Im trudniej, tym ciekawiej

© Konrad Konstantynowicz
© Konrad Konstantynowicz 76
Firmy rodzinne to jeden z filarów polskiej gospodarki, a skoro tak, to jednym z nich jest też działalność prowadzona przez rodzinę Fusów. Przedsiębiorczych od wielu dekad. Już przed wojną stawiali pierwsze kroki w biznesie.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2017 (21)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Dziś warszawską firmą Fusów rządzi Tadeusz Fus, którego wspomagają żona, brat, dwaj synowie i córka. Zgodnie realizują rodzinne zasady: nigdy nie zwątpić, planować swoje działania na długie lata i nie robić niczego niechlujnie. To się bardzo sprawdza w ich biznesie nastawionym na najbardziej wymagających klientów – nabywców samochodów marek BMW, Mini i Rolls-Royce. Jakość przede wszystkim, choć często trzeba przez to iść pod wiatr, nie poddając się polskiemu „jakoś to będzie”. 

Tadeusz podkreśla, że w firmie Fusów nigdy nie było miejsca na bałaganiarstwo i bezsensowne oszczędności, które przynoszą tylko chwilową korzyść, za to zawsze były upór i parcie do przodu. Tę postawę obecnemu prezesowi Auto Fus przekazał ojciec – Mikołaj. Jeszcze przed wojną próbował sił w interesach. Najpierw jako kierowca woził towar dla monopolu spirytusowego na trasie Warszawa–Lwów (wówczas było to nie lada wyzwanie), by nieco później wraz z kolegą kupić sześć autobusów, które miały na niej kursować. Niestety, Niemcy napadli na Polskę i autobusy oraz zgromadzone oszczędności przepadły w pierwszych dniach walk. Od razu po wojnie Mikołaj znów rozkręcił firmę: zajął się w rodzinnym Biłgoraju naprawą maszyn do szycia Singer. Wymagało to niebywałej precyzji i stanowiło znakomity wstęp do naprawy motocykli i ich... tuningu w celach sportowych, czym zajął się w latach 50. 

Tadeusz Fus zaraził się motoryzacyjnym bakcylem, gdy jako 6-latek po raz pierwszy wsiadł na motocykl, odpalił go i... ruszył w drogę. Jako 12-latek uprawiał już kaskaderkę motocyklową, jednak bardziej interesował się mechaniką, pracą w warsztacie, naprawami. Wiedza zdobyta w tamtych czasach bez elektroniki procentuje do dziś – gdy komputer nie potrafi zdiagnozować problemu z silnikiem, cudów dokonuje wprawne ucho osoby z ogromnym doświadczeniem i intuicją. 

Z Biłgoraja do Warszawy

A jak rodzina Fusów przeszła drogę od naprawy jednośladów w Biłgoraju do olbrzymiego salonu sprzedaży BMW i Rolls-Royce’ów w Warszawie? Nie była to droga prosta niczym autostrada, ale raczej pełna wybojów i ostrych zakrętów. Firmę przeniósł w latach 70. Tadeusz – był już wtedy jej szefem. Nie bał się podejmować śmiałych decyzji, które czasem prowadziły do chwilowych problemów, jak choćby te związane ze spłatą ogromnego kredytu zaciągniętego na budowę pierwszego dużego salonu samochodowego w stolicy w latach 90. Ale on zawsze myślał perspektywicznie. Jego salon uchodził za przesadny zbytek, a później okazał się atutem. Inni nie mogli się poszczycić taką przestrzenią i tak dobrze zorganizowanym serwisem. 

Wróćmy jednak do lat 70. Gdy Tadeusz zaczął samodzielnie prowadzić rodzinną firmę, pojechał do Włoch, by nauczyć się serwisowania nowoczesnych aut, czyli ówczesnych Fiatów. Wkrótce pojawił się w Biłgoraju warsztat Auto Fus z autoryzacją Fiata, jedna z niewielu w Polsce prywatnych stacji naprawy samochodów. I zaraz stała się przedmiotem zainteresowania władz oraz licznych kontroli, żeby skłonić przedsiębiorców do dołączenia do spółdzielni. 

– Z tym okresem wiąże się wiele anegdot – wspomina Tadeusz. – Podczas jednej z kontroli zabrakło drobnej części, która powinna znajdować się w magazynie. Takie niedopatrzenie mogło spowodować wymierzenie ogromnej kary finansowej. Na szczęście udało się przekonać kontrolerów, że ta część jest w hali serwisu poddawana testom, a pracownik szybko ją przyniósł z pobliskiego Polmozbytu. 

Biłgoraj zrobił się jednak dla biznesu Fusów za mały, a współpraca z Fiatem okazała się trudna wobec konkurowania z państwowymi molochami. Firma – już w Warszawie – poszukiwała nowych partnerów i ostatecznie związała się z Boschem. Dzięki temu w warsztacie można było naprawiać obecne już w Polsce samochody z zaawansowanymi silnikami, np. Mercedesy. 

