Innowacje czy imitacje
z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 2/2015 (2)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Prof. Piotr Płoszajski Szkoła Główna Handlowa.
Postawienie na innowacje to jedyny sposób nie tylko na rozwój, lecz także na funkcjonowanie i powodzenie w zglobalizowanej gospodarce. Inne podejście ma wszelkie znamiona przeżytku. Owszem, imitacje sprawdzały się w Polsce mniej więcej do połowy lat 90., kiedy należało szybko zaspokoić popyt, nie zastanawiając się nad horyzontem długoterminowym. Ale to już zamierzchła przeszłość.
Wyeksploatowany cytat z Goethego, że „kto nie idzie do przodu, ten się cofa”, jest jak najbardziej prawdziwy, przy czym trzeba nie tyle iść, ile biec. Cykl życia produktów czy usług jest coraz krótszy.
To powoduje, że strategia kopiowania spycha tego, kto ją stosuje, w ślepą uliczkę. Można dobrze imitować, ale jeśli jesteśmy za kimś o krok z tyłu, pozostaje nam, siłą rzeczy, walka za pomocą niższej marży czy cięcia kosztów. To jest podejście samobójcze. I absolutnie nie wystarcza, bo niemal wszyscy to potrafią.
Weźmy koszty. Przecież trzeba je ciąć inteligentnie, co rodzi paradoksy, gdyż wymaga innowacyjności: wymyślania dróg na skróty, przecierania nowych szlaków. Z tego wniosek, że kopiowanie albo doprowadzi do innowacji, albo do bankructwa. W wariancie optymistycznym – do pływania w czerwonym oceanie zabarwionym od krwi wyniszczających się konkurentów.
Powszechnie wiadomo, że Chińczycy produkują mnóstwo elektroniki. Ale to Amerykanie spijają całą związaną z tym śmietankę. My znajdziemy się w podobnej sytuacji jak Chińczycy, jeśli będziemy naśladować coś, co jest już tworzone np. w Niemczech. Pionier i tak do nas zawita i zrobi to z większym rozmachem, pokonując nas ekonomią skali. Zwycięży, bo konkurowanie tylko kosztami jest pozbawione sensu, co pokazują liczne przykłady. Jeśli zaczniemy od strategii imitacji i będziemy w tym bardzo konsekwentni – zbankrutujemy. Jeżeli chcemy się rozwijać, to będziemy musieli robić takie imitacje, które i tak zaprowadzą nas do innowacji.
Żyjemy w gospodarce, w której kopiowanie to żaden problem. Zatem przewagę konkurencyjną daje jedynie to, czego nie można łatwo powielić, np. wyjątkowo mądry właściciel, utalentowany zespół menedżerów, szczególna kultura organizacyjna, relacje z klientami. Jedną z takich przewag jest też innowacyjność, myślenie out of the box, „poza pudełkiem”, gdy nikt inny nie wpadnie z wyprzedzeniem na to, co nam przyjdzie do głowy.
Większe ryzyko, niepowodzenie zagrażające innowacjom, to dylemat trochę sztuczny. Nieustająco twierdzę, że strategie dzielą się na dwa rodzaje: przetrwania oraz sukcesu lub porażki. Imitacja to w najlepszym razie strategia przetrwania. I to związanego z bardzo szybkim podążaniem za tym, co wymyślają inni. A że to też wymaga zaangażowania i sporej energii, lepiej przeznaczyć je na kreowanie czegoś nowego.
Tym bardziej że podążanie za cudzymi pomysłami nie gwarantuje sukcesu. Swego czasu wszyscy otwierali hurtownie piwa, a potem masowo je zamykali. Mamy o jedną trzecią za dużo aptek niż potrzeba. Podobnie było kiedyś w Hiszpanii i Portugalii, gdzie ta dysproporcja była nawet większa, po czym szybko się zmniejszyła. Widać zatem, że powielić czyjś pomysł jest względnie łatwo, natomiast przetrwać bez własnych pomysłów jest niezwykle trudno albo się nie da. Pozostają więc tylko innowacje, nawet jeśli mają się one przejawiać w umiejętnym i pomysłowym rozwijaniu cudzych idei. Nie ma dla nich alternatywy.
