Demografia nas dopadnie

© Shutterstock
© Shutterstock 63
Problemy demograficzne nie oddziałują dziś negatywnie na polską gospodarkę. Jednak już za 20 lat zmienią nasz kraj nie do poznania.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 2/2016 (5)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Na tle Europy wciąż jesteśmy społeczeństwem stosunkowo młodym. Od 10 lat na rynek pracy wchodzą roczniki wyżu demograficznego – osoby urodzone w latach 1976–1986. Każdy liczy ponad 600 tys. osób. Ale ten boom właśnie się kończy. Stopniowo na rynek pracy wkraczać będą roczniki niżu demograficznego, czyli urodzeni po 1990 r., a jednocześnie – na emeryturę przechodzić zaczną roczniki wyżu powojennego. Do końca obecnej dekady w wiek emerytalny wejdzie 2,3 mln Polek i Polaków. W tym czasie wiek produkcyjny osiągnie 1,6 mln młodych ludzi. Tylko z tego powodu ubytek na rynku pracy wyniesie 700 tys. osób. 

W kolejnych dekadach będzie tylko gorzej. Dziś mamy jedną z najlepszych sytuacji demograficznych w Unii Europejskiej. W ciągu 50 lat będziemy mieć jedną z najgorszych. Demografia coraz bardziej będzie ciążyć na naszym tempie wzrostu i stabilności fiskalnej. 

Starzenie się społeczeństwa wymusi stopniowy wzrost opodatkowania i redystrybucję dochodów od pracujących do emerytów. Te procesy będą w oczywisty sposób hamowały tempo wzrostu gospodarczego. 

Oszukaliśmy biologię

Starzenie się społeczeństwa to skutek przemian cywilizacyjnych i medycznych. Urodzona w 2014 r. dziewczynka ma szansę dożyć 81,6 roku, a chłopiec – 73,8. To więcej niż przewidywano w przypadku dzieci, które urodziły się w 1991 r. Trwanie życia dla chłopca wydłużyło się o prawie 8 lat, a dla dziewczynki – o 6,5 roku. Jeszcze w XIX w. Europejki rodziły siedmioro, dziesięcioro dzieci, z których pełnoletniość osiągało dwoje, troje. Średnia długość życia wynosiła ok. 40 lat, w związku z czym systemy emerytalne, wprowadzane pod koniec XIX w., wydawały się stabilne. Poczęcie było aktem naturalnym mającym więcej wspólnego z biologią niż świadomą wolą. Dziś środki antykoncepcyjne są standardem. Oszukaliśmy biologię i ponosimy tego konsekwencje. 

W Polsce przemiany przyspieszyły, gdy staliśmy się znowu częścią Europy. Szybki wzrost zamożności społeczeństwa powoduje, że młodzi ludzie mają większy niż przed 30 laty wybór. Urodzenie dziecka, niezależnie od stanu zamożności rodziny i pomocy państwa, zawsze ogranicza – karierę zawodową, możliwość korzystania z rozrywek, plany urlopowe itd. Dlatego efekty jakichkolwiek działań pronatalistycznych rządu są trudne do oszacowania. Dotyczy to także programu 500+. 

30 lat temu średni wiek kobiety, która rodziła pierwsze dziecko, wynosił w Polsce niespełna 21 lat, w 2000 r. – 23,7, w 2014 r. – 27,4. Na drugie i kolejne dziecko pozostaje niedużo czasu. 

Wiele państw w Europie stara się prowadzić aktywną politykę demograficzną zmierzającą do utrzymania wskaźnika dzietności kobiet na poziomie ok. 2–2,1, co w długim okresie pozwoliłoby zachować dodatni przyrost naturalny. Mało komu się to udaje (patrz tabela na następnej stronie). 