Jakość obsługi, na którą stawiali Fusowie, doceniali ich zamożni klienci. Znakomita opinia sprawiła, że wkrótce firma rozpoczęła nowy rozdział w swojej historii – sprzedaż samochodów. Współpraca z importerem Mercedesa trwała aż do 1986 r. 

Uparcie do przodu

Tadeusz miał jednak inne plany. Za najlepszą uważał markę BMW i z nią postanowił nawiązać współpracę – naprawiać samochody bawarskiego koncernu i je sprzedawać. – Im trudniej, tym dla mnie ciekawiej – podsumowuje. 

Podczas targów w Poznaniu spotkał się z zastępczynią prezesa BMW na Europę Wschodnią. Przejrzawszy jego firmowe dossier, oznajmiła, że ze współpracy nic nie będzie. Ale Tadeusz, jak to Fus, przekonany o wartości tego, co ma do zaoferowania, nie poddał się, tylko poszukał innych rozwiązań. – Napisałem do szefa tej pani. Po tygodniu odezwał się do mnie, a po kolejnym – przyjechał do nowego zakładu Auto Fus przy Nałęczowskiej w Warszawie. Pod koniec dnia stwierdził, że od jutra mogę serwisować BMW. 

Później były szkolenia w Monachium i podpisanie umowy. Pod koniec lat 80. firma Fusów sprzedawała ok. 220 aut BMW rocznie, co było znakomitym wynikiem, jak na czasy przełomu. – Przyszedł jednak moment, gdy oficjalnym importerem marki została, trochę z zaskoczenia, firma Smorawiński. Wtedy zdecydowałem się, zresztą w porozumieniu z Niemcami, zawiesić współpracę z BMW i zaczął się okres współdziałania z Renault. 

To była kolejna śmiała decyzja, a Renault okazało się strzałem w dziesiątkę. Firma ta wprowadzała na rynek kolejne interesujące modele, jak choćby Megane pierwszej generacji – samochód w latach 90. innowacyjny, a do tego w dobrej cenie. Natomiast marka BMW, z poznańskim importerem, nie święciła sukcesów. Niewykluczone, że właśnie dzięki przejściu do obozu Renault Auto Fus przetrwała trudny czas transformacji, który nie był zbyt łaskawy dla marek premium. Notabene, mając tylko jeden salon dilerski, sprzedawała niewiele mniej samochodów niż np. firma Janusza Kiljańczyka z dwoma salonami w stolicy i bardziej znana na rynku. Znów procentowało stawianie na jakość obsługi. 

Z jeszcze jednej pasji Tadeusza, do latania, zrodził się kolejny pomysł na biznes: przez kilka lat sprzedawał niewielkie i stosunkowo tanie śmigłowce Robinson. Ale polski rynek okazał się za płytki, by dawało to wystarczający zysk. 

Za to gdy tylko nadarzyła się okazja, czyli otwarcie w 2003 r. oficjalnego przedstawicielstwa BMW w naszym kraju, Tadeusz wrócił do swej ukochanej marki. Odtąd losy Auto Fus to pasmo sukcesów i stały rozwój. Wizytówką firmy stał się gigantyczny salon sprzedaży BMW wraz z serwisem przy ul. Ostrobramskiej w Warszawie. 

– Wkrótce planujemy kolejną rozbudowę – opowiada Tadeusz, pokazując makietę powiększonego salonu. – Jednym z powodów jest stały wzrost sprzedaży Rolls-Royce’ów, sprzedajemy je nie tylko Polakom, ale też mieszkańcom krajów bałtyckich. 

A inne pomysły? Jest ich wiele, lecz za wcześnie, by je zdradzać. Nie tylko pomysły Tadeusza, ale też pozostałych członków rodziny, którzy wnieśli ogromny wkład w sukces firmy. Dziś zatrudnia ona już 130 pracowników, o których bardzo dba. Niektórzy są w niej od niemal  30 lat, a niejeden menedżer zaczynał od „przynieś, podaj, pozamiataj”. 

– Szacunek do pracowników, docenianie ich, to nasza kolejna dewiza – podkreśla Tadeusz. – Odwdzięczają się solidną pracą, są lojalni, a przecież wyszkolenie dobrych menedżerów i mechaników jest długotrwałe i kosztowne. 

W czasach, gdy wielu biznesmenów cięło pensje i zmieniało pracowników jak rękawiczki, w firmie Fusów postępowano (a jakżeby inaczej) dokładnie na odwrót. Dziś, gdy w branży nastał rynek pracownika – to podejście procentuje. Ale trzeba było o tym pomyśleć kilka lat wcześniej. 

My Company Polska wydanie 6/2017 (21)

Więcej możesz przeczytać w 6/2017 (21) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie