Fatfobia w pracy, czyli problem dużej wagi

Elon Musk po fali hejtu zdecydował, że przejdzie na dietę / fot. Forum
Elon Musk po fali hejtu zdecydował, że przejdzie na dietę / fot. Forum
Fatfobia to ostatni rodzaj dyskryminacji, na który jest powszechne przyzwolenie społeczne. Także w biznesie osoby grube są postrzegane przede wszystkim jako koszt, a nie element różnorodności. Czas to zmienić!
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 9/2024 (108)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Dwa lata temu na greckiej wyspie Mykonos paparazzi robią zdjęcie szefowi Tesli Elonowi Muskowi. Miliarder stoi przy luksusowym jachcie w kąpielówkach, bez koszulki. Lekka nadwaga, brak wyrzeźbionej klaty, typowy mężczyzna w wieku średnim. Sęk w tym, że towarzyszący mu Armim Emanuel, szef agencji organizującej zawody mieszanych sportów walki MMA, prezentuje wspaniałą muskulaturę i to nie tylko jak na 60-latka.

„Oślepłem po tym, jak zobaczyłem Muska z gołym torsem” – komentują internauci. „Musiałem wydłubać sobie oczy”. „W pierwszej chwili myślałem, że to jakieś zwierzę – albinos” – to tylko niektóre komentarze, które pojawiają się na platformie X.

Musk, który zwykle nie przejmuje się krytyką, tym razem reaguje inaczej. Oświadcza publicznie, że przechodzi na dietę. Później publikuje zdjęcia z treningu prowadzonego przez mistrza UFC Georgesa Saint-Pierre’a. Jeden z najbogatszych ludzi na świecie, zagorzały przeciwnik „politycznej poprawności”, najwyraźniej ugiął się pod presją fali wstydu, która go spotkała z powodu nadwagi.

Raczej grubi niż puszyści

Uświadomione lub nieuświadomione uprzedzenia wobec osób grubych to fatfobia. Niekiedy używa się też określeń fat shaming lub weightism. Stereotypy nie odnoszą się tylko do fizyczności. Grubi są bowiem powszechnie uznawani za leniwych, niedbających o siebie, w dodatku pozbawionych silnej woli. A przecież nadwaga i otyłość mogą mieć wiele różnych przyczyn.

Same słowa „gruby” i „gruba” odbierane są jako stygmatyzujące, a nawet obraźliwe. Jednak, według wielu specjalistów zajmujących się fatfobią, są one bardziej trafne niż np. medyczne określenia takie jak otyłość czy nadwaga. Działaczki antydyskryminacyjne coraz częściej postulują ich „odzyskanie” przez samych zainteresowanych – tak jak np. społeczność LGBT oswoiła obraźliwe niegdyś określenie queer. – Mówienie o „grubości” w sposób zwykły i opisowy, tak jak się mówi o ludziach chudych, niskich czy wysokich, jest zgodne z podejściem ruchów emancypacyjnych – przekonuje Natalia Skoczylas, specjalistka przeciwdziałania przemocy i dyskryminacji, autorka publikacji na temat fatfobii. – Neutralne słowo „gruby” pozwala też uciec od niezręcznych i protekcjonalnych określeń typu „puszyści” czy „plus size” – wyjaśnia Skoczylas, która wraz z Urszulą Chowaniec prowadzi autorski podcast „Vingardium Grubiosa”.

Zdaniem dr. Kelly D. Brownell i Rebekki Puhl, psycholożek klinicznych z Uniwersytetu Yale, które przeprowadziły zakrojone na szeroką skalę badania nad postrzeganiem grubych, fatfobia jest dziś pod pewnymi względami groźniejsza niż homofobia i rasizm. Dlaczego? Bo to ostatni rodzaj dyskryminacji, na który jest przyzwolenie społeczne. Mało tego: osoby grube są prześladowane w środowiskach, które nigdy nie pozwoliłyby sobie na rasizm, homofobię czy seksizm. Fatfobii dopuszczają się np. nauczycieli i lekarze, nieraz w przekonaniu, że działają na korzyść swoich ofiar. Także mainstreamowe media czy reklama nie mają dla osób otyłych litości, choć np. nie pozwoliłby sobie na zamieszczenie antysemickiego żartu.

Natomiast sprawa dotyczy ogromnej części społeczeństwa. Według WHO, 1,9 mld ludzi po 18. roku życia ma nadmierną masę ciała, a 800 mln choruje na otyłość. W USA na nadwagę lub otyłość cierpi 73 proc. dorosłych mieszkańców. W Polsce odsetek ten jest nieco niższy (58,1 proc), ale i tak nie jest dobrze. W Unii Europejskiej jest tylko kilka krajów, które wyprzedzają nas w tej statystyce.

