Najpierw emerytura, potem wakacje
Fot. shutterstock.z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2023 (93)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Obecni czterdziestoparolatkowie, którzy prowadzą działalność gospodarczą i przejdą na emerytury w okolicach 2039 r. nie uzbierają z opłaconych składek nawet na emeryturę minimalną. Różnicę dopłaci wprawdzie państwo, jednak tak czy inaczej ich wysokość świadczenia sięgnie mniej więcej 20 proc. przeciętnego wynagrodzenia – wynika z wyliczeń, które ZUS przygotował pod koniec ub.r. na prośbę „Dziennika Gazety Prawnej”.
Może się wydawać, że 3,5 tys. zł minimalnej emerytury, którą prognozuje ZUS dla przedsiębiorców z 30–35-letnim stażem może stanowić jakąś podstawę do życia w skromnych warunkach, ale to złudzenie. Już przy 4-procentowej inflacji, siła nabywcza dzisiejszych 3 tys. zł za dwie dekady spadnie do nieco ponad 1,3 tys. zł według dzisiejszej wartości. Przy wyższej inflacji oczywiście siła nabywcza przyszłych emerytur będzie jeszcze mniejsza. Pozostając przy porównaniu do średniej krajowej, przyszłe emerytury przedsiębiorców mogą sięgać równowartości dzisiejszych 1400 zł. A takie świadczenia skazują przyszłych emerytów na dalszą pracę, bo trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie z budżetem domowym poniżej 50 zł dziennie na pokrycie wszystkich kosztów.
Dramatyczne perspektywy przyszłych emerytów, którzy przez lata aktywności zawodowej cieszyli się etykietą (i przywilejami) przedsiębiorców, to skutek wysokości opłacanych składek. Bez względu na wysokość osiąganych dochodów (lub ich brak) przedsiębiorcy płacą składki emerytalne w takiej wysokości, jakby osiągali 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce. W 2023 r. jest to 812,23 zł. Teoretycznie nie jest to mało. Odprowadzając składki w takiej wysokości, przedsiębiorcy przez 30 lat odłożyliby na kontach emerytalnych prawie 300 tys. zł plus waloryzacja. Ta z kolei zależy od tempa wzrostu przypisu składek na ubezpieczenia, czyli od wzrostu wynagrodzeń. Waloryzacja środków na subkoncie to z kolei średnia wzrostu PKB z pięciu wcześniejszych lat.
Nieco upraszczając – wrogiem przyszłych emerytów jest wysoka inflacja, wzrost bezrobocia i recesja (składki są niższe, a zgromadzony kapitał traci swą siłę nabywczą), a najlepszą kombinacją jest niska inflacja (a właściwie spadająca) i wysokie zatrudnienie.
Etatowcy będą mieli tylko trochę lepiej
Przeciwko przyszłym emerytom zagra również demografia. Za 20 lat na emerytury przejdzie pokolenie wyżu demograficznego z lat 1975–1985, zaś na rynek pracy wejdą przetrzebione roczniki rodzące się obecnie. Liczba urodzeń jest najniższa w historii i nieznacznie przekracza 300 tys. Te roczniki będą pracować na emerytury wyżu z epoki Gierka. W latach 1975–1985 było to 650–700 tys. Jednocześnie wydłuża się spodziewana długość życia. Według opublikowanych w marcu tego roku danych GUS przeciętny emeryt będzie pobierał świadczenia przez 254 miesiące (rok wcześniej 239 miesięcy), jeśli przejdzie na emeryturę w wieku 60 lat. 65-latkowie, którzy przejdą na emeryturę w 2023 r. przeciętnie będą ją pobierać przez 210 miesięcy (196 miesięcy rok wcześniej). Do wyników sprzed pandemii jeszcze nam brakuje, ale rosnąca świadomość jak zdrowy tryb życia może wpłynąć na długość życia, pewnie wydłuży jesień życia o wiele lat. A to oznacza niższe emerytury z ZUS, bo uskładany kapitał musi wystarczyć na – statystycznie – dłużej.
Sytuacja osób zatrudnionych na etacie może być lepsza, ale 30–40 proc. stopy zstąpienia (to stosunek wysokości emerytury do wcześniej otrzymywanej pensji) trudno uznać za korzystny, a takie emerytury będzie wypłacał ZUS etatowcom, którzy zakończą aktywność zawodową w latach 40. Ci, którzy dziś zaczynają pracę, a na emerytury przejdą po 2060 r., dostawać będą tylko 25 proc. swojej średniej pensji.
Odkładać, ale ile?
