Im bardziej na zachód, tym większe pieniądze

Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe 85
Tylko 3 proc. polskich startupów jest zarejestrowanych za granicą. Ale ten odsetek będzie rósł, bo coraz więcej z nich planuje, że sięgnie po finansowanie przez fundusze venture capital. A o to łatwiej w Berlinie, Nowym Jorku, Londynie i Paryżu niż w Warszawie.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 11/2016 (14)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Rodzime startupy – jak wynika z raportu „Polskie Startupy 2016” – finansowane są głównie przez swoich założycieli. Jedynie w 22 proc. z nich zainwestowały fundusze VC, a w 17 proc. aniołowie biznesu. Te proporcje będą się jednak zmieniać. Trzy czwarte młodych firm, które odpowiedziały na ankietę autorów raportu, zapowiada bowiem, że w najbliższych miesiącach będzie szukać zewnętrznego finansowania. 59 proc. deklaruje, że zamierza pozyskać środki od VC. To będzie zmiana jakościowa, która zderzy najmłodsze firmy z twardymi regułami obowiązującymi na rynkach finansowych. 

Europa, Ameryka i my

Życie europejskich startupów jest cięższe niż ich amerykańskich odpowiedników. Jedną ze znaczących różnic jest to, że tym pierwszym znacznie trudniej jest zdobyć pieniądze na dalszy rozwój niż tym drugim. Na dodatek uzyskują niższe średnie kwoty w pierwszych rundach finansowania. 

Aż 49 proc. transakcji finansowania startupów w Europie, przeprowadzonych w II kwartale 2016 r., dotyczyło finansowania zalążkowego, a kolejne 22 proc. tzw. rundy A – podaje raport CB Insight, który powstaje we współpracy z firmą doradczą KPMG. Dane te oznaczają, że na dwie pierwsze fazy finansowania przypadało aż ok. 70 proc. transakcji. Podobnie było w kilku poprzednich kwartałach. W Europie Środkowej i Wschodniej na wczesne fazy rozwoju startupów przypada jeszcze większy odsetek inwestycji funduszy VC. Z raportu „Central and Eastern European Private Equity Statistics 2015”, opublikowanego przez Invest Europe, wynika, że w zeszłym roku było to aż 84 proc., a w 2014 r. – 74 proc. 

Odsetek pierwszych rund finansowania (zalążkowej i rundy A) w Europie jest dużo wyższy niż w Ameryce Północnej. Tam  na finansowanie zalążkowe przypada poniżej 30 proc. transakcji, a na rundę A  ok. 20 proc.

Te statystyki pokazują, że europejskim startupom jest trudniej niż konkurentom z innych kontynentów przejść przez oczka sieci selekcji, którą przeprowadzają fundusze venture capital, wybierając spółki do kolejnych rund finansowania. Środki z tych późniejszych rund mają pozwolić firmom osiągnąć odpowiednią skalę działania i samowystarczalność finansową. Jeśli startup nie pozyska pieniędzy w rundach B czy C, ma w praktyce dwie drogi: szukać firmy gotowej go przejąć albo ogłosić bankructwo. Jest wprawdzie jeszcze trzecie wyjście, czyli szukanie oszczędności, ale w przypadku młodej firmy, która szybko buduje swą pozycję na rynku i nie zarabia na swoje utrzymanie, nie ma to większego sensu. Pieniądze i tak zapewne się skończą przed tym momentem, w którym zacznie się zarabiać. 

Jak już wspomniałem, kwoty uzyskiwane przez startupy w Europie są wyraźnie niższe niż w USA, co pokazują dane Dow Jones VentureSource. Od II kwartału 2015 r. do II kwartału 2016 r. w przypadku finansowania zalążkowego różnica wynosi średnio 66 proc., a pierwszej rundy – ponad 100 proc. W rundach C i kolejnych – 63 proc. W II kwartale 2016 r. europejski startup pozyskiwał średnio  720 tys. dol. finansowania zalążkowego i ok. 3,12 mln dol. w rundzie A, zaś amerykański, odpowiednio, 1,2 mln dol.  i 7,14 mln dol. W przypadku późniejszych rund było to 19,1 mln dol. w Europie  i 23,9 mln dol. w USA. 