Kto się boi grubych

W ostatnich latach problem fatfobii zaczyna być włączany w politykę różnorodności, równości i włączania (DEI) wielu firm. Podejmowanie tematu, jak zapewnić przestrzeń pracy uwzględniającą szacunek dla różnorodności ciał, wiąże się jednak z dużymi oporami.

Tymczasem problem jest – nomen omen wielkiej wagi. Badania pokazują, że pracownicy z nadwagą lub otyli otrzymują niższe wynagrodzenie i częściej są pomijani przy awansach. W 2018 r. Lindekin przeprowadził sondaż wśród 4 tys. pracowników w Wielkiej Brytanii. Okazało się, że osoby, które mają BMI klasyfikujące ich jako otyłych, zarabiają rocznie ponad 2,5 tys. dol. mniej niż osoby z prawidłowym BMI. Jeden na czterech pracowników sklasyfikowanych jako osoby z nadwagą twierdził, że stracił szansę na pracę lub awans z powodu swojej wagi, zaś w przypadku otyłych odsetek ten wyniósł aż 30 proc. Ponad 53 proc. osób z nadwagą stwierdziło z kolei, że z powodu wagi czuje się wykluczona z zespołu. – Najwyraźniej dyrektorzy HR boją się grubych! – ironizuje Athénaïs Gagey, brytyjska ekonomistka i filozofka z University of Warwick. – Od lat biznes podejmuje wysiłki na rzecz różnorodności, ale jedna kategoria pracowników jest przez nich pomijana: osoby z nadwagą i otyłością – alarmuje specjalistka.

Dlaczego tak się dzieje? Według francuskiej antropolożki Solenne Carof, która zajmuje się fatfobią w ujęciu historycznym, społeczne postrzeganie masy ciała w Europie ewoluowało, choć zawsze miało silny kontekst społeczny. W średniowieczu gruba sylwetka oznaczała bogactwo. W przypadku mężczyzn dowodziła też siły fizycznej, u kobiet oznaczała natomiast zdrowie i płodność. W XIII w. ta tendencja została nieco skorygowana, gdyż Kościół uznał „nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu” za grzech główny. Ale nadal szczupli byli uznawani za słabych, chorych i niezdolnych do przetrwania w obliczu permanentnego zagrożenia głodem. Dopiero w XIX w., gdy uprzemysłowienie częściowo uniezależniło poziom dochodów od zebranych plonów i obniżyło niebezpieczeństwo głodu, nadwaga zaczęła być potępiana. Pojawiły się też naukowe badania nad otyłością. Zaczęto promować diety, a także narzędzia do pomiaru wagi. Niestety, skutkiem ubocznym stała się społeczna stygmatyzacja grubych.

Problem kobiecy

Cytowane już badania Lindekina, wskazujące na dyskryminację osób grubych w pracy, bazowały na autodeklaracjach osób dotkniętych problemem. Krytycy podnosili argument, że w związku z tym dane te nie są do końca wiarygodne. Być może np. osoby otyłe częściej chorują, w związku z tym są mniej wydajne? Może częściej biorą zwolnienia lekarskie i dlatego zarabiają mniej?

By rozwiać tego typu wątpliwości specjaliści pod kierownictwem dr Reginy Pingitore z USA przeprowadzili eksperyment. Nagrali realistycznie wyglądające scenki, w których zawodowi aktorzy odgrywali rozmowy kwalifikacyjne. W ich trakcie rzekomo ubiegali się o prace w IT (gdzie prawie nie ma bezpośrednich kontaktów z klientami) oraz w dziale sprzedaży (w którym pracownik musi odbywać spotkania twarzą w twarz). Na części filmów „kandydaci do pracy” zostali profesjonalnie „pogrubieni” przez charakteryzatorów teatralnych. Przebieg rozmowy był identyczny w obu wersjach inscenizacji.

Obydwa warianty rozmów o pracę (odgrywanych – co warto podkreślić - przez tych samych aktorów) pokazano 320 badanym. Mieli oni zarekomendować poszczególnych kandydatów na określone stanowiska. Co się okazało? Kandydaci otyli byli wskazywani znacznie rzadziej niż ci z prawidłowym BMI. Dyskryminacja w znacznie większym stopniu dotyczyła też kobiet niż mężczyzn. Ponadto grubi kandydaci byli rekomendowani raczej na stanowiska analityczne niż sprzedażowe.

Z kolei w badaniu przeprowadzonym przez Centrum Badań nad Otyłością australijskiego Uniwersytetu Wollongong posłużono się jeszcze inną metodologią. Stu studentom przedstawiono do oceny zbiór CV, przy czym zilustrowano je zdjęciami osób, które poddały się operacjom bariatrycznym. Identyczne aplikacje opatrzono fotografiami tych samych osób wykonanymi przed i po zabiegu.

Efekt? Uczestnicy uznali kandydatów otyłych jako potencjalnie gorszych liderów, uznali też, że nie zrobią oni kariery i generalnie nie chcieli ich zatrudniać. Grubym proponowano też niższe pensje na start i uznano za mniej kompetentnych.

Badania pokazują, że problem fatfobii ma też swoją płeć. Kobiety z nadwagą lub otyłe zarabiają mniej niż mężczyźni o tym samym BMI. Luka płacowa w ich wypadku wynosi aż 12,5 tys. dol. rocznie. Oczywiście, składa się na nią również klasyczny gender gap, czyli zjawisko mniejszych zarobków kobiet niż mężczyzn. Mamy więc do czynienia z klasycznym przykładem dyskryminacji krzyżowej, gdy dwa powody gorszego traktowania nakładają się na siebie równocześnie.

Choć otyli mężczyźni nie zarabiają dużo gorzej niż ich szczupli koledzy, to dyskryminacja dotyczy także ich. Grubi pracownicy dużo wolniej awansują, nie obejmują też pewnych stanowisk, a często już na początku kariery skazani są na przydzielenie do mniej atrakcyjnych działów w firmie.

Samospełniająca się przepowiednia

Natalia Skoczylas wyróżnia cztery formy fatfobii. Werbalna, czyli wszelkie wyzwiska i negatywne komentarze dotyczące dużej masy ciała. – Są to różne stereotypowe teksty odnoszące się do cech charakteru np. rzekomo niskiej inteligencji czy małej motywacji, a także pejoratywne określenia o osobach o dużych ciałach jako do grupy – wyjaśnia. Drugą formą jest fatfobia niewerbalna. – Czyli różne kpiące spojrzenia, prychnięcia czy okazywanie obrzydzenia – wyjaśnia specjalistka. Trzecia forma dyskryminacji to fatfobia instytucjonalna. – Jej przejawami jest niewystarczająca ochrona prawna czy projektowanie przestrzeni i usług bez uwzględnienia osób w dużych rozmiarach – wyjaśnia Natalia Skoczylas. Czwartym rodzajem jest fatfobia zinternalizowana, czyli uwewnętrzniona. – A więc niechęć ze względu na swoją wagę wobec samych siebie, stawianie sobie nierealistycznych wymagań, umniejszanie swoim doświadczeniom – wyjaśnia specjalistka.

Osoby grube narażone są na cały szereg fałszywych przekonań dotyczących cech charakteru, które są istotne z punktu widzenia pracodawcy. – Uważa się, że są pozbawione motywacji, mniej kompetentne, nieuważne. W konsekwencji doświadczają nierównego traktowania, które może prowadzić do lęku czy obniżenia poczucia własnej wartości. A to negatywnie wpływa na zaangażowanie w pracę. Pojawia się tutaj mechanizm samospełniającej się przepowiedni – wyjaśnia Natalia Skoczylas.

Nieuświadomione uprzedzenia pojawiają się już na etapie rekrutacji. – Później osoby grube są rzadziej rozważane do awansu i w efekcie pozostają niżej na ścieżce rozwoju w organizacji – wyjaśnia ekspertka. I podkreśla, że istotną płaszczyzną dyskryminacji jest też niedostosowana do dużych rozmiarów ciała infrastruktura. – Mam na myśli np. sprzęt biurowy czy meble, takie jak fotele i krzesła – wyjaśnia Skoczylas. – Osoby o większym rozmiarze ciała nie zawsze będą w stanie w wygodny i godny sposób wykonywać swoją pracę np. przez podłokietniki ustawione na mniejszy rozmiar. Także, jeśli organizacja przewiduje służbowy ubiór, warto rozeznać się jakie faktyczne rozmiary będą potrzebne i je zapewnić – dodaje ekspertka.

