Niemoralny jak rynek

W poniedziałek 3 lipca średnia temperatura na Ziemi po raz pierwszy w historii pomiarów przekroczyła 17 stopni Celsjusza i pobiła rekord ustanowiony w sierpniu 2016 r. (16,92 stopnia). Kolejny rekord padł już we wtorek 5 lipca, kiedy średnia temperatura powietrza 2 m nad powierzchnią gruntu wskazała na 17,18 stopnia. Dzień później było to 17,23 stopnia. Choć za rekordami – obecnymi i w 2016 r. – stoi cykliczne i naturalne zjawisko El Niño, czyli cieplejsza niż w innych latach woda na powierzchni Pacyfiku, to coraz trudniej znaleźć naukowca lub polityka, który zaprzeczałby udziałowi człowieka w doprowadzeniu do ocieplenia klimatu. Klimatolodzy zresztą coraz rzadziej gryzą się w język i mówią nie o zmianach, ale o katastrofie klimatycznej. A ostatnio zaczęli posuwać się dalej.

– To wyrok śmierci dla ludzi i ekosystemów – tak nowe rekordy temperatur skomentowała Friederike Otto z brytyjskiego Imperial Collage London.

Trudno dziwić się klimatologom, skoro w niektórych miejscach na planecie normy (wyznacza je zresztą ostatnich 30 lat, a nie 150) przebijane są o 20 stopni. Na przykład na Antarktydzie i Syberii.

Widzowie własnej tragedii

Choć zmiana klimatu jest wieloletnim, wręcz wielopokoleniowym procesem, zdecydowana większość naukowców zajmujących się klimatem (trudno znaleźć głosy odrębne, ale pojedyncze opinie przedstawicieli innych dziedzin nauki mimo wszystko wciąż się zdarzają) uważa, że ludzkość już obecnie znalazła się na krawędzi katastrofy, której doświadczą obecne i przyszłe pokolenia. Wartość...