Te kwoty warto zderzyć z informacjami o finansowaniu zdobytym przez polskie startupy. W latach 2014–2016 najwięcej – według CB Insight – dostał DocPlanner, oferujący możliwość zapisywania się przez internet do lekarza. Pozyskał 34 mln dol., w tym 20 mln dol. w tegorocznej rundzie C, dzięki której przejął hiszpańskiego konkurenta – Doctoralia. Inne duże dofinansowania (jak na polskie warunki) dostały w tym roku iTaxi (sieć taksówek z aplikacją do ich zamawiania, 8 mln zł), Estimote (beacony, 10,7 mln dol. od inwestorów z USA), Kontakt.io (beacony, 5 mln dol.), Brainly.com (edukacyjny serwis społecznościowy, 15 mln dol. od inwestora branżowego, firmy Naspers z RPA) i Zortrax (drukarki 3D, 44 mln zł od inwestora prywatnego, Dariusza Miłka). 

Według raportu „Central and Eastern European Private Equity Statistics 2015” w zeszłym roku w Polsce fundusze VC zainwestowały w startupy 19,6 mln euro, zaś w 2014 r. – 22,5 mln euro, z czego na późniejsze rundy finansowania przypadało, odpowiednio, 6,4 mln euro i 11,9 mln euro. W raporcie nie ma danych o średniej wartości inwestycji VC w krajowe startupy. W regionie wynosiła ona niespełna 350 tys. euro w przypadku wczesnych rund i nieco ponad 482 tys. euro w przypadku późniejszych. 

Pieniądze albo życie

To, jak trudno jest europejskim startupom zdobyć pieniądze na dalszy rozwój, dobrze oddaje historia Take Eat Easy, który ogłosił upadłość w końcu lipca. Mimo że w ostatnim roku przychody tej belgijskiej spółki, zajmującej się dostawami jedzenia, rosły co miesiąc o 30 proc., nadal było to za mało, by pokryć koszty, a środki od inwestorów (17,7 mln dol.) zaczęły się kończyć. Założyciele Take Eat Easy, szukając pieniędzy na rundę C, zgłosili się – jak ujawniono na firmowym blogu – do 114 funduszy venture capital. Żaden nie zdecydował się na inwestycję. W marcu 2016 r. zainteresowanie zainwestowaniem w spółkę 30 mln euro wyraziła francuska państwowa firma logistyczna. Jednak i ona po trzech miesiącach szczegółowych analiz zrezygnowała. Zarządowi nie pozostało nic innego, jak ogłosić bankructwo. 160 osób musiało szukać nowej pracy. 

W sumie sceptyczne podejście funduszy VC do dalszego finansowania Take Eat Easy nie dziwi. Na tym samym rynku jest już kilku dużych, działających w wielu krajach konkurentów, m.in. niemiecki Delivery Hero, brytyjski Deliveroo i holenderski Takeaway.com, którzy mają lepsze wyniki niż te upadłego startupu. W dodatku do wejścia na rynek dostaw jedzenia w Europie szykują się Uber i Amazon. Szanse, że Take Eat Easy osiągnąłby wielkość pozwalającą mu samodzielnie zarabiać, były niewielkie. 

To, że tylko nieliczne startupy przeżywają, jest normalne. Wyspecjalizowani w ich finansowaniu inwestorzy szukają ciekawych projektów, a po tym, jak zasilą je pierwszymi pieniędzmi, dokładnie analizują ich biznes i perspektywy. I podejmują racjonalne ze swojego punktu widzenia decyzje. Również takie jak w przypadku Take Eat Easy. 

Ciekawe informacje o selekcji dokonywanej przez fundusze VC opublikowała w końcu 2015 r. firma CB Insight. Z zestawienia historii 1027 startupów, które w latach 2009–2010 zdobyły finansowanie zalążkowe, wynika, że 793 z nich upadły, 225 zostało przejętych lub weszły na giełdę, a reszta nadal działa jako firmy prywatne. Tylko 40 proc. spółek udało się pozyskać drugą rundę finansowania, a zaledwie 23 proc. trzecią. 

Ta sama firma badawcza twierdzi, że statystyczny startup technologiczny schodzi ze sceny (bankrutuje albo zostaje przejęty i zlikwidowany lub zintegrowany z tym, kto go kupił) średnio w 20 miesięcy po uzyskaniu ostatniej rundy finansowania i po zdobyciu od inwestorów ok. 1,3 mln dol. Większość badanych firm do chwili zakończenia działalności dostała od inwestorów mniej niż 1 mln dol. 

Geografia finansowania

Co prawda na Starym Kontynencie nie ma Doliny Krzemowej, ale są miasta, w których startupy czują się lepiej niż w innych. To tam trafiają młode spółki nie tylko z innych miast w kraju, lecz także z zagranicy. W ostatnich czasach dwa najczęściej wybierane miasta to Londyn i Berlin. Poza nimi – według rankingu przygotowanego przez EU-startups – europejskie startupy lubią się także lokować w Paryżu, Amsterdamie i Barcelonie. W tym zestawieniu Warszawa jest na 14. miejscu, między Lizboną a Zurychem. 

W związku z Brexitem Londyn może – choć nie musi – stracić na znaczeniu na europejskiej mapie startupów. O przejęcie jego „mocy” stara się m.in. Berlin. 

Miejsce rejestracji młodej firmy ma znaczenie nie tylko ze względu na ekosystem stworzony dla takich jak ona przez samorządy czy państwo, lecz także ze względu na dostępność kapitału. W Europie z 385 startupów, które w II kwartale uzyskały finansowanie, 64 miały siedzibę w Londynie, a 39 w Berlinie. W te zlokalizowane w Europie Zachodniej inwestują fundusze VC działające globalnie lub w Europie Zachodniej właśnie. W takie same spółki, mające siedzibę w Europie Środkowej i Wschodniej, z reguły inwestują ci, którzy są wyspecjalizowani w tym regionie. 

Aby mieć dostęp do amerykańskiego finansowania, część europejskich startupów przenosi się do USA albo otwiera tam biura lub filie. Jak tłumaczą menedżerowie amerykańskich funduszy VC, lubią one mieć pod ręką spółki, w które inwestują we wczesnej fazie rozwoju. 

Wielkość rund finansowania oraz liczba transakcji mają wpływ na łączną wartość rynku finansowania. Według KPMG i CB Insight w 2015 r. na całym świecie startupy pozyskały 130,9 mld dol., z czego 72,4 mld dol. trafiło do firm północnoamerykańskich. Nie inaczej było w I półroczu tego roku. Do wszystkich startupów na planecie napłynęło 53,9 mld dol., w tym do północnoamerykańskich – 32,6 mld dol. Te z naszego kontynentu pozyskały w tym czasie 6,3 mld dol. 

Panuje przekonanie, że na wielkość europejskiego rynku finansowania startupów duży wpływ ma nie tylko dostępność funduszy VC, ale też ich mniejsza, niż ich odpowiedników z amerykańskimi korzeniami, skłonność do ryzyka. Ma to bez wątpienia związek z historią udanych transakcji, która w przypadku startupów z USA jest dużo bogatsza. Tę historię tworzą zarówno sukcesy pierwszych ofert publicznych i notowania giełdowe Facebooka czy spółki Alphabet (dawniej Google), jak i jednorożce, czyli startupy, których wycena w prywatnych rundach finansowania wyniosła nie mniej niż 1 mld dol.

Wśród ponad 170 jednorożców na świecie zaledwie garstka (17 spółek) jest z Europy. Aż 101 pochodzi z USA. Te największe ze Starego Kontynentu to szwedzki Spotify (serwis muzyki cyfrowej, wartość 8,5 mld dol.), holenderski Adyen (płatności online, 2,3 mld dol.), szwedzka Klarna (płatności online, 2,3 mld dol., założona przez Polaka, Sebastiana Siemiątkowskiego), niemiecki CureVac (biofarmaceutyki, 1,7 mld dol.) oraz francuski BlaBlaCar (przejazdy społecznościowe, 1,6 mld dol.) i szkocki Skyscanner (wyszukiwarka lotów, 1,6 mld dol.). 

Szukaniu pieniędzy na Zachodzie, także przez polskie startupy, sprzyjać może to, co aktualnie dzieje się za Atlantykiem. Jak zauważa tygodnik „The Economist”, w ojczyźnie startupów ich liczba jest najniższa od lat 70. XX w. Więcej młodych firm upada lub jest przejmowanych, niż powstaje. Tworzącą się próżnię można zagospodarować. 

My Company Polska wydanie 11/2016 (14)

Więcej możesz przeczytać w 11/2016 (14) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie