Już po
Reserved czerpie inspiracje z mody vintage, fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 2/2023 (89)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Pierwsze skojarzenie na hasło: moda w pandemii? Oczywiście dresy. Wieszczono, że raz wciągnąwszy je na siebie i zaznawszy komfortu, nigdy ich już nie zdejmiemy. Że elegancję wyprze niczym nieskrępowana wygoda i bez żalu pożegnamy formalny kod ubioru. Prognoz było więcej. Zwrócimy się ku naturze, odrzucimy konsumpcję. Lidewij Edelkoort, najsłynniejsza w branży badaczka trendów, fantazjowała wręcz o jednej sukience w szafie. Skutkiem powszechnego wyboru ascezy miał być upadek wielu marek i zupełnie nowy rozdział w historii mody, w co akurat w Polsce łatwo było uwierzyć, zważywszy, że w pierwszych tygodniach pandemii sprzedaż ubrań spadła o dwie trzecie. Miało więc być smętnie i mało szykownie, za to rozsądniej, z korzyścią i dla portfela, i dla planety. A jak jest?
Zatem szaleństwo
– Kolory soczyste, wręcz fluorescencyjne jak w klubie techno. Obszerne spódnice, suknie i bluzy w wielkie kwiaty. Wybujałe fasony i ogromne nadruki; mocno widowiskowe, by było nas wreszcie widać po tym, jak ukrywaliśmy się w naszych domach przez dwa lata pandemii. Teraz ubieramy się jak na wielkie wyjście – opowiada mi o swojej nowej kolekcji Dawid Tomaszewski, jeden z najbardziej cenionych polskich (choć tworzy w Berlinie) projektantów.
Jak nietrudno się domyśleć, nie jest w tej propozycji odosobniony. Moda na nadchodzącą wiosnę i lato będzie co najmniej wyrazista. W dużym skrócie: mnóstwo złota, błysku i blasku. Kolory – każde, ze wskazaniem na odblaskowe. Strój wieczorowy? Mocno prześwitujący. Wyeksponowane ramiona, dekolty, brzuchy. To u kobiet. Ale u mężczyzn też. Tu, poza negliżem, motywy kwiatów, styl kowbojski, barwne, niemal infantylne nadruki i designerski trencz jako centralny element stroju.
Zatem szaleństwo. Poniekąd znamy je już z historii. Po II wojnie światowej (a pandemia pod wieloma względami bywa do niej porównywana) Christian Dior wylansował styl New Look, uderzający przepychem i widowiskowością zarówno w kontrze do wojennej nędzy, jak i do powściągliwej mody lat 30., lansowanej przez Coco Chanel. Reprezentował wszystko to, czego legendarna projektantka nienawidziła, od ostentacyjnego nieliczenia się z kosztami materiału (nawet 30 metrów tkaniny na jedną suknię) po gorsety i talię osy. Kolekcja Diora jednak chwyciła, bo kobiety - te zamożne, ma się rozumieć; biedne nie miały wyboru - zmęczone były szarzyzną, zgrzebnością, smutą. Chciały cieszyć się życiem, bawić i bywać. Tak samo jak my po pandemii. Bo wierzymy, że naprawdę już po.
Dres kod
A dresy? – Trochę nas znudziły – mówi Łukasz Jemioł, skądinąd jeden z pionierów dzianinowej linii basic w Polsce, którą dekadę temu stworzył równolegle do swoich kolekcji pokazowych. – Choć ich nie wyrzuciliśmy. Ubrania, które zostały nam z pandemii, zaczęliśmy łączyć z rzeczami designerskimi, ze spektakularnymi płaszczami, z drogimi butami. Widzę po sprzedaży, że klienci mają dość mody bazowej. Zamiast T-shirtów wybierają koszule, zamiast bluz marynarki – opowiada Jemioł.
Dresy i ogólnie bluzy, otulające ciało swetry i wygodne spodnie z dżerseju, wełny czy weluru zostaną z nami na dłużej. Albo i na zawsze, patrząc na zawrotną karierę sneakersów. Wystarczyło, że raz założyliśmy na nogi buty sportowe, poczuliśmy wygodę (i ulgę dla stóp) i już ich nie zdjęliśmy. Co nie znaczy jednak, że pożegnaliśmy szpilki czy skórzane męskie półbuty. Nadal nosimy, tylko rzadziej i w innych sytuacjach. Przede wszystkim zaś wtedy, gdy mamy ochotę, a nie, gdy ktoś nas do tego zmusza. W domyśle – pracodawca.
Ubrania hybrydowe
Korporacyjny kod ubioru po pandemii już nie jest taki sam. Nie mógł być. W Polsce w badaniu portalu Pracuj.pl, przeprowadzonym rok po wybuchu pandemii, niemal trzy czwarte pytanych oczekiwało rychłego poluzowania zasad dress code’u. Powinien być, ich zdaniem, swobodny.
– Ubrania do pracy muszą być dziś takie jak sama praca: hybrydowe. Z jednej strony są wizytówką podkreślającą profesjonalizm i świadczącą o kompetencjach, z drugiej – bardziej niż kiedykolwiek podkreślamy nimi nasz indywidualizm, to, kim jesteśmy – mówi Katarzyna Piasecki, założycielka marki Ennbow, oferującej ubrania biznesowe.
Tu także wybija się kolor. – Ma być wyrazisty, dodający energii, widoczny na zoomie. Następny sezon, już całkiem popandemiczny, przyniesie może nawet chęć założenia butów na obcasie. Ale wygoda, potrzeba dobrego samopoczucia we własnej skórze już na zawsze z nami pozostanie – prognozuje Katarzyna Piasecki.
Wygoda to klucz do obecnej mody; nie tylko jednak wygodne mają być ubrania, ale i ich wszechstronność. Polubiliśmy takie, w których jednocześnie można iść na osiem godzin do biura, a w weekend wybrać się na zakupy, spacer czy do kina. – Miejsce krótkich i wytaliowanych damskich żakietów zajęły swobodne formy, które doskonale sprawdzają się w stylizacji biznesowej, jak i bardziej casualowej – mówi Patrycja Cierocka, szefowa artystyczna marki Patrizia Aryton.
Swobodny nie znaczy jednak niedbały. Wręcz przeciwnie. Klienci, co zgodnie podkreślają zarówno Patrycja Cierocka, jak i Jemioł, oczekują dziś doskonałej konstrukcji ubrań. Dla laików: owa jakość konstrukcji sprawia, że ubrania zarówno są komfortowe i nie ograniczają swobody ruchów, jak i znakomicie leżą na sylwetce, nierzadko modelując ją i nadając idealne proporcje. Konstrukcja odpowiada też za formę ubrania, czyniąc go oryginalnym, ciekawym, innym.
Dlatego nie pożegnaliśmy ani damskich żakietów, ani męskich garniturów, nawet jeśli nie chodzimy w nich do pracy. W męskich kolekcjach na najbliższą jesień i zimę, pokazanych właśnie w Mediolanie, marynarki i garnitury zdominowały propozycje najsłynniejszych marek z Pradą, Armanim i Dolce & Gabbana na czele. Do pracy raczej się nie nadają, bo zbyt zwracają na siebie uwagę krojem czy kolorem, za to na każdą inną okazję - jak najbardziej.
Materiał do inwestycji
Pogłoski o śmierci formalnego stroju przesadzone są także z całkiem prozaicznego powodu: do dziś nie wymyślono niczego, w czym wyglądalibyśmy lepiej – od wypoziomowania linii ramion po wysmuklenie całej sylwetki. A przecież chcemy atrakcyjnie wyglądać. Jeśli nie dla siebie, to dla innych. Także tych, którzy obserwują nas w mediach społecznościowych. Według ubiegłorocznych badań Accenture Polska przykłada do tego wagę ponad połowa ankietowanych Polaków. Kreowanie własnego wizerunku w sieci stało się wręcz jednym z głównych powodów, dla których kupujemy ubrania. Co czwarta młoda osoba – do 25. roku życia – nabywa je właśnie po to, by modnie wyglądać na Instagramie czy TikToku. I to także robota pandemii. Nigdy wcześniej na social media nie mieliśmy tyle czasu.
Lubimy jednak, by inwestycja w ubranie się zwróciła. – Klienci pilnują, by zakup mógł się zamortyzować. Stąd patrzą na skład tkanin i szukają szlachetnej jakości. Wolą kupić jakościowe spodnie, które będą służyły kilka lat, niż znacznie tańsze, które polegną po kilku praniach - potwierdza Patrycja Cierocka.
