Porządkowanie internetowej zrzutki
© Getty Imagesz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 2/2017 (17)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Kilka lat temu właścicielka pewnej krakowskiej firmy postanowiła wykorzystać najpopularniejszy serwis aukcyjny do dokapitalizowania swojego biznesu. Wystawiła ofertę sprzedaży udziałów w swojej spółce na Allegro. Niebawem do jej drzwi zapukali policjanci, a do akcji wkroczył prokurator. Kobieta z miejsca trafiła też na czarną listę KNF, która nadzoruje rynek finansowy w Polsce, bo przecież nielegalnie przeprowadziła ofertę publiczną. Grozi za to do 10 mln zł grzywny i do dwóch lat więzienia (art. 99 ustawy o ofercie publicznej). Na domiar złego bank wypowiedział jej firmie umowę rachunku i zamiast pozyskać kapitał, popadła w ogromne tarapaty.
Historia ta pokazuje, na jakie rafy mogą się natknąć przedsiębiorcy, którzy nieumiejętnie posługują się możliwościami, jakie stwarza internet. Choć można w sieci oferować swe udziały legalnie, wymaga to nieco wiedzy i wysiłku. W końcu zawiązuje się tu więź korporacyjna.
Po pierwsze platforma
Można np. skorzystać z crowdfundingu udziałowego (czyli zrzutki wielu internautów, zwanych sponsorami, którzy w zamian dostają udziały w naszym przedsięwzięciu) za pośrednictwem profesjonalnych platform. W Polsce tych, które można uznać za solidnie zorganizowane, jest niestety niewiele, a największa to Beesfund.com. Mają tę zaletę, że są zgłoszone do KNF, na bieżąco śledzą zmiany w regulacjach czy orzecznictwie i pilotują oferty, które składa się za ich pośrednictwem.
Upraszczając, działają jak tablice ogłoszeń, gdzie szukający kapitału prowadzi kampanię promującą dany pomysł i podaje, jaką sumę musi zebrać, by go zrealizować. Aby trafić na platformę, należy przejść weryfikację. Sprawdzane są dokumenty, prognozy biznesowe, trzeba przedłożyć specjalne oświadczenia, poddać się ocenie swoich planów. Trwa to co najmniej kilka tygodni, ale częściej miesięcy. Wstępne koszty to 10 tys. zł, a ostatecznie, gdy weryfikacja wypadnie pomyślnie, płaci się 15 tys. zł (głównie za obsługę prawną i notarialną). Do tego dochodzą koszty kampanii. Jeśli odniesie sukces, platforma pobiera też kilka procent zebranej kwoty.
Ubiegać się można o nie więcej niż ok. 400 tys. zł rocznie (potem akcję można ponowić), bo na tyle zezwala wyjątek we wspomnianej wyżej ustawie (art. 7 ust. 4 pkt 5). Tak małe emisje nie wymagają też pisania obszernego i kosztownego prospektu emisyjnego. Na tym wyjątku bazuje całe przedsięwzięcie: platforma nie pełni (nie ma prawa!) roli biura maklerskiego ani nie zachęca do kupowania akcji. Jedynie udostępnia wirtualną przestrzeń do promocji cudzej oferty.
Niemniej rynek crowdfundingu udziałowego stąpa po dość cienkim lodzie. Generalnie wiadomo, czego nie wolno, lecz odpowiedź na pytanie, co jest dozwolone, w wielu miejscach pozostaje kwestią interpretacji. Sprawa jest na tyle pilna, że doprecyzowaniem prawa w tym względzie chcą się zająć zarówno praktycy, jak i KNF (patrz ramki).
Tej formy finansowania dla firm prawodawca nie może już dłużej ignorować, bo, po pierwsze, może być ona źródłem pieniędzy dla projektów nowatorskich, których typowe fundusze inwestycyjne nieraz się obawiają. Po drugie, gdzie indziej na świecie crowdfunding udziałowy rozwija się i powstają odpowiednie przepisy. Chodzi o uporządkowanie nowego zjawiska, a także o większe bezpieczeństwo sponsorów. Co prawda, w najlepsze funkcjonuje już crowdfunding, gdzie sponsorzy otrzymują w zamian nagrody: koszulki czy np. możliwość przetestowania jako pierwsi danego produktu. Oni też, współfinansując np. projekt specjalistycznego robota, oczekują jego realizacji. Ci, którzy inwestują w udziały, mogą być jednak zainteresowani wzrostem ich wartości i chcieć bardziej wnikliwie monitorować efekty przedsięwzięcia.
Udziałowiec, czyli kto?
Objęcie udziałów daje pewne prawa. Można przyjść na walne zgromadzenie, zadawać pytania, uczestniczyć w głosowaniach, partycypować w zyskach. Problem w tym, że – jak to przy ofercie skierowanej do nieoznaczonego inwestora – nigdy nie wiadomo, kto stanie się współwłaścicielem i jakie będzie miał oczekiwania. Można sobie wyobrazić też czarne scenariusze, gdzie udziałowcami zostają szpiedzy rywala albo gangsterzy piorący brudne pieniądze. Niestety nikt nie ma sposobu, jak temu skutecznie przeciwdziałać. Hamulcem dla takich patologii są jednak dość skromne sumy, o jakie ubiegają się spółki na swoje projekty, i niewielka wartość oraz duża liczba poszczególnych udziałów.