Obraz jaki wyłania się z tych liczb i statystyk prowadzi do prostej konstatacji – większość z nas będzie musiała pracować po osiągnięciu wieku emerytalnego. To najprostszy sposób na zwiększenie emerytury. Dodatkowych 5–6 lat miałoby pozwolić nawet na podwojenie świadczenia, o czym zapewniła Gertruda Szczecińska w wywiadzie dla Money.pl z czerwca ub.r.
O wzroście emerytury po osiągnięciu wieku emerytalnego w mniejszym stopniu decydują jednak nowe składki, a w większym waloryzacja kapitału, który już wcześniej został uzbierany. Jednak tu znów dochodzimy do erozji siły nabywczej pieniędzy podgryzanych przez inflację. Jeśli ktoś pięć lat temu zrezygnował z emerytury, aby zwiększyć jej wartość, zapracował głównie na jej ochronę przed inflacją. Mobilizująco może podziałać przykład mieszkańca Śląska, któremu ZUS wypłaca 43,4 tys. zł miesięcznie (średnia emerytura to ok. 3 tys. zł). Człowiek, który ją otrzymuje pracował przez 62 lata i dobrze zarabiał.
Samozatrudnieni jednak opłacają niskie składki, dlatego tak wysoka emerytura z ZUS jest dla nich nieosiągalna, praktycznie bez względu na staż pracy. W rzeczywistości tylko osoby, które zgromadzą dodatkowe oszczędności mogą myśleć o emeryturze jak o czasie należnego odpoczynku po dekadach wyczerpującej pracy. Ile tych dodatkowych oszczędności powinniśmy zgromadzić, aby przeżyć jesień życia, nie licząc na dodatkowe wsparcie i programy socjalne?
Odpowiedź na to pytanie jest sprawą indywidualną i trudną do zaprojektowania. Pierwsze co należy zrobić, to sporządzić roczny rejestr wydatków, który pomieści przewidywane cykliczne płatności miesięczne, wydatki na wyżywienie, koszty ubezpieczeń (o ile zamierzamy nadal używać samochodu), wydatki wakacyjne, awaryjne itd. Dopiero kiedy znamy swój cel, możemy określić drogę do jego osiągnięcia. Wiemy już, ile będziemy wydawać. Policzmy więc, ile możemy zarabiać dzięki zgromadzonym oszczędnościom.
Jeśli po przejściu na emeryturę zrezygnujemy z agresywnych form inwestycji (za takie uznajmy wszystko, co związane jest z ryzykiem wyższym niż obligacje skarbowe), będziemy potrzebowali od 150 tys. zł do nawet 600 tys. zł kapitału, aby zarobić na każdy 1 tys. zł odsetek, w zależności od tego na jaki procent zostaną ulokowane środki. W omawianym przykładzie na 1 tys. zł zapracuje 0,6 mln zł ulokowanych na 2 proc. albo 150 tys. zł ulokowanych na 8 proc. (w obu przypadkach pominięto podatek kapitałowy, o czym dalej). Ale przecież dodatkowy 1 tys. zł, choć z pewnością się przyda, to o wiele za mało, zwłaszcza w przypadku przedsiębiorców prowadzących jednoosobową działalność, których emerytury osiągną minimalne lub bliskie minimum wartości. Mówiąc krótko – potrzebna nam będzie prawdziwa fortuna.
A trzeba jeszcze pamiętać, że pieniądze tracą na wartości. Przy inflacji rzędu 4 proc. dzisiejszy 1 tys. zł straci jedną trzecią siły nabywczej w 10 lat. Lub licząc inaczej – na zakupy warte dziś 1 tys. zł, za 10 lat trzeba będzie przeznaczyć 1,5 tys. zł. Jeśli mówimy o okresie 20-letnim, pieniądze stracą ponad połowę siły nabywczej, co oznacza, że przedmiot wart dziś 1 tys. zł, za dwie dekady wyceniony zostanie na 2,2 tys. zł. I to tylko pod warunkiem, że w całym tym okresie inflacja wyniesie co roku 4 proc. Jeśli wymknie się spod kontroli – jak obecnie – dewastująca siła inflacji obniży wartość oszczędności jeszcze bardziej. A to oznacza, że będziemy potrzebowali jeszcze więcej pieniędzy. Mniej więcej tyle, ile wynosi główna wygrana w dużym lotku.