Prof. Jerzy Cieślik Dyrektor Centrum Przedsiębiorczości w Akademii Leona Koźmińskiego.
Naukowcy, politycy i media są wyjątkowo zgodni – sukces w biznesie zależy głównie od wdrażania innowacji. Nikt też nie wątpi, że w Polsce jest z tym bardzo źle, a nasze firmy niechętnie angażują się w prace badawczo-rozwojowe, i to pomimo silnego wsparcia dla sfery B+R, jeśli chodzi o rozdysponowanie funduszy unijnych. Wolą imitować rozwiązania wdrożone wcześniej w krajach zachodnich.
Jednak tok rozumowania, że powodzenie w biznesie zależy głównie od oryginalnych innowacji, wynika z iluzji i mitów oraz braku wiedzy o współczesnej gospodarce. Brakuje także spojrzenia na innowacje oczami samych przedsiębiorców. Ich najważniejszym, choć nie jedynym, celem jest zarabianie pieniędzy. Zgodnie z powszechnym mniemaniem, inwestycje w B+R i wdrażanie nowatorskich technologii powinny zwiększać szansę na biznesowy sukces. Lecz rzeczywistość niekoniecznie to potwierdza.
Oczywiście, mamy sztandarowe przykłady, jak Apple, Microsoft, Dell, Google czy Facebook, gdzie ta współzależność jest oczywista. Ale dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy technologicznych startupów zbankrutowały bądź nigdy nie rozwinęły skrzydeł. Jednocześnie mamy niezliczone przykłady przedsiębiorstw, które szybko się rozwijają i zarabiają duże pieniądze w branżach uznawanych za mało nowoczesne. W USA ponad 80 proc. najszybciej rozwijających się spółek prowadzi działalność w tradycyjnych sektorach gospodarki. Podobne tendencje obserwujemy wśród polskich tzw. gazel biznesu.
W dyskusji publicznej modne stało się wskazywanie na niebezpieczeństwa imitacyjnej strategii rozwoju. Tymczasem, jak to udowadnia prof. Shenkar z Uniwersytetu Stanu Ohio, w swej książce „Naśladowcy. Jak inteligentne firmy wykorzystują imitacje, by zdobyć strategiczną przewagę”, z perspektywy przedsiębiorcy strategia imitacyjna nie jest gorsza, a w wielu wypadkach lepsza niż ta oparta na oryginalnych rozwiązaniach. Nie można zatem bezkrytycznie zachęcać do angażowania się w kosztowne i ryzykowne prace B+R, nie pokazując też korzyści z twórczej adaptacji.
Na szczęście, pojawiają się ostatnio bardziej wyważone, zdroworozsądkowe głosy. Zacytuję tu Krzysztofa Domareckiego, twórcę Seleny, jednej z nielicznych, dużych, rdzennie polskich firm prowadzących działalność w skali globalnej. „W latach 1998–2002, kiedy uruchomiliśmy naszą pierwszą fabrykę pian montażowych, powiedziałem zespołowi R+D: »Koledzy, żadnych innowacji, dopóki nie skopiujemy wszystkiego, co się rusza w Europie Zachodniej. Jak się nauczycie robić ich produkty, to zaczniemy się z nimi ścigać na wynalazki«. I okazało się, że to podejście legło u podstaw późniejszego naszego sukcesu… Nie bójmy się po prostu kopiować – nazywajmy to elegancko imitacjami, dyfuzjami, jak tam naukowcy sobie to chcą nazwać, ale my jesteśmy na etapie takim, na którym, jeśli chcemy zwiększyć efektywność naszego przemysłu, to musimy najpierw dogonić świat”.
Selena – potentat w branży chemii budowlanej – eksportuje swe produkty do ponad 70 krajów, a w 20 posiada spółki handlowe i produkcyjno-handlowe. Prowadzi dziś także na szeroką skalę własne prace badawczo-rozwojowe. Wiele polskich firm zmniejsza dystans do światowej czołówki, tak jak Selena 15 lat temu, i dla nich ścieżka twórczych imitacji, prowadzących z czasem do oryginalnych wdrożeń, może być szczególnie atrakcyjna.
Więcej możesz przeczytać w 2/2015 (2) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.