Żarty z grubych jak dowcipy z gwałtów

Walka z fatfobią jest trudna jeszcze z innego powodu. Otóż dużej części biznesu ten rodzaj dyskryminacji po prostu się opłaca. Maria Mamczur w swojej książce „Gruba. Reportaż o wadze i uprzedzeniach” przytacza z pozoru niewinną historię z polskiego show-biznesu. W 2020 r. Anna Lewandowska umieściła na Instagramie film, w którym ubrana w beżowy kostium imitujący duży brzuch i monstrualne pośladki podskakiwała w rytm piosenki Beyonce. Film oznaczyła #BodyPositive. Odpowiedziała jej aktywistka feministyczna Maja Staśko. „Żarty z grubych osób są tak samo śmieszne jak żarty z gwałtów. Superszczupła laska, którą stać dosłownie na wszystko, każdy zabieg upiększający i usługę, i która ma mnóstwo czasu, by ćwiczyć – w stroju grubej osoby wywija śmiesznie do kamery. No naprawdę boki zrywać. (…) Trenerki zgarniają wielkie pieniądze na tym, że grubość jest stygmatyzowana. Obiecują lepsze życie po schudnięciu” – pisze aktywistka i konkluduje: „W fatfobicznym świecie także dobre, sportowe działanie przeradza się szybko w towar, który trzeba sprzedać. Nawet kosztem ludzi, ich zdrowia i życia”.

Po tym wpisie Staśko została wezwana przez prawników celebrytki do usunięcia posta. Zagrożono jej pozwem i roszczeniem w wysokości 50 tys. zł. Mimo to, nie ustąpiła. „Chodzi tu o coś znacznie więcej niż jeden post – o prawa grubych osób do mówienia o krzywdzie, która je spotyka. Cały przemysł kosmetyczny i fitness kreują nierealne wymagania względem ciał kobiet, by zarabiać. Grube osoby stają się antywzorem. Gdybyśmy wszystkie były zadowolone z naszych ciał, większość kosmetyków, usług i zabiegów upiększających straciłaby źródło zysku. Prawa osób grubych zagrażają tym zyskom” – pisze Staśko. Trenerka fitness ostatecznie zrezygnowała z roszczeń. W mediach społecznościowych nie wyśmiewa już grubych, za to często… troszczy się o ich zdrowie.

Warto bowiem zaznaczyć, że negatywny stosunek do grubych zmienia swoje oblicze. Dzięki ruchom antydyskryminacyjnym nie wypada się już śmiać z czyjejś masy ciała, dlatego nowoczesna fatfobia przyjmuje postać przesadnej troski o zdrowie grubych. Sprzyja temu międzynarodowy szał na ozempic, lek stosowany od lat w leczeniu cukrzycy, który – jak się okazało – może też leczyć otyłość. Bierze go wiele gwiazd Hollywood, przez co stał się przedmiotem pożądania milionów ludzi na świecie.

Różnorodność to nie koszt

A jak fatfobii w pracy mogą zapobiegać menedżerowie? Zdaniem Natalii Skoczylas, ważne jest, by zmienić postrzeganie problemu. – W grubym ciele widzimy ciągle problem i koszt, a nie przejaw różnorodności. W takich warunkach trudno budować poczucie przynależności. Trzeba odwrócić narrację o tej grupie i zamiast widzieć w niej problemy, skoncentrować się na uwzględnieniu ich doświadczeń i kompetencji – wyjaśnia. I proponuje, by walkę z dyskryminacją ze względu na wygląd włączyć w strategię DEI.

Zwłaszcza że fatfobia w pracy lubi przybierać różne kamuflaże. – Bywa np. zaszyta w programach wellbeingowych, w których a priori zakłada się, że każdy pracownik chce być bardzo szczupły – zauważa Skoczylas. Trzeba na to uważać. Kwestią do rozważenia jest więc np. organizowanie w pracy wyzwań związanych z utratą wagi, co zdarza się zwłaszcza na początku roku. – Czy to na pewno angażująca i dobra zabawa, gdy tak wiele osób cierpi na zaburzenia odżywiania czy obrazu ciała? – zastanawia się Natalia Skoczylas.

Szkolenia, które prowadzi dla biznesu, noszą tytuły: „ABC Ciałopozytywności” oraz „Różnorodność rozmiarów ciała jako element strategii DEI”. – Temat wywołuje ciekawość, ale też opory. Na szkoleniach spotykam się z zainteresowaniem, ale też pewnym uprzejmym dystansem – przyznaje ekspertka.

Na szczęście świadomość, jak ważne jest zapobieganie fatfobii, wzrasta. W listopadzie ubiegłego roku w Nowym Jorku weszły przepisy zabraniające dyskryminacji w pracy ze względu na wagę i wzrost. Wprowadzenie podobnych regulacji rozważa New Jersey i Massachusetts. – W Unii Europejskiej wygląd wskazywany jest jako trzecia w kolejności przeszkoda w znalezieniu pracy, w Polsce jest on wręcz umieszczany na pierwszym miejscu – zwraca uwagę Natalia Skoczylas. – Niewykluczone więc, że także europejskie i polskie przepisy antydyskryminacyjne prędzej czy później dostrzegą fatfobię – zauważa Natalia Skoczylas.

My Company Polska wydanie 9/2024 (108)

Więcej możesz przeczytać w 9/2024 (108) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