Serce Włoch
© Getty Imagesz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 8/2016 (11)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Piemonte znaczy po włosku tyle co Pogórze. I faktycznie, choć wjeżdżając od strony Francji, zostawiliśmy Alpy za sobą, ośnieżone górskie szczyty wciąż majaczą gdzieś na horyzoncie. Przed nami rozpościera się bajkowa kraina pagórków obrośniętych winną latoroślą, porannych mgieł, przycupniętych tu i tam zameczków, wiosek jakby zaklętych w czasie, w których – gdy w południe zadzwonią z kościelnej wieży na Anioł Pański – wszyscy robią sobie przerwę na kawę. Skądinąd to idylliczne miejsce ma też oblicze, o którym turyści rzadko pamiętają. Jest bowiem kolebką włoskiej państwowości i ważnym centrum przemysłowym. Piemontczycy zaś, mimo iż na pierwszy rzut oka zdają się wpisywać w stereotyp roześmianych włoskich lekkoduchów, mają w sobie ambicję i pewną surowość, które sprawiają, że rodacy, zwłaszcza ci bardziej z południa, uważają ich za zimnych i wyniosłych.
Azienda di famiglia
Nasza wyprawa poza wymiarem krajoznawczym ma też aspekt biznesowy. Jesteśmy z ojcem umówieni na spotkanie z szefostwem firmy Mondo, której siedziba mieści się w miasteczku Alba na placu Edmondo Stroppiany, patronującego też jednej z ulic w Turynie. Ów „Ed-Mondo” to, ma się rozumieć, założyciel Mondo. A ród Stroppianów to współczesna magnateria przemysłowa pełną gębą. Jego kolebka, wioska Stroppiana, leży jakieś 80 km od Alby. Firma Mondo produkuje nawierzchnie sportowe, które dostarczała m.in. na zimowe igrzyska olimpijskie w Turynie w 2006 r. Jednak to tylko jedno z wielu przedsięwzięć, jakie prowadzi rodzina. Należą do niej także fabryki zabawek, cukierków, winnice oraz stocznia produkująca jedne z najdroższych jachtów motorowych na świecie.
Audiencja u signore (nikt nie używa jego imienia, wiadomo, o kogo chodzi, choć w zarządzie jest pięciu czy sześciu Stroppianów) to nie taka prosta sprawa. Wstępne rozmowy mamy prowadzić z Fausto, kuzynem szefa pilnującym interesów z Polską, który zabiera nas do należącego do firmy hotelu w prześlicznym miasteczku Grinzane Cavour.
Przykrywa ono niczym czapka czubek wzgórza, a niżej po zboczach schodzą winnice. Nad wszystkim góruje kilkusetletni zamek, którego panem był w XIX w. Camillo Benso hrabia Cavour, nazywany jednym z architektów zjednoczenia Włoch. Piemont w ogóle odegrał olbrzymią rolę w burzliwym procesie kształtowania się włoskiej państwowości. Właściwie od niego wszystko się zaczęło, stąd wywodziła się dynastia sabaudzka (Savoy), która w latach 1861–1946 panowała w całej Italii. Wiktor Emanuel II, pierwszy król Włoch, urodził się w Turynie.
Dziś w zamku hrabiego Cavour mieszczą się muzeum, restauracja i enoteka (połączenie winiarni ze sklepem). Można tu kupić najlepsze roczniki ze szczepów barolo i barbaresco, które są chlubą regionu. Są to wina czerwone. Białych produkuje się w tej okolicy malutko. Do morza daleko, więc i ryb w jadłospisie niewiele, a przecież żaden porządny Włoch nie popije mięsa białym winem.
Nasz hotel mieści się w dużym, 200-letnim domu wypełnionym zabytkowymi meblami. Zarządza nim była żona jednego z licznych kuzynów Stroppianów – miła kobieta, która wieczorem, przy kieliszku grappy, lubi poplotkować i zmywa głowę Fausto za to, że jest babiarzem. O mężczyznach, tych elegancko ubranych, pełnych energii biznesmenach, jakich w Piemoncie jest wielu, wypowiada się krytycznie. Wszyscy są jak niedojrzali chłopcy, tylko spódniczki im w głowie. O dzieci nie dbają, a jak coś jest nie tak, lecą do mamusi. – Niektóre rzeczy nie zmieniły się tu od średniowiecza – słyszymy. – Żony nie są do kochania, tylko do rodzenia dziedziców.
Koszt noclegu pokrywa Mondo i dobrze, gdyż za dobę musielibyśmy zapłacić 700 zł, co, jak na piemonckie warunki, i tak jest niezłą ceną. Ludzie tu są bowiem zamożni, przyzwyczajeni do wysokich standardów. Lubią drogie samochody, markowe ciuchy i dobre jedzenie.
Kolejne dni mijają nam na spotkaniach z Fausto, który wozi nas po sąsiednich miejscowościach – od knajpy do knajpy i od kuzyna do kuzyna. To się nazywa biznes po włosku: jeśli nie zjesz na przystawkę carpaccio, nie poprawisz gnocchi w sosie śmietanowym i pieczenią jagnięcą, nie popijesz kieliszkiem Barolo, to się nie dogadasz.
W wolnych chwilach urządzamy sobie wypady do pobliskich perełek takich jak Asti, które zwane jest miastem stu wież (choć w istocie ma ich 120) ze względu na liczne średniowieczne kościoły i pałacyki należące ongi do szlachty i bogatych kupców. Albo Acqui Terme słynące ze swych gorących źródeł siarczanych jeszcze w czasach rzymskich. W obu tych miejscowościach próbujemy wyśmienitych lokalnych win, jak Moscato d’Asti czy Bracchetto d’Acqui. Wieczory spędzamy na ryneczku w Albie, obserwując rytuał miejscowych, którzy spotykają się grupkami ok. 21.00, wypijają po dwa, trzy kieliszki wina na ulicy przed knajpą, a potem rozchodzą się – każdy do innej kawiarni i innych znajomych – by spotkać się znów, gdy rundka dookoła rynku dobiegnie końca. Według Fausto tak to wygląda w większości piemonckich mieścin, w których wieczorem zwyczajnie nie ma co robić.
Wreszcie nadchodzi dzień spotkania z signore Stroppianą. Finalizujemy, co mamy do sfinalizowania i możemy jechać. Na północ, do Turynu.
Dumny, prężny i konkretny
W I w. p.n.e. Rzymianie założyli warowny obóz wojskowy, Castra Taurinorum, mniej więcej w miejscu, w którym dziś znajduje się centrum stolicy Piemontu. Spacerując jej zabytkowymi uliczkami, ktoś mógłby sobie łatwo wyobrazić, że za ich rozplanowanie faktycznie odpowiadał jakiś żołnierski umysł – wszystkie krzyżują się pod kątem prostym. Porządek i symetria to główne cechy tutejszej starówki, jednak, pomimo całego przywiązania turyńczyków do tradycji antycznej, odpowiedzialność za to ponoszą trzej XVIII-wieczni architekci, którzy na polecenie Savoyów przebudowali miasto, nadając mu barokowo-rokokowy charakter.
W Turynie, w odróżnieniu od Rzymu czy Florencji, nie ma się poczucia, że jest on jednym wielkim zabytkiem. Tętni życiem, energią, jest nowoczesny. Owszem, w kawiarenkach, które pomysłowi Włosi wciskają gdzie się tylko da, widać turystów (w ostatnich latach coraz więcej), jednak równie dużo tam zabieganych, wpadających na espresso mężczyzn w idealnie skrojonych garniturach. Turyńczycy to ludzie dumni i przedsiębiorczy. Nic dziwnego, że w ich mieście zrodziły się takie ikony włoskiego przemysłu, jak Fiat, Lavazza czy Martini & Rossi (samochody, kawa i alkohol, ach ci Włosi!).
Powodów do dumy mają zresztą więcej. Turyn do dziś jest jednym z najważniejszych ośrodków przemysłowych kraju, ale w XIX w. i I połowie XX w. był też centrum kulturalnym i politycznym. Z rozrzewnieniem wspomina się tu niespełna 5-letni okres, kiedy był stolicą rodzącego się państwa. Potem funkcję tę przejęła Florencja, a wreszcie, w 1870 r. – Rzym.
Znajdą tu coś dla siebie także miłośnicy sztuki i archeologii. Savoyowie (podobnie jak wiele innych bogatych piemonckich rodzin) gromadzili piękne i wartościowe przedmioty. Ich kolekcja starożytności egipskich dała początek Museo Egizio, którego zbiory mogą konkurować z British Museum i muzeum w Kairze. Mają tam nawet świątynię w całości przeniesioną z doliny Nilu. W tym samym budynku, Palazzo dell’Academia delle Scienze, mieści się także Galleria Sabauda, w której można obejrzeć dzieła takich mistrzów, jak Boticelli, Rembrandt czy dobrze znany Polakom Bernardo Bellotto zwany Canaletto.
