Ile zarabia drzewo

Zbigniew Szkop
Zbigniew Szkop
Postulaty ekologiczne bywają sprowadzane do kwestii ideologicznych. Ekonomia środowiska pozwala udowodnić, że miejska zieleń nam się po prostu opłaca – mówi dr Zbigniew Szkop, ekonomista z Uniwersytetu Warszawskiego.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2023 (97)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Skąd się wziął pomysł, żeby policzyć wartość „pracy” drzew?

Z konceptu, żeby pokazywać, jak cenna jest przyroda. W 1997 r. zespół naukowy Roberta Costanzy opublikował na łamach czasopisma „Nature” artykuł, w którym oszacował wartość korzyści jakie świadczą wszystkie ekosystemy Ziemi na 33 bln dol. rocznie. To dużo więcej niż ówczesny światowy produkt krajowy brutto. Okazało się więc, że natura w większym stopniu buduje nasz dobrobyt niż my sami. To był przełom w postrzeganiu przyrody przez ekonomistów. 

Przez polityków i samorządowców też?

Nie do końca. W 2018 r. Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport, z którego wynika, że w skontrolowanych miastach w Polsce tereny zieleni miejskiej skurczyły się w badanym okresie o 17 proc. 

Dlaczego?

Być może m.in. dlatego, że postulaty ekologiczne bywają sprowadzane do kwestii ideologicznych. Jako ekonomista, postanowiłem więc, za pomocą rachunku ekonomicznego, sprawdzić, czy drzewa w mieście nam się opłacają. Okazało się, że tak.

Jak pan to policzył?

Nie było to proste. Jeśli chcę sprawdzić, ile kosztuje chleb, idę do piekarni i pytam o cenę. Gdy chcę zbadać wartość ładnego widoku na park, który mam z okna, muszę się wysilić dużo bardziej. 

To znaczy?

Skoro nie ma „rynku widoków z okna”, muszę się odwołać do rynków dóbr powiązanych. W tym przypadku np. policzyć, o ile droższe jest mieszkanie z ładnym widokiem na park niż analogiczne mieszkanie bez niego. 

Rozumiem, że widoki to tylko jedna z pozycji na rachunku, jakie za swoją pracę mogłyby nam wystawić drzewa.

Oczywiście. Bardzo cenne są także korzyści jakie osiągamy z mitygacji zmian klimatu, a więc tego, że drzewa wyłapują i magazynują dwutlenek węgla, a także z adaptacji do zmian klimatu. 

Czyli? 

Tego, że drzewa obniżają latem w miastach temperaturę, ograniczają ryzyko podtopień i oczyszczają powietrze. To ostatnie ma ogromne znaczenie. Według Europejskiej Agencji Środowiska, w Polsce, z powodu złej jakości powietrza, umiera rocznie ok. 50 tys. osób! 

I wie pan, jak to wszystko policzyć?

Metodykę opracowałem w roku akademickim 2015/2016, będąc na stypendium w Stanach Zjednoczonych. Od tego czasu w Polsce, wspólnie z moim zespołem wykonaliśmy już kilkadziesiąt takich badań. Najpierw wyliczyliśmy, jakie korzyści dla warszawiaków daje Ogród Krasińskich. Okazało się, że jeśli weźmiemy pod uwagę tylko poprawę jakości powietrza, wyjdzie ok. 30 tys. zł w skali roku.

Dotyczy to całego parku?  To, szczerze mówiąc, chyba niedużo.

Też tak na początku pomyślałem. Ale po pierwsze pamiętajmy, że w badaniu wzięliśmy pod uwagę tylko jeden aspekt, jakim jest oczyszczanie powietrza. Po drugie, wyliczenie dotyczyło obszaru, na którym rośnie kilkaset drzew. Tymczasem w całej Warszawie mamy ich jakieś 8 mln. W sumie więc korzyści, jakie przynoszą stolicy wszystkie drzewa, idą w dziesiątki, a może nawet setki milionów złotych rocznie. 

Jednak utrzymanie zieleni miejskiej to również koszty. Wziął pan je w swoich wyliczeniach pod uwagę?

Owszem. Okazało się, że uzyskane korzyści kilkakrotnie je przewyższają. Nasze wyniki są zbliżone do tych, które uzyskują naukowcy za granicą, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. To, że drzewa nam się opłacają, jest więc naukowo dowiedzione.

Czy pana badania mają wymiar praktyczny?