Ubędzie nas

W ekonomii prognoza 5-letnia to raczej przepowiednia. Ale demografowie mogą precyzyjnie przewidywać przyszłość na 20 lat naprzód. Według prognozy GUS w 2030 r. w Polsce będzie mieszkać 37 185,1 tys. osób, w 2040 r. – 35 668,2 tys., a w 2050 r. – 33 950,6 tys. Prognoza ONZ jest jeszcze bardziej pesymistyczna. W połowie stulecia liczba ludności w Polsce spadnie do 32 mln, co znaczy, że ubędzie, w porównaniu z obecnym stanem, 16 proc. populacji. W tym czasie wielkość tej ostatniej w całej Unii Europejskiej zwiększy się, w dużej mierze dzięki napływowi imigrantów. Polska, obok Rumunii, Bułgarii i Słowacji, będzie jednym z najszybciej wyludniających się krajów na kontynencie. Na naszą niekorzyść działają dwa czynniki: bardzo niski wskaźnik płodności kobiet i ujemne saldo migracji. Tak naprawdę już dziś mieszka u nas nie 38 mln ludzi, ale o kilkaset tysięcy (może milion) mniej. GUS opiera swoje wyliczenia na danych meldunkowych. Tymczasem zameldowani w Zielonej Górze, Kaliszu czy Białej Podlaskiej od lat mieszkają w Berlinie, Amsterdamie, Londynie. Tam założyli rodziny, posłali dzieci do szkoły, urodzili kolejne dzieci. 

W niektórych regionach Polski sytuacja staje się dramatyczna. Z województwa opolskiego wyemigrowało 17 proc. ludności, a w grupie najbardziej produkcyjnej (od 18 do 44 lat) wyemigrował co trzeci mieszkaniec. Wyraźne „straty emigracyjne” poniosły też świętokrzyskie, podkarpackie, podlaskie, lubuskie, warmińsko-mazurskie. W żadnym województwie saldo migracji nie jest dodatnie, choć do Polski napływa także cienki strumyk imigrantów. 

Skutki trendu demograficznego są łatwe do przewidzenia. Dziś blisko 18 proc. Polek i Polaków przekroczyło 65 lat. W 2060 r. ludzi w wieku 64+ będzie 37,5 proc. Kilka milionów przekroczy osiemdziesiątkę i będzie wymagać opieki osób młodszych. 

W najbliższych latach niekorzystne trendy demograficzne nie będą jeszcze rzutować na stan naszej gospodarki, gdyż wydłużył się okres aktywności zawodowej. Od kilku lat rośnie efektywny wiek przechodzenia na emeryturę. Ale wcześniej czy później demografia nas dopadnie i musimy się na to przygotować. 

Czy da się to powstrzymać?

Po II wojnie światowej mieliśmy dwa wyże demograficzne. Drugi – urodzeni w latach 1976–1985 – był echem pierwszego. Ten drugi wyż już dawno wszedł w wiek płodności, ale nie spowodował kolejnego boomu. Skutki niskiej płodności, jakiej doświadczamy od lat kilkunastu, są nie do odrobienia w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat. W ostatnich 20 latach urodziło się za mało dzieci. Gdy dzieci niżu demograficznego dorosną, będzie ich zbyt mało, by liczba Polaków się powiększała. 

Nawet gdyby Polki od dziś zaczęły rodzić więcej dzieci (co, rzecz jasna, jest nierealne), skutki tego dla rynku pracy byłyby odczuwalne dopiero po 2030 r. Tak czy inaczej, co najmniej przez dwie dekady będzie ubywało rąk do pracy i coraz mniejsza liczba pracujących będzie musiała utrzymywać coraz większą liczbę emerytów. To koronny argument za koniecznością podniesienia wieku emerytalnego. Co więcej, trendy demograficzne sprawiają, że wszystkie kraje będą skazane na nieustanne jego podnoszenie. Chyba że te trendy się odwrócą, ale nic na to nie wskazuje. 

Ratunek w imigrantach?

Sposobem na łagodzenie problemów demogra­ficznych może być migracja. Według szacunków Ośrodka Badań nad Migracjami do 2020 r. Polska powinna przyjąć grubo ponad 1 mln imigrantów, by zrównoważyć ubytek siły roboczej spowodowany emigracją z kraju i starzeniem się społeczeństwa. W 2025 r. liczba imigrantów musiałaby wzrosnąć do 2,5 mln, w 2030 r. – do ponad 3 mln, a w 2040 r. przekroczyć 4,5 mln. 

Jesteśmy przyzwyczajeni do Polski jednorodnej etnicznie. Tymczasem możliwe, że za 20 lat co 10. mieszkaniec naszego kraju będzie miał inny kolor skóry, wyznawał inną religię, obchodził inne święta. Za 30 lat być może będzie to już co piąty mieszkaniec. Czy jesteśmy przygotowani na takie zmiany? Oczywiście, że nie, o czym świadczy negatywna, wręcz histeryczna reakcja dużej części Polaków na europejski kryzys migracyjny, który nas na razie w ogóle nie dotyka. Według organizacji pozarządowych w Polsce przebywa 1 mln nielegalnych imigrantów. W naszym interesie jest, by pozostali, jak najszybciej zaadaptowali się do naszych warunków, pracowali legalnie. Nie jesteśmy krajem szczególnie dla nich atrakcyjnym, ale raczej punktem tranzytowym. O imigrantów będziemy konkurować z bogatszymi i także wyludniającymi się państwami zachodniej Europy, przede wszystkim z Niemcami. 

Musimy też z bogatymi sąsiadami konkurować o polskich pracowników. Niemcy, które mają jeden z niższych wskaźników płodności w Europie, będą się wyludniać, jeżeli nie przyciągną do siebie milionów imigrantów. Przybysze z Polski są bardziej przydatni na rynku pracy niż ci z innych obszarów kulturowych. Niemcy bez trudu mogą co roku przyjmować kilkaset tysięcy naszych rodaków, czyli całe roczniki. 

Można wyobrazić sobie następujący negatywny scenariusz: rząd, w odpowiedzi na zmieniające się proporcje pracujących i emerytów, będzie podnosił podatki lub składki emerytalne, by sfinansować transfery do osób starszych. Młodzi, nie godząc się na coraz większe obciążenia, będą wyjeżdżać, głównie do Niemiec. Proporcje pracujących do emerytów będą jeszcze szybciej ulegać wykrzywieniu. 

Stare społeczeństwo – nowe społeczeństwo

Zmarły w 2006 r., w wieku 96 lat, Peter Drucker, guru nauki o zarządzaniu, przestrzegał, że procesy demograficzne nieuchronnie wzmocnią w demokracji siłę osób starych. Nie zgodzą się one na obniżenie emerytur i transferów płynących do seniorów. A będą grupą, której głos w demokracji będzie przeważał. 

Przed kilku laty ukazały się dwa raporty Komisji Europejskiej zawierające na pozór sprzeczne informacje dotyczące długookresowych perspektyw gospodarki i finansów publicznych krajów UE. Z jednej strony, Ageing Report pokazuje, że sytuacja demograficzna Polski będzie gorsza niż w większości pozostałych państw w Europie. Będzie to jedną z przyczyn spowolnienia tempa jej wzrostu gospodarczego. Przestaniemy doganiać Unię Europejską pod względem PKB na głowę mieszkańca. 

Z drugiej jednak strony, Fiscal Sustainability  Report pozytywnie ocenia długookresowe perspektywy stabilności fiskalnej naszego kraju. Jak to możliwe, że Polska doświadczy negatywnych zjawisk demograficznych, a jednocześnie będzie bardziej niż inne kraje odporna na ich fiskalne skutki? Odpowiedź jest prosta: dzięki drastycznie obniżonym wydatkom emerytalnym. Bo emerytury w nowym systemie będą znacznie niższe niż w starym. Problem jednak w tym, że taka odpowiedź może okazać się fałszywa. Kilka milionów ludzi otrzymujących świadczenia na poziomie minimalnej emerytury może wymusić zmianę systemu i powrót do poprzednich zasad. A to zdewastowałoby finanse publiczne. 

Demografia zmieni sposób funkcjonowania gospodarki i społeczeństwa. Dziś „królem rynku” jest młody człowiek. Do niego kierowane są reklamy, z myślą o nim projektowana jest moda, wypuszczane nowe produkty. Wraz ze starzeniem się społeczeństwa to się zmieni. Boom będzie przeżywał „przemysł obsługi ludzi starszych” – usługi medyczne, rehabilitacyjne, opiekuńcze. 

Zmieni się funkcjonowanie mediów, nastawionych dziś na młodych, a także edukacji – dziś wypuszczającej na rynek młodych, którzy szybko wiedzę książkową zapominają i nabierają życiowego doświadczenia. Edukacja stanie się permanentna. Coraz powszechniejsze będą wielokrotne zmiany zawodu w ciągu aktywnego życia, a ono samo będzie coraz dłuższe. Powstanie problem, jak zapobiec wykluczaniu ludzi starych. Zmieni się tradycyjny podział ról społecznych, gdzie dominującą cechą jest wiek. Nauczyciel często będzie znacznie młodszy od uczniów, wiele zawodów zostanie zdominowanych przez osoby w wieku 65+. To bardzo prawdopodobna perspektywa i trzeba się z nią oswoić, niezależnie od tego, czy ostatecznie wiek emerytalny zostanie obniżony czy nie. 

My Company Polska wydanie 2/2016 (5)

Więcej możesz przeczytać w 2/2016 (5) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