Streetwear is dead?
z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 2/2023 (89)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Dla branży był on kimś więcej niż projektantem. Ubrania z jego kolekcji nosił niemal każdy celebryta. Virgil Abloh, założyciel marki Off-White i dyrektor artystyczny męskiej linii Louis Vuitton, był jednym z najbardziej kreatywnych i oryginalnych projektantów, tworzącym nie tyle kolekcje, co całe uniwersum. Był prorokiem współczesnego dress code’u, złamał zasady obowiązujące w modzie establishmentu.
W jednym z wywiadów Abloh stwierdził nieco prowokacyjnie, że streetwear wkrótce umrze. Później zaczął się z tego wycofywać, twierdząc, że miał na myśli jedynie to, że streetwear jako trend w modzie się kończy, a następnie za dwa lata wraca. Dziś jednak można powiedzieć, że moda uliczna, taka jaka ona była w swym pierwotnym założeniu, rzeczywiście znikła.
Streetwear został wchłonięty, stał się zarówno częścią mody masowej, jak i tej premium i high fashion. Granica między modą uliczną a modą haute couture praktycznie zniknęła. Możemy sobie stawiać tylko pytanie, czy to streetwear wchłonął modę, czy to moda wchłonęła streetwear?
Virgil Abloh był jednym z najbardziej znanych przykładów tego zjawiska. Dziś jest ich znacznie więcej. Rhuigi Villaseñor, założyciel Rhude, marki z Los Angeles, która specjalizuje się w łączeniu mody luksusowej i ulicznej, jest dziś szefem kreatywnym luksusowej marki Bally. Balenciaga robi wspólne kolekcje z kultową marką Supreme, Gucci z Adidasem. Projektanci jednego stali się projektantami drugiego, podstawą kolekcji jednocześnie są kurtki puchowe i suknie balowe, a te ostatnie zaczynają pojawiać się w wielu liniach odzieży ulicznej. Jak to się stało, że moda, która zawsze była domeną tych bogatszych, tak się zdemokratyzowała?
Głównym powodem tego zjawiska było to, że streetwear nigdy nie był trendem modowym. Było to zjawisko kulturowe i właśnie stąd wzięła się jego siła. Co więcej, nie da się dziś jednoznacznie przypisać do streetwearu jednego nurtu kulturowego, np. hip-hopu lub rapu, bo streetwear wywodzi się zarówno z punka (którego znakiem rozpoznawczym były przerabiane ciuchy), kultury surfingu (marka Stüssy, założona przez Shawna Stüssy’ego), jak i wspomnianego rapu. To on dał napęd takim brandom jak Freshjive i Supreme Jamesa Jebbii. I było to zjawisko światowe. W Japonii fala punka i hip-hopu ukształtowała modową scenę w Tokio. Założyciel marki Bathin Ape (BAPE), Nigo, czerpał inspirację z wczesnych grup hiphopowych, takich jak Run DMC, z kolei Shinsuke Takizawa, założyciel marki Neighborhood, postanowił wykorzystać kurtki wojskowe oraz kulturę punka i rock’n’rolla jako punkt wyjścia do swej ekspansji.
I wszyscy ci wcześni twórcy streetwearu nie mieli żadnego formalnego wykształcenia krawieckiego, nie mieli swoich atelier, nie kończyli znanych szkół artystycznych. Tworzyli jednak rzeczy, które stawały się oznaką przynależności i szybko zyskiwały status kolekcjonerski. To, że moda jest dziś tak demokratyczna, a bariera wejścia niska, nie oznacza, że łatwo się na tym rynku utrzymać. Nie, można powiedzieć, że jak w każdym biznesie jest tu więcej trupów tych, co próbowali niż popiersi tych, którym się udało. Jak to zrobili? Odpowiedź na to pytanie i obraz naszej rodzimej sceny mody ulicznej, mam nadzieję, znajdziecie w lutowym numerze „My Company Polska”.
Więcej możesz przeczytać w 2/2023 (89) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.