Po pierwsze, zwiększają świadomość ekologiczną. Wraz z moim zespołem z Uniwersytetu Warszawskiego chętnie współpracujemy z samorządami i organizacjami pozarządowymi, prowadząc kampanie społeczne na temat wartości drzew. Przykładem takiego działania może być projekt „Od Drzewa Do Miasta” realizowany przez UNEP/GRID-Warszawa przy wsparciu Veolia Poland, gdzie na bazie naszych analiz zorganizowano szereg działań kampanijnych na temat wartości drzew w takich miastach jak Rzeszów, Miasteczko Śląskie, Przasnysz, Szczytno i Lidzbark Warmiński. Powstały np. tablice, na których umieszczono informacje o wartościach korzyściach, jakie dają konkretne drzewa. Po drugie – dzięki większej świadomości, jak cenne są tereny zieleni miejskiej – pośrednio wpływamy pozytywnie na działania decydentów. 

W jaki sposób?

W wielu miastach, w tym np. w Warszawie, istnieje budżet partycypacyjny. W jego ramach mieszkańcy wybierają projekty, które finansuje miasto. Mam nadzieję, że dzięki różnym działaniom edukacyjnym, także naszym, ludzie częściej głosują np. na rozwój parków kieszonkowych.

Powie pan, co to za parki?

Parki kieszonkowe to po prostu parki o niewielkiej powierzchni. Jaka ona ma być, tego nie podają przepisy, ale najczęściej jest to 300-1000 mkw. Są to coraz bardziej popularne na świecie formy zieleni miejskiej, umożliwiające mieszkańcom łatwy kontakt z przyrodą. Często powstają w ramach rewitalizacji miast. Poprawiają naszą jakość życia, ale też np. podwyższają wartość znajdujących się w ich pobliżu nieruchomości.

Rozumiem, że wpisują się one w ideę  miast zielonych czy miast 15-minutowych. Czy zainteresowanie tymi koncepcjami w Polsce wzrasta?

Z moich obserwacji wynika, że w przypadku dużych miast, zdecydowanie tak. Rozmawiając z samorządowcami, widzę, że coraz większy nacisk kładą oni na sadzenie i ochronę drzew. Równocześnie wiele miast, w tym Warszawa, prowadzi działania na rzecz odbetonowania terenów miejskich. Obecnie, jako Wydział Nauk Ekonomicznych UW, jesteśmy także jednym z partnerów projektu LIFECOOLCITY współfinansowanego z Programu LIFE+. W ramach tego projektu w ścisłej współpracy z miastem Wrocław oraz pozostałymi członkami konsorcjum opracowywany jest system, który pomoże lepiej zarządzać zielenią miejską oraz dostosować miejskie przestrzenie Wrocławia do zmian klimatu. Z wypracowanych rozwiązań w przyszłości będą mogły skorzystać inne europejskie miasta.

Czy ta zmiana świadomościowa dociera także do mniejszych miejscowości?

Do niektórych tak. Dla mnie świetnym przykładem jest Lidzbark Warmiński, w którym zieleń miejska ma się wyjątkowo dobrze, a samorząd jest bardzo świadomy tego, jak bardzo poprawia ona jakość życia mieszkańców. Są jednak, niestety i miasta, w których „rewitalizacja” wciąż polega głównie na wycięciu drzew i zabetonowaniu powierzchni.

Czyli słynna betonoza ma się dobrze? Z czego w takim razie wynika to, że mniejsze miejscowości popełniają błędy dużych miast sprzed 20 czy 30 lat?

Pewnie z tego, że w dużych miastach zmiany klimatu są silniej odczuwalne, a zjawisko występowania miejskich wysp ciepła, polegające na kumulacji ciepła w miejskiej przestrzeni, jest znacznie bardziej uciążliwe. Zapewne jednak jest to też kwestia mniejszej świadomości ekologicznej. Często lokalne organizacje pozarządowe proszą mnie, bym na wydarzeniach w małych miastach mówił o korzyściach wynikających z miejskiej zieleni. Okazuje się, że wciąż trzeba do jej obecności przekonywać zarówno niektórych mieszkańców, jak i decydentów. 

W trakcie kończącej się kampanii wyborczej idea miast 15-minutowych została zaatakowana m.in. przez polityków Konfederacji jako lewacki pomysł pozbawiony sensu. Może więc pana wyliczenia, które zawierają twarde liczby, przekonają także ludzi o poglądach antyekologicznych, że dbanie o przyrodę się opłaca? 

Możliwe. Gdy zapyta pan przyrodnika, ile jest wart jakiś obszar naturalny podlegający ochronie, to zwykle odpowie, że jest on bezcenny. I wymieni zagrożone gatunki roślin i zwierząt, które dzięki tej ochronie mogą przetrwać. Oczywiście, będzie miał rację, ale jego słowa łatwo można podważyć. Ekonomia środowiska, którą się zajmuje, przedstawia argumenty oderwane od wszelkiej ideologii. I udowodnia, że parki czy drzewa w mieście nam się po prostu opłacają. C

 

 

My Company Polska wydanie 10/2023 (97)

Więcej możesz przeczytać w 10/2023 (97) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