Dziejowa sprawiedliwość

Igor Zalewski
Igor Zalewski. / Fot. mat. pras.
Ostatnio moja żona została zaproszona do biznesowego klubu kobiet. Z założenia ma on gromadzić kobiety sukcesu, które coś tam osiągnęły, i wspólnie mają osiągnąć jeszcze więcej.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 11/2023 (98)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Ktoś tam ją polecił, ktoś zapoznał się z jej kandydaturą, ktoś ją zaprosił, ktoś z nią przeprowadził rozmowę kwalifikacyjną, ktoś zagłosował. I koniec końców została przyjęta w poczet.

Byłem bardzo dumny z mojej żony. Ale potem zrobiło mi się przykro. Kurczę, pomyślałem małostkowo, a mnie to nikt nigdzie nie zaprosił. Żadne stowarzyszenie, żadna męska mafia, żadni Faceci Sukcesu czy inni Liderzy Przyszłości. Pies z kulawą nogą się do mnie nie odezwał. Nic. Cisza. Pustka. Zadumałem się nad tym, co w życiu mi nie wyszło. A potem trochę poguglowałem. I zrozumiałem, że nie miałby mnie kto zaprosić. 

Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile istnieje kobiecych organizacji, które mają za zadanie wspieranie, rozwój, doskonalenie. Ile jest klubów kobiet przedsiębiorczych, odważnych, aktywnych, poszukujących, dających sobie pracę czy inspirację. Klub dżentelmena to dzisiaj nie jest miejsce, w którym spotykają się wpływowi przedstawiciele elity z bokobrodami, żeby dyskutować przy szklaneczce whisky o kwestiach geopolityki czy ekonomii. Ewentualnie, żeby w spokoju poczytać gazetę. Takie kluby dżentelmena albo nie istnieją, albo są głęboko zakamuflowane i tajne, bo stamtąd rządzi się światem. W tym drugim przypadku są jednak dla mnie całkowicie niedostępne, jako że niestety nie jestem plutokratą.

Jest w Warszawie jeden klub dżentelmena, przynajmniej ja jeden widziałem. To taki pseudoluksusowy przybytek, w którym faceci gustujący w galach MMA popijają szampana, obserwując tańczące dla nich długonogie kobiety. To nie jest ten rodzaj męskiej enklawy, który jakoś by mnie szczególnie pociągał. Nie ma dzisiaj żadnych męskich organizacji. Zapewne w dzisiejszych czasach okrzyknięto by je mianem szowinistycznych i seksistowskich, ale nie jest to, jak sądzę, główną przyczyną tego deficytu. 

Bardziej chodzi o to, że kobiety mają niesamowity ciąg na bramkę. Rozsadza je energia, ambicje, a poczucie dyskryminacji rodzi wspólnotę, która chce walczyć o swoje. Chce jak najwięcej osiągnąć. Chce sobie pomagać. To wszystko owocuje mnogością organizacji i stowarzyszeń. Trochę jak w XIX-wiecznej Ameryce, gdzie młody i ambitny naród wręcz eksplodował w społecznej, religijnej czy politycznej aktywności.

Natomiast my mężczyźni… No cóż, jesteśmy pogrążeni w kryzysie. Stare wzorce, nazwijmy je „bondowskie” zdecydowanie nie przystają do naszych czasów. Ani palenie fajek po seksie, ani przedmiotowe traktowanie kobiet, ani skrywanie emocji za sarkastycznymi dowcipami – to wszystko nie prezentuje się dziś szczególnie ponętnie i może zostać wrzucone do pojemnego wora z napisem dziadocen (skądinąd cudowne słowo!). Współczesny mężczyzna ma niby wielkie pole manewru, bo żyjemy w czasach rzekomo kochających wolność. Ale tak naprawdę, w którą stronę się nie ruszy, zaraz natyka się na elektrycznego pastucha zakazującego iść dalej. 

Mężczyzna dziś równie łatwo może zostać uznany za maczystę czy seksistę, jak za mięczaka i zniewieściałą panienkę (i to czasami przez te same osoby). Trudno o męski złoty środek. A współczesna popkultura nie bardzo potrafi podsunąć mu jakiś nowy pomysł na siebie, o czym przekonaliśmy się niedawno boleśnie przy okazji tej żenującej sprawy z youtuberami.

No cóż. Moja żona będzie popijać winko na rautach kobiecej organizacji. Ja będę siedział w domu z dzieciakiem. Dziejowa sprawiedliwość.

My Company Polska wydanie 11/2023 (98)

Więcej możesz przeczytać w 11/2023 (98) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