Jak osiągnąć abstrakcyjny cel
Na budowanie kapitału emerytalnego nie należy patrzeć jak na wyprawę przedszkolaków na Mount Everest. Nie szczyt jest celem, ale sama droga. Jest bardzo prawdopodobne, że większość z nas zostanie zmuszona do pracy po osiągnięciu wieku emerytalnego, ale zawsze lepiej mieć odłożony z boku kapitał, niezależnie jaki on jest. I samodzielnie zdecydować, czy wspierać domowy budżet z odsetek, czy może także z wypłat kapitału. 240 tys. zł wystarczy, żeby zapewnić sobie dodatkowy 1 tys. zł „wypłaty” przez 20 lat plus odsetki (średnia długość życia mężczyzn w Polsce to 72 lata, a kobiet prawie 80 lat). „Ryzyko” życia dłuższego niż wynika z algorytmów ZUS jest niewielkie). Przy 240 tys. zł kapitału miesięczne odsetki przy oprocentowaniu na 2 proc. wyniosą 400 zł, ale mogą rosnąć do nawet 1,6 tys. zł przy odsetkach rzędu 8 proc. Rzecz jasna przy wypłatach kapitału odsetek stopniowo będzie coraz mniej.
Jak więc zacząć i czego będziemy potrzebować? Sprecyzowanie i określenie celu pomogą w jego osiągnięciu, ale bez narzędzi się nie obejdzie. Ustawowe rozwiązania przewidują dobrowolne wpłaty do Otwartych Funduszy Emerytalnych, udział Pracowniczych Programach Emerytalnych (dla zatrudnionych na etacie to bardzo dobre rozwiązanie, bo połowę kapitału wpłaca pracodawca; już na starcie przyszły emeryt zarabia więc 50 proc.). Samozatrudnieni (i wszyscy pozostali) mogą korzystać z Indywidualnych Kont Emerytalnych (IKE) oraz Indywidualnych Kont Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE).
Zaletą IKE jest brak podatków od zysków kapitałowych, o ile wypłaty nastąpią po osiągnięciu wieku emerytalnego, a wpłaty na konto następowały przynajmniej w pięciu latach. Z kolei w przypadku IKZE bonusem jest możliwość obniżenia podatku (działa to jak zaliczenie wpłat do kosztu uzyskania przychodu i uzyskania zwrotu na podstawie rocznego sprawozdania), ale warunkiem jest oczywiście osiąganie dochodu. Zyski kapitałowe także nie są opodatkowane w okresie inwestycji pod warunkiem ich wypłaty po osiągnięciu wieku emerytalnego. Emerytalne wypłaty objęte zostaną 10-procentowym ryczałtowym podatkiem od wypłacanych kwot (a nie tylko zysków).
Wpłaty na IKE i IKZE są objęte odnawialnymi i zmienianymi co roku limitami. Wpłaty na IKE w 2023 r. nie mogą przekroczyć 20 803 zł, a w przypadku IKZE jest to 12 483 zł dla samozatrudnionych i 8322 zł dla pozostałych. Łącznie samozatrudniony może więc zainwestować w obydwu programach nieco ponad 33 tys. zł, co odpowiada mniej więcej odkładaniu miesięcznej raty leasingu za samochód klasy premium. Przykład nie jest przypadkowy. W istocie chodzi o wybór między konsumpcją przyjemności dziś, a utrzymaniem komfortowego stylu życia w przyszłości.
Wykorzystanie limitu wpłat na poziomie 33 tys. zł rocznie po 20 latach pozwoli zgromadzić 660 tys. zł samego kapitału, ale – jak pamiętamy – jego siła nabywcza może być niższa o ponad połowę przy rokrocznie powtarzającej się inflacji rzędu 4 proc. Środki trzeba więc inwestować. Osiągnięcie wyniku przekraczającego inflację o 3 p.p. pozwoli nie tylko na zachowanie siły nabywczej oszczędności, ale nawet na jej zwiększenie. W naszym przykładzie, średni i powtarzalny zwrot na poziomie 7 proc. pozwoliłby zgromadzić prawie 1,5 mln zł. Dość łatwo przeprowadzić te wyliczenia samodzielnie, albo dostosowując wysokość wpłat do swoich aktualnych możliwości (już 100 zł miesięcznie po 20 latach inwestycji na 7 proc. zmieni się w 54 tys. zł kapitału i dołoży nam 300 zł do emerytury, z samych tylko odsetek), albo otwierając arkusz kalkulacyjny i wprowadzając własne założenia – zaczynając od celu, a na metodzie jego osiągnięcia kończąc.
Oczywiście arkusz kalkulacyjny przyjmie wszystkie założenia bez słowa protestu, znacznie trudniej jest te pieniądze faktycznie odkładać. Bieżące wydatki prawie zawsze są palące, a nawet jeśli nie są, to odrobina przyjemności „nam się po prostu należy”. Jeśli jednak chcemy sięgać po odrobinę przyjemności także w wieku emerytalnym, z czegoś w teraźniejszości trzeba zrezygnować. Być może dobrym pomysłem jest rozpoczęcie oszczędzania od wykorzystania do tego zwrotu podatku za 2022 r.
Więcej możesz przeczytać w 6/2023 (93) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.