Pewnym pomysłem jest prawne ograniczenie maksymalnej wielkości pojedynczej crowdfundingowej inwestycji i uzależnienie jej od profesjonalizmu inwestora (patrz ramka obok). Inna sprawa, że drobni i rozproszeni udziałowcy mogą handlować akcjami w transakcjach prywatnych i nigdy nie wiadomo, kto skupi nieco większy pakiet w swoich rękach. Tu jedynym zabezpieczeniem jest uciążliwość i czasochłonność takiego procesu.
Przychodzi inwestor strategiczny
Brak płynności udziałów i przejrzystości ofert sprawia, że transakcje na rynku prywatnym rzadko dochodzą do skutku. A jeśli już, to zwykle nabywcami takich udziałów są fundusze inwestycyjne lub aniołowie biznesu. Ze spółką po crowdfundingu udziałowym mogą mieć problem. Taka firma ma bowiem bardzo wielu współwłaścicieli. Sposobem na to jest emisja tak pomyślana, aby odpowiednio większościowe udziały zostawić w rękach jej założycieli. Doświadczeni organizatorzy platform służą tu radą.
Jest też kilka innych sposobów na zachowanie władzy we własnej firmie, a także z myślą o przyszłych udziałowcach strategicznych. Jeden z nich to rozwiązanie, po które na razie rzadko się w Polsce sięga, a mianowicie tzw. akcje nieme. Dają one rzeszy drobnych udziałowców wszystkie prawa, z wyjątkiem głosu, w zamian za co uprzywilejowują ich pod względem dywidendy (art. 353 par. 3 KSH). Zachowuje się więc kontrolę nad spółką, oddając im większą część zysku. Rozważane są też inne pomysły. Najważniejszy to tzw. pulowanie, czyli wrzucenie nabywców drobnych udziałów do jednego koszyka. To w jego ramach delegowaliby swojego reprezentanta na walne i za jego pośrednictwem mówiliby już dosłownie jednym głosem.
Tak czy owak, obie strony (zarówno spółka, jak i sponsorzy) powinny zawsze przemyśleć swoje ewentualne uczestnictwo w crowdfundingu udziałowym. Ktoś może bowiem uznać, że woli jednak poczekać na doprecyzowanie regulacji, które spodziewane jest w najbliższym roku lub dwóch.
Grupa zadaniowa już działa
Co kilka miesięcy odbywają się spotkania Koalicji na rzecz Polskich Innowacji z przedstawicielami środowiska crowdfundingowego i organów administracji publicznej. Ich celem jest uregulowanie zjawiska crowdfundingu udziałowego, dłużnego (publiczna pożyczka) lub hybrydowego (kombinacja ich obu), społecznego (zbiórka na cele użyteczności ogólnej) oraz crowdfundingu rzeczy (np. wspólne kupno motoru koledze na urodziny). Jednym z zadań jest wprowadzenie jasnych kryteriów nadzoru (kto i na jakich zasadach ponosi odpowiedzialność i jak postępować przy nieprawidłowościach) czy uregulowanie kwestii podatkowych (np. podatek od czynności cywilnoprawnych lub darowizny).
Grupę tworzą m.in. duże firmy konsultingowe, cztery kancelarie prawne i korporacje działające w ramach zespołów roboczych. Współpracuje ona zarówno z parlamentarzystami zainteresowanymi tym zagadnieniem, jak i z Ministerstwem Rozwoju, Ministerstwem Finansów oraz Komisją Nadzoru Finansowego. Harmonogram jej prac zależy od losów ustawy o Prostej Spółce Akcyjnej (pisaliśmy o niej w listopadowym MCP), która jest skrojona pod potrzeby poszukujących finansowania na wczesnym etapie rozwoju biznesu.
Tomasz Snażyk, prawnik, partner w kancelarii SGP Legal
Rozwoju crowdfunding udziałowy zostanie również uwzględniony w przepisach wprowadzających Prostą Spółkę Akcyjną (PSA) w Kodeksie Spółek Handlowych. Przy czym nowe przepisy nie powinny ograniczać się tylko do PSA. Należy rozważyć ułatwienie korzystania z crowdfundingu udziałowego także innym osobom prawnym, w tym spółce z ograniczoną odpowiedzialnością. Ponadto, jak się wydaje, należy wprowadzić podstawowe instrumenty ochrony inwestorów indywidualnych (osób fizycznych) wspierających projekty. Powinna ona polegać na ustanowieniu limitu kwotowego inwestycji w pojedynczy projekt. Warunkiem zainwestowania większej sumy może być pozytywny wynik testu wzorowanego na przepisach MiFID I i II sprawdzającego wiedzę inwestora. Ochrona powinna też polegać na dostarczeniu zestandaryzowanych informacji charakteryzujących konkretną inwestycję oraz ogólnie określających ryzyko występujące przy każdej z nich. I znów, użyteczne może być tutaj wzorowanie się na obowiązkach informacyjnych sformułowanych w przepisach MiFID I i II.
Więcej możesz przeczytać w 2/2017 (17) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.