Oczywiście mowa o zamożniejszych konsumentach. Ci o skromniejszych zasobach – zważywszy na medianę zarobków oscylującą wokół 3,4 tys. zł netto, nie jest to mała grupa – wstrzymują się od zakupów, robią je w najbardziej przystępnych sieciówkach (jedną z wygranych pandemii jest absurdalnie tani chiński SHEIN) lub nabywają z drugiej ręki.
Vintage na fali
Choć akurat popularność używanej mody nie zależy od dochodów, zważywszy, że na platformie showroom.pl ceny używanych torebek Hermesa, model Birkin, przekraczają pół miliona złotych. To pandemiczny fenomen. Polubili ją wszyscy – sprzedaż używanej odzieży na świecie rośnie trzy razy szybciej niż tej tradycyjnej. W Polsce prawie połowa z nas kupuje – bądź sprzedaje – ubrania z drugiej ręki w internecie, z czego z platform typu Vinted korzysta 62 proc. przedstawicieli pokolenia Z.
Powód? Po pierwsze, oczywiście cena i ogólnie jej stosunek do jakości, często dużo wyższej niż w przypadku nowych ubrań. Po drugie, takie platformy w wygodny i szybki sposób pozwalają przewietrzyć szafę: pozbyć się niepotrzebnych ubrań i zarobić na tym, by wydać na nowe, tj. używane. A mamy czego się pozbywać, zważywszy, jak wielu z nas w pandemii przytyło. Po trzecie zaś, vintage po prostu jest modne. W lumpeksach, tak internetowych, jak stacjonarnych, szukamy ciekawych rzeczy sprzed lat, a nawet dekad. Takie pojedyncze znaleziska dają gwarancję, że nie będzie się wyglądało jak inni. Na fali vintage pożądane stały się długo zapomniane marki, które święciły triumfy w latach 80. czy 90., ale i cały styl retro czy oldschool, tak chętnie monetyzowany przez Balenciagę i Gucciego, będące – według rankingu platformy Lyst – najbardziej pożądanymi markami świata. Nie bez powodu też kolekcja Reserved we współpracy z hiszpańską influenserką Blanką Miro silnie inspirowana była vintage.
Jednak motywacją do kupowania używanych ubrań jest też troska o środowisko. Spece od marketingu i PR-u mody mogą stawać na głowie – co często robią, nierzadko serwując nam klasyczny greenwashing – i zachwalać ubrania przyjazne środowisku, jednak takie nie istnieją. Jak wszystko zresztą, co wymaga wyprodukowania, a więc wyemitowania do atmosfery dwutlenku węgla. Można jedynie mówić o modzie mniej uciążliwej dla planety, a jej ulżymy, nosząc ubrania noszone wcześniej przez kogoś innego. Albo własne, za to jak najdłużej.
– Dlatego suknia na jedno wyjście już nie ma racji bytu. I dobrze, bo nie ma co zaśmiecać świata. Dziś w cenie jest dobrze zaprojektowana kreacja, którą założymy na wiele sposobów i okazji. Ten mądry trend dotarł zresztą na wybiegi i największe gwiazdy pokazują się w tym samym stroju kilka razy z rzędu – komentuje Łukasz Jemioł.
I pomyśleć, że dopiero co zachwycaliśmy się Jane Fondą podczas ceremonii wręczenia Oscarów w 2020 r., gdy założyła sukienkę, w której w Cannes pojawiła się sześć lat wcześniej. Oraz w 2021 r., gdy na rozdanie Złotych Globów stawiła się w garniturze, w którym widywano ją już dwie dekady wcześniej.
Naga planeta
W kwestii ekologii i etyki w modzie pandemia – po prawdzie – niewiele zmieniła. Przyspieszyła tylko zapoczątkowane wcześniej procesy i umocniła znane już wcześniej trendy. Takie jak próba opanowania nadprodukcji. Aż 75 proc. szefów największych marek odzieżowych świata, ankietowanych przez twórców dorocznego raportu „State of Fashion” agencji McKinsey i wpływowego Business of Fashion, zapowiedziało w 2023 r. redukcję liczby produktów i ich fasonów. A im mniej ubrań w kolekcji, tym mniejsze szanse nietrafienia w gust klientów. A więc tego, że ubranie zalegnie na długie miesiące w magazynach, by w finale wylądować na wysypisku śmieci. Wszak recyklingowi poddawany jest ledwie 1 proc. tekstyliów.