A jeśli chcecie zobaczyć kwintesencję Turynu, polecam gmach Lingotto Fiere – imponujący wytwór modernistycznej myśli architektonicznej, który zachwycił nawet wielkiego Le Corbusiera. Zaprojektował go w 1916 r. Matte Trucco – na zlecenie firmy Fiat. Budynek, który wkrótce stał się największą fabryką samochodów na świecie, ukończono w 1923 r. Wyróżniała go też niezwykła, pionowa linia produkcyjna. Na parterze gromadzono materiały. Produkcja zaczynała się na pierwszym piętrze, a potem przechodziła przez cztery kolejne fazy, czyli kondygnacje. Gotowe samochody wyjeżdżały na tor testowy na dachu.
Niestety, to industrialne cudo w latach 70. przestało być rentowne. Fabrykę zamknięto w 1982 r., ale Lingotto nie umarło! Dziś na dachu budynku, w czymś, co przypomina kosmiczną kapsułę, mieści się galeria malarstwa Pinacoteca Giovanni e Marella Agnelli. Pozostałe piętra zajęły kino, trzy 4-gwiazdkowe hotele, centrum handlowe, a także sklepy i restauracje Eataly, jednego z czołowych przedstawicieli ruchu Slow Food. W jednej z nich, pozachwycawszy się dziełami sztuki i myśli technicznej oraz artystycznej, postanowiliśmy na koniec dobrze zjeść. Obowiązkowo popijając kieliszkiem Barolo.
Zobacz także
Lago Maggiore – piękne wielkie jezioro na granicy włosko-szwajcarskiej.
Isole Borromee, czyli wyspy Boromeuszów: Isola Bella – malutka wyspa, której całą powierzchnię pokrywa kompleks pałacowo-ogrodowy; Isola Madre – największa z archipelagu, pokryta ogrodami w stylu angielskim; Isola dei Pescatori – znajduje się na niej wioska rybacka rodem z sentymentalnego XIX-wiecznego malarstwa.
Lago d’Orta – jezioro uważane za jedno z najbardziej romantycznych miejsc we Włoszech. Na jego obrzeżach i znajdującej się na nim wysepce można znaleźć wiele zabytków architektury romańskiej (we Włoszech niezwykle pogodnej) i barokowej. W swoim czasie zachwycił się nim Fryderyk Nietzsche.
Stadion Juventusu w Turynie – coś dla fanów piłki nożnej.
Katedra św. Jana Chrzciciela (patrona miasta) w Turynie. Tu, w kaplicy Świętego Całunu, przechowywany jest słynny całun turyński. Niestety można go zobaczyć tylko podczas specjalnych wystaw, które są organizowane raz na kilka lat. Są darmowe, ale wymagają rezerwacji.
Ceny
Najtańsze noclegi w Turynie i okolicach to wydatek ok. 100 zł za osobę za dobę. W małych, bardziej oddalonych miasteczkach, o dziwo, jest zazwyczaj drożej. W przyzwoitszych hotelach ceny zaczynają się w okolicach 300–400 zł.
Wino jest w Piemoncie tanie. Butelkę niezłego Barolo, która w Polsce kosztowałaby 100–150 zł, można tam dostać za 10–15 euro, czyli 40–60 zł.
Benzyna kosztuje od 1,4 euro (ok. 6 zł) do 1,6 euro (ok. 7 zł) za litr, a więc jest trochę droższa niż w Polsce.
W lepszej restauracji, takiej jak ta na zamku w Grinzane Cavour, cena pełnego obiadu zaczyna się od ok. 40 euro (ok. 170 zł), bez wina. Przystawki i przekąski kosztują w granicach 20 euro (ok. 85 zł). Tanio można zjeść pizzę albo różnego rodzaju kanapki na ciepło, podawane w pizzeriach i trattoriach. W Turynie są na każdym kroku, ale w regionach wiejskich to raczej rzadkość.
Autostrady we Włoszech są stosunkowo drogie i nie ma tam systemu winiet. Ceny poszczególnych odcinków różnią się między sobą, lecz bardzo orientacyjnie można założyć jakieś 7–8 euro (ok. 30–35 zł) za 100 km.
Więcej możesz przeczytać w 8/2016 (11) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.