Rzemiosło, jak film, historyczne

© Roma Lubińska-Mycek
© Roma Lubińska-Mycek 65
Ponad 100 tys. pasjonatów rekonstruuje dziś w Polsce ważne wydarzenia z historii. Moda na odtwarzanie dawnych bitew, strojów i zwyczajów siłą rzeczy napędziła szczególny rzemieślniczy biznes, dla wielu fascynujący i zarazem intratny. Trochę też niedzisiejszy, bo klientela jest tu bardzo wierna.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2016 (13)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Powrót do przeszłości za pomocą rekonstrukcji to trend, który przywędrował do nas z zachodniej Europy. Wprawdzie pierwsze rycerskie inscenizacje odbywały się w Polsce już w latach 70., ale dopiero ostatnio tego rodzaju imprezy zaczęły wyrastać w całym kraju jak grzyby po deszczu. Szczególne ich nasilenie można zaobserwować w wakacje, kiedy różne dawne bitwy mają miejsce właściwie w każdy weekend. 

Ogromna w tym również zasługa organizatorów inscenizacji bitwy pod Grunwaldem, którzy od kilkunastu lat upamiętniają w ten sposób klęskę Krzyżaków. Co roku, w rocznicę bitwy, odbywający się na polach grunwaldzkich spektakl przyciąga tysiące widzów z całego świata. Tego lata w „walkach” wzięło udział tysiąc rycerzy, a ich zmagania obejrzało ponad 80 tys. osób. 

W rekonstrukcjach biorą udział profesjonalnie odziani średniowieczni rycerze, husarze, żołnierze z epoki napoleońskiej czy z obu światowych wojen. To członkowie ok. 900 grup historycznych, w których jest już ponad 100 tys. osób. Tak ogromną rzeszę ktoś musi do tej zabawy wyposażyć. Nic dziwnego, że wyrósł cały rzemieślniczy przemysł produkujący zbroje, tarcze, miecze, mundury, hełmy, karabiny, namioty czy historyczne suknie. Z roku na rok pasjonatów rekonstrukcji przybywa, coraz większe jest też zapotrzebowanie na rekwizyty dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. 

Dla hobbystów, muzeów i filmowców

Dla Michała Siedleckiego, właściciela firmy Tentorium z Żyrardowa, szyjącej namioty „z różnych epok i krajów”, przygoda z tym biznesem zaczęła się w kuchni, gdzie pod okiem matki uszył na maszynie Łucznika swój pierwszy namiot. – To było kilkanaście lat temu, w czasach studenckich. Potrzebowałem go, aby pojechać na imprezę rekonstrukcyjną, a że nie miałem pieniędzy, uznałem, że uszyję go sam – wspomina. Gdy tylko trafił na imprezę, z miejsca znalazł na swój produkt kupca, choć namiot nie był idealny. 

Przez pierwsze lata Siedlecki szył okazjonalnie namioty na zamówienie. A od 2008 r. prowadzi działalność gospodarczą i jest to jego jedyne źródło dochodu. W firmie zatrudnia cztery osoby, a w sezonie, gdy zleceń przybywa, nawet więcej. 

Klienci Tentorium to głównie pasjonaci rekonstrukcji historycznych, przy czym połowa zamówień pochodzi z zagranicy. – Najchętniej kupowane namioty to modele stożkowe. Występowały niemal we wszystkich kulturach i okresach, więc są popularne w wielu krajach – opowiada Siedlecki. Sporo zamówień składają muzea, restauracje, a nawet festiwale muzyczne. Jednym z ważniejszych było to od twórców popularnego serialu „Wikingowie”. – Uszyliśmy dla nich blisko 30 namiotów. Dotąd nakręcono cztery sezony serialu i nadal pojawiają się na ekranie. 

Popyt na namioty zależy od pory roku. W lutym i marcu, kiedy na zachodzie Europy zaczynają się przygotowania do pierwszych imprez, najwięcej zamówień jest z zagranicy. Potem zaczyna się sezon w Polsce i trwa do października. Siedlecki nauczył się, że aby przez cały rok utrzymać wysoki poziom zleceń, należy poza sezonem stosować promocje cenowe sięgające nawet 15–20 proc. Wiele osób, chcąc zaoszczędzić, czeka i zamawia namiot dopiero jesienią. 

