Obligacje USA i Nowy Polski Ład w centrum uwagi
Proces szczepień ma kluczowe znaczenie dla rynków finansowych, fot. East NewsPisałem ostatnio, że „czekanie na ożywienie gospodarcze, duże pakiety pomocowe w USA i postęp w szczepieniach po prostu muszą prowadzić do kontynuacji (z niewielkimi przerwami) procesu nadymania bańki hossy. Jedynie jakiś czarny łabędź może ten proces na dłużej przerwać” i nadal tę tezę muszę powtórzyć, mimo tego że w USA rozpoczął się proces dyskontowania nadchodzącej inflacji.
W świetle jupiterów pojawił się wreszcie rynek obligacji. Wreszcie, bo ja w swoich komentarzach powtarzałem, że to musi się wydarzyć. Oczywiste bowiem było, że jeśli czekamy na ożywienie gospodarcze, to rynek musi zacząć dyskontować również wzrost popytu, a za tym pójdzie przecież inflacja. Na razie jej ślady nie są duże.
W USA inflacja CPI wyniosła w lutym, tak jak oczekiwano, 1,7 proc. r/r, a inflacja bazowa 1,3 proc., czyli mniej niż oczekiwane 1,4 proc. To według komentatorów nie wskazywało na zagrożenie szybkim wzrostem inflacji. Rozumowanie oczywiście błędne, bo po pierwsze – inflacja skoczyła jednak z 1,4 na 1,7 proc. r/r, a po drugie – nikt nie twierdzi, że inflacja już w lutym musiała szybko rosnąć – mówi się przede wszystkim o drugiej połowie roku.
Mocny dolar
Na rynkach globalnych zwracało uwagę to, co działo się na rynku walutowym i właśnie na rynku obligacji. Mocno wzrósł indeks dolara (DX.F), pokonując znowu linię trendu spadkowego i dając wstępny sygnał kupna dolara. Piszę „znowu”, bo na początku lutego już raz to zrobił, ale potem szybko pod linię powrócił. Powód tego umocnienia dolara był bardzo prozaiczny. Już w styczniu pojawił się mocny sygnał sprzedaży obligacji (wzrostu rentowności), ale dopiero pod koniec lutego, kiedy wzrost rentowności przyspieszył, zobaczyliśmy poważne skutki na rynkach.
Jak wiadomo potężne kapitały (przede wszystkim japońskie), czekały na to, że rentowności dojdą do poziomu 1,3–1,4 proc., a one przecież przekroczyły nawet 1,6 proc. Kapitały, nie tylko japońskie, musiały się rzucić na amerykańskie obligacje, co przed połową marca (na chwilę) zahamowało wzrost rentowności. Rosnący popyt podniósł cenę obligacji, czyli obniżał rentowności. Napływ kapitału do USA musiał umocnić dolara. Dolara, któremu i tak się już korekta należała.
Nawiasem mówiąc, w Europie też problem rentowności obligacji znalazł odbicie w wypowiedziach członków ECB. Isabel Schnabel powiedziała, że nagły wzrost rentowności może podciąć rodzący się wzrost gospodarczy, a Philip Lane, główny ekonomista ECB, stwierdził, że bank co prawda śledzi to, co się dzieje na rynku obligacji, ale według niego nie wprowadzi kontroli krzywej rentowności. Podobnie mówiła Christine Lagarde, szefowa ECB, po posiedzeniu banku. Jak widać banki centralne odżegnują się od takiej decyzji, ale według mnie w końcu będą zmuszone to zrobić.
Umocnienie dolara miało dwa skutki. Po pierwsze, doprowadziło do spadku cen surowców (złoto pokonało wsparcie i zanurzyło się głębiej w bessie). Pod drugie, ciągłe mówienie o inflacji i ruchy na rynku obligacji zaczęły mocno wpływać na Wall Street. Tam następowała przesiadka ze spółek sektora growth (ich zyski są bardziej zależne od niskich rentowności – to duże uproszczenie) na spółki value, których zyski bardziej zależą od koniunktury gospodarczej.
Dlatego też w pierwszej dekadzie marca na rynkach pojawiła się największa dywergencja od 1993 r. – indeks Dow Jones rósł, bijąc rekordy wszech czasów, a NASDAQ...
Więcej możesz przeczytać w 4/2021 (67) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.