnictwo zmienia się bardzo dynamicznie, szczególnie od momentu wejścia Polski do Unii Europejskiej, to – jak pokazują analizy Europejskiej Organizacji Producentów Nawozów (Fertilizers Europe) oraz krajowych instytutów badawczych – poziom zużycia nawozów sztucznych na 1 ha jest u nas wciąż poniżej średniej unijnej i znacznie niższy niż w najbardziej rozwiniętych pod tym względem krajach, jak Niemcy, Belgia czy Francja. Jesteśmy co prawda w pierwszej dziesiątce krajów UE, jeśli chodzi o ogólne zużycie nawozów, ale głównie dlatego, że mamy po prostu wielkie, jak na Unię, połacie gruntów przeznaczonych pod uprawy. Źle wypadamy zresztą, jeśli chodzi o strukturę tego zużycia. Zbyt wielka jest przewaga produktów azotowych nad wieloskładnikowymi.
Niektórzy uważają, że to dobrze, iż na 1 ha przypada u nas stosunkowo mało nawozów sztucznych – i mają rację, ale tylko wtedy, kiedy mowa o bezmyślnym, lekceważącym środowisko naturalne i nasze zdrowie, „sypaniu” uniwersalnych produktów starego typu. Poza tym szkodliwy dla środowiska jest również nadmiar na polach gnojowicy czy obornika. Jeśli natomiast mowa o nowoczesnych, „skrojonych na miarę” nawozach mineralnych i ich świadomym stosowaniu, sprawa wygląda zupełnie inaczej – są dużo bezpieczniejsze, a nie tylko bardziej skuteczne w działaniu. Możliwe zatem, że innowacje wprowadzane przez producentów i ich praca z klientami-rolnikami zmienią ogólne podejście do nawozów w kraju. Dla ich wytwórców oznaczałoby to oczywiście, że niewykorzystany dotąd potencjał rodzimego rynku przestanie „leżeć odłogiem”.
Mariusz Bober, prezes Grupy Azoty
Stawiamy na nowe formuły nawozowe z dodatkami mikroelementów, które są dedykowane pod konkretne uprawy. Podobnie, jeśli chodzi o innowacyjne podejście, jest w przypadku innych produktów naszej firmy. Chcemy dalej się rozwijać i zwiększać udział w segmencie compoundów (chemikaliów – od red.) pod konkretne zapotrzebowania klientów.
Mirosław Kwiatkowski, członek zarządu i dyrektor sprzedaży firmy Anwil
Jeśli do końca wieku, na co wskazują demografowie, będzie nas 11 mld, wymagać to będzie zwiększenia produkcji rolnej aż o 60 proc. Ponadto na skutek urbanizacji oraz reindustrializacji, choćby tej, z jaką mamy mieć do czynienia w Unii Europejskiej, nadal będzie się zmniejszał globalny areał ziemi rolnej. Wniosek: efektywność zbiorów będzie musiała być jeszcze większa.
Więcej możesz przeczytać w 10/2016 (13) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.