W tym biznesie szczególnie ważne jest zachowanie wielkiej dbałości o historyczne szczegóły. – Klienci wykryliby każdą pomyłkę – mówi Siedlecki i dodaje, że to też sprzyja interesom. – Ortodoksyjni pasjonaci nie chcą, abyśmy szyli dla nich namioty na maszynach do szycia, bo te pojawiły się dopiero po rewolucji przemysłowej w XVIII w. Dla nich szyjemy ręcznie. Oczywiście trwa to wtedy nawet kilka tygodni, ale i cena jest odpowiednio większa. 

Pasję przekuł w biznes również Karol Stanios z Krakowa, który od 15 lat jest szewcem. – Na początku robiłem tylko buty dla znajomych i kolegów, ale klientów ciągle przybywało, wiec założyłem działalność gospodarczą – mówi. 

Do najchętniej zamawianych w jego warsztacie należą buty husarskie, czyli długie kozaki, których używali jeźdźcy konni i piechurzy, a także półbuty muszkieterskie stylizowane na te pochodzące z Europy Zachodniej. Klienci mogą wybrać parę z katalogu projektów lub złożyć zlecenie według własnego pomysłu. Cena zależy od użytych materiałów i „koszerności”, czyli tego, czy w grę wchodzi szycie na maszynie, czy ręcznie. Jeśli to drugie, jest kilkakrotnie wyższa. 

W tym gronie Henryk Przytulski ze Świerczowa na Opolszczyźnie ma najdłuższy staż. Jest płatnerzem. Rycerskie wyposażenie wytwarzał na zamówienie przez całe dekady, jednak dopiero dwa lata temu zdecydował się na własną działalność – jego firma, Zbrojownia, zajmuje się płatnerstwem, metaloplastyką i kowalstwem. – Wykonuję kompletne zbroje pokazowe i turniejowe, które starannie odwzorowują daną epokę, a także poszczególne ich elementy – mówi. Wśród jego klientów są głównie członkowie opolskiego Bractwa Rycerskiego z Byczyny, ale też np. Niemcy i Austriacy. Dostaje również zlecenia z teatrów czy muzeów, które zamawiają repliki eksponatów. Wykonał m.in. replikę XIII-wiecznej zbroi księcia Henryka Pobożnego dla Muzeum Piastów Śląskich w Brzegu i wyposażenie sali tortur na zamku w Rynie. 

Reklama pantoflowa

Większość swoich klientów Karol Stanios zdobywa na imprezach i wydarzeniach związanych z rekonstrukcjami. – Można wtedy na własne oczy zobaczyć i przymierzyć buty, które się podobają. Nie należą do najtańszych, więc bezpośredni kontakt jest bardzo ważny. Klient musi mieć pewność, że wybrał dobrze – opowiada szewc i podkreśla, że to właśnie poczta, nomen omen, pantoflowa jest w tym biznesie kluczem do sukcesu. – Promuję się także poprzez stronę internetową i profil na Facebooku, ale i tak najwięcej zamówień mam z polecenia. To najskuteczniejsza i najtańsza reklama. 

Siedlecki też najwięcej korzysta na poczcie pantoflowej w chętnie wymieniającej się informacjami społeczności rekonstruktorów. – To działa także za granicą – mówi i wspomina, jak kiedyś jego firma wysłała do Francji trzy namioty. – W kolejnym sezonie mieliśmy już stamtąd kilkanaście zamówień, a wcale się nie reklamowaliśmy. 

Tentorium też promuje się poprzez stronę www  i firmowy profil na Facebooku. – Prowadzimy go  również w języku angielskim, aby dotrzeć do potencjalnych klientów poza granicami kraju – dodaje Siedlecki. 

Trudny rynek lojalnego klienta

Chociaż liczba nabywców historycznych replik wyraźnie wrosła, widać generalnie ich przywiązanie do konkretnych „marek”. – Jest już sporo profesjonalnych wytwórców i sklepów, w których można zaopatrzyć się niemal we wszystko. Nowym rzemieślnikom trudno będzie jednak konkurować, bo klienci bardzo mocno przywiązują się do miejsc, gdzie kupili sprawdzony i dobrej jakości towar – tłumaczy Siedlecki. Dlatego, chcąc dziś z powodzeniem wejść na ten rynek, najlepiej mieć oryginalny pomysł i zapełnić jakąś niszę. – Kopiowanie tego, co już jest, co zresztą Polacy mają w swojej naturze, najpewniej skończy się biznesową porażką – ocenia Siedlecki, który ma też dla nowych graczy dobrą wiadomość: wielu rekonstruktorów wciąż rozszerza swoje kolekcje. 

– Często jest tak, że ktoś bardzo długo odtwarza jakiś okres, a kiedy ma już cały sprzęt, przerzuca się na inną epokę. Wiele osób najpierw jeździ „na Grunwald”, a potem np. na imprezę rekonstruującą wydarzenie z XIX w. i znów potrzebuje kompletnego wyposażenia. 

Zdaniem Siedleckiego kluczowe dla rozwoju jego firmy będzie zdobywanie kolejnych klientów z branży filmowej. – Kiedyś współpraca z filmowcami była pełna kompromisów, bo scenografia była uważana za mało ważny element. Jednak od kiedy HBO i History Channel produkują filmy i seriale historyczne, wszystko się zmieniło. W ich produkcjach używane są dokładnie takie same namioty, jakie zamawiają u nas muzea – opowiada Siedlecki, któremu marzy się, by jego wyroby trafiły do serialu „Gra o tron”. Zdradza też, że kolejną odnogą jego biznesu jest produkcja mebli historycznych. Chodzi o pojedyncze sztuki z drewna, na specjalne zamówienie. 

Karol Stanios też rozwija swoją pracownię o nowe usługi: szycie na miarę butów współczesnych i ortopedycznych. – W przyszłości planuję również powiększyć zespół, ale chcę pozostać przy małej firmie – zdradza. – Takiej, do której klient zawsze będzie mógł przyjść, porozmawiać i złożyć indywidualne zamówienie. 


Biznes na wypożyczaniu

Szczególną grupę zarabiających na ogromnej modzie na rekon­strukcje historyczne stanowią ci, którzy wypożyczają konie albo dawny sprzęt bojowy w rodzaju czołgów, wozów opancerzonych czy samolotów, i wożą go w ślad za pasjonatami na kolejne imprezy upamiętniające ważne bitwy – w roku mają ku temu kilkanaście okazji. Ponieważ samorządom często zależy na odpowiedniej oprawie rekonstrukcji, gotowe są za nią słono zapłacić – i płacą. Za czołg np. 3 tys. zł dziennie. Na przewozie i wypożyczeniu pojedynczego pojazdu można przez to zarobić na czysto nawet kilka tysięcy złotych. Wielu oferuje też do tego drogie „konsultacje”, dotyczące np. kopania okopów. 

Atrakcyjne stawki przyciągnęły jednak kolejnych usługodawców i zaczęła się ostra rywalizacja o względy samorządowych włodarzy. Nie zawsze fair, ze szkodą dla samych imprez. Dziś konflikty, wojny podjazdowe i obmowa nie dotyczą jedynie tych, którzy dysponują sprzętem, jakiego w kraju nie ma nikt inny (np. grupy rekonstrukcyjnej, która ma tankietkę TKS). 


Ile kosztuje replika

Za prostą pełną zbroję, składającą się z hełmu, rękawic, naręczaków, kirysów, bigwantów i golenic, trzeba zapłacić ok. 7–12 tys. zł. Komplet ozdobny z tarczą i mieczem to wydatek od kilkunastu do nawet 40 tys. zł. Na realizację zamówienia trzeba czekać zwykle kilka miesięcy. 

Za najtańszy namiot stożkowy dla dwóch osób płaci się ok. 2 tys. zł. Wśród fanów rekonstrukcji historycznych niezwykle popularne są namioty kramowe z masztami i śledziami w komplecie. To wydatek 2,1 tys. zł. Najwięcej kosztują tzw. pawilony, których cena zaczyna się od 5 tys. zł. 

Za damskie półbuty zapłacimy 450 zł, za buty husarskie, szyte maszynowo, 850 zł, a za kozaki muszkieterskie 1 tys. zł. 

My Company Polska wydanie 10/2016 (13)

Więcej możesz przeczytać w 10/2016 (13) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