Inna kwestia – odwrót od naturalnych futer. Przez dziesięciolecia były symbolem statusu, dziś – okrucieństwa i złego gustu. Poważanych domów mody, które mają je w swojej ofercie, zostało ledwie kilka, a presja, jaką poddają je tak organizacje prozwierzęce, jak i społeczeństwa (w Polsce przeciwnych hodowli zwierząt na futra jest blisko trzy czwarte obywateli), sprawia, że prędzej czy później i one skapitulują. Wszak w ostatnich latach zrobili to m.in. Versace, Gucci i Chanel.
Podobnie w przypadku wełen. Pandemia wyczuliła co bardziej świadomych klientów na sposób, w jaki jest pozyskiwana, i dziś domagają się choćby znaczka RWS (Responsible Wool Standard) na metce, zaświadczającego, że zwierzaki ostrzyżono bezboleśnie, a same traktowane są z godnością, odpowiednio karmione i – ogólnie – zadbane. Podobnych certyfikatów w modzie – odpowiednika cyfry 0 czy 1 na jajkach od kur szczęśliwych – jest dziś cała gama, a dotyczą praktycznie wszystkiego, od nietoksycznych barwników po zrównoważone korzystanie z zasobów leśnych, zważywszy, że wiele z najpopularniejszych dziś tkanin, jak tencel czy wiskoza, powstaje z celulozy.
Rok 2023 upłynie także pod hasłem 3 x R. Resale, czyli odsprzedaż, repair, czyli naprawa, oraz rental, czyli wynajem. Tego właśnie oczekują konsumenci – zarówno od marek odzieżowych, jak i samych sklepów. Jak w praktyce miałoby to wyglądać? W salonach marek nowe ubrania powinny wisieć obok używanych, klient sam zdecyduje, czy je kupi, czy wypożyczy, zaś rozprute spodnie czy zużyte podeszwy butów zostaną naprawione czy wymienione na miejscu. I tak powoli zaczyna to wyglądać. Dość wspomnieć, że brytyjskie domy towarowe Selfridges, sprzedające najbardziej luksusową odzież i dodatki, ogłosiły, że w ciągu ośmiu lat co najmniej połowa oferowanych przez nie dóbr pochodzić będzie z drugiej ręki.
Moda bez płci
Wiedzą, co obiecują. Zawsze były krok przed konkurencją. Już 10 lat temu otworzyły, na przykład, dział z modą agender - ani męski, ani damski, tylko neutralny. To ostatni z głównych trendów, jakie przyspieszyła pandemia. Choć uczciwiej byłoby powiedzieć, że gender fluid, płynność płci, przestała być trendem z awangardowych wybiegów, a stała się rzeczywistością, potwierdzoną odrębnymi kolekcjami w popularnych markach jak H&M czy Reserved.
Odbiorcami są przede wszystkim młodzi konsumenci. Według wspomnianego raportu McKinseya na świecie blisko połowa „zetek” (a to najliczniejsza dziś wiekowo grupa, jedna czwarta ogółu populacji) kupuje już dla siebie odzież przeznaczoną pierwotnie dla płci przeciwnej. Polska na tym tle wygląda jeszcze nieśmiało - tylko 19 proc. Polaków kupiło modę „niezgodną” ze swoją płcią. Ale to kwestia czasu. Aż 82 proc. respondentów przyznało bowiem, że są takimi ubraniami zainteresowani i zamierzają je kupować. Czy skutkować to będzie, jak w koszmarze konserwatystów, zniewieścieniem wyglądu mężczyzn i zmaskulinizowaniem kobiet? Nie, ponieważ większość elementów garderoby – od T-shirtów, przez trampki, po płaszcze – wygląda podobnie dla obu płci. Przede wszystkim zaś nikt z młodych takimi „konsekwencjami” nie będzie się przejmował. Pojęcie męskości i kobiecości staje się relatywne i nie u wszystkich musi uchodzić za zaletę, moda zaś ma dostarczać frajdy.
Co akurat dotyczy wszystkich, bez względu na wiek, potrzeby i gust.
Więcej możesz przeczytać w 2/2023 (89) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.