Czapki z kosza

Marek Wisiecki
Marek Wisiecki / Fot. materiały prasowe
Co zrobić z pudełkiem po butach i wychodzoną kurtką? Większość z nas wyrzuca do kosza. Marek Wisiecki, założyciel emwuhats, do kosza rzuca tylko piłkę za trzy, a niepotrzebnym rzeczom daje drugie życie. – Nie zrobiłem biznesplanu – przyznaje. Mimo to od dwóch lat rozkręca biznes dzięki swojej intuicji.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 7/2025 (118)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Na instagramowym profilu emwuhats młody chłopak pokazuje swoje kolejne realizacje – streetwearową czapkę z daszkiem i kieszonką ze starej bluzy Patagonii, oryginalne torebki po pudełkach od butów Chanel… Nic się nie marnuje. Pomiędzy filmikami pokazuje porady, jak szyć, i pokazuje swoje zmagania z nowym hobby, które ma nadzieję przekuć w dochodowy biznes. 

Dzień Marka Wisieckiego zaczyna się przed świtem – zazwyczaj budzi się ok. godz. 5.00. – Siedzę w pracy od 6.00–7.00 do 12.00-13.00, potem przez resztę dnia odpisuję na wiadomości, e-maile, załatwiam jakieś biurowe sprawy, montuję materiały na social media. Każdego dnia pracuję 10 godz., czasami dłużej. Ale fajne jest to, że mogę wyjść na spacer, kiedy chcę, albo zrobić sobie wolne. Kiedyś myślałem, że praca musi być od 9.00 do 17.00, tymczasem każdy dzień może być inny – podsumowuje twórca emwuhats. 

NBA mnie nie wzywa 

Marek pochodzi z Krakowa. Jako nastolatek całym sercem chciał zostać koszykarzem. Jak się ma mamę, byłą koszykarkę Wisły Kraków, a dzieciństwo spędza między treningami a meczami, to marzenia naturalnie dryblują właśnie w tym kierunku. – To była moja największa pasja – mówi Marek. – A tak naprawdę ciągle jest, bo cały czas gram amatorsko. Ciągle mam kontakt z piłką, choć klubowej kariery nie udało mi się zrobić – dodaje.

Droga do profesjonalnej koszykówki okazała się bowiem wyboista i pełna poświęceń, których nie mógł pogodzić z innymi obowiązkami. Ale zanurzenie w świecie sportu dało mu siłę i determinację, które dziś przekuwa na projekty modowe. Być „NBA wśród zero waste” – to obecnie nadrzędny cel Marka. 

Rozwinąć skrzydła 

Kiedy odłożył koszykówkę na półkę, próbował studiów na AWF, ale ostatecznie nie ukończył kierunku. W międzyczasie pracował w różnych miejscach: od skateshopu przez lokale z fast foodem po Foot Locker – amerykańską sieciówkę z butami sportowymi. – Mogłem testować wszystkie modele. To mi się bardzo podobało, głównie ze względu na moje zamiłowanie do koszykówki i buty do tej dyscypliny. Nauczyłem się, że praca z ludźmi i odzieżą może być fajna, ale tylko do pewnego momentu – wspomina. 

Po pięcioletniej przygodzie z branżą odzieżową zrozumiał, że nie chce już być szeregowym sprzedawcą. Przeniósł się do Warszawy i rozpoczął pracę w jednej z korporacji, której był częścią przez trzy lata. Pytam zaczepnie, czy nie wolałby może wrócić do tamtej pracy. Zaprzecza i tłumaczy, że praca na etacie w korporacji była dla niego, jak przejście gry na 100 proc. - opanowane procedury, powtarzalne zadania, statystyki w Excelu, kwartalne raporty, które niczego nie zmieniały w codziennym życiu. Po dwóch miesiącach miał wrażenie, że albo awansuje, albo zrobi coś innego, bo w miejscu, gdzie jest, nie ma przestrzeni na kreatywność. Choć podobały mu się premie i stabilny system wynagrodzeń, coraz częściej myślał o tym, że marnuje swój potencjał. – Czułem, że mogę dać z siebie więcej – mówi. – A praca w korporacji była jak karuzela: wstajesz rano, wykonujesz zadania, wracasz wieczorem do domu i myślisz: „Przepchnąłem raport, ale nic się nie zmieniło. Po co mi to?” – wspomina.

Z perspektywy czasu widzi, że brak odwagi w tamtym momencie blokował go przed odejściem, choć od zawsze marzył o własnej działalności. Życie toczyło się jednak dalej. W pierwszej chwili korpo zamienił na linie lotnicze – Rozwinąłem skrzydła i to dosłownie. Zostałem stewardem. Wcześniej różne rzeczy mi nie wychodziły. Moje poczucie własnej wartości było niskie, nie czułem się dobrze sam ze sobą i swoimi wyborami. Dostać się do tej pracy nie było łatwo – musiałem skończyć bardzo trudne szkolenie i to spowodowało, że trochę bardziej w siebie uwierzyłem. Wpadłem w wir pracy, a właściwie lotów. Po dwóch latach pomyślałem jednak, że nie chcę całe życie latać, bo ta praca jest fizycznie bardzo męcząca – opowiada Marek.

Inspiracja z Instagrama 

Przypomniał sobie wtedy o swoich zdolnościach manualnych, które odziedziczył po tacie. Na lekcjach plastyki zawsze się wyróżniał – był precyzyjny i cierpliwy. Te zalety czekały teraz na wykorzystanie. Pewnego razu, przeglądając Instagram, trafił na konto gościa z USA, który upcyklingował stare bluzy, tworząc z nich portfele, nerki i czapki. – Pomyślałem: „jeśli on to robi, to ja też mogę spróbować” – zdradza. – Zapisałem się na kurs szycia, który odbywał się zaledwie kilkadziesiąt metrów od mojego mieszkania – dodaje.

Gdy zadzwonił do prowadzącej kurs z prośbą, by nauczyła go szyć czapkę, usłyszał: „Czapek nie szyję, ale pokażę ci, jak obsługiwać maszynę”. I tak, jeszcze pracując w LOT, Marek w wolnych dniach rozpoczął naukę szycia. 

Z szafy Marka 

Początkowo wykorzystywał stare ubrania, w których już nie chodził, lub perełki z second handów. Przyznaje, że to była najtańsza, a przy tym niesamowicie kreatywna forma nauki. Potem klienci sami zaczęli przynosić swoje stare, porwane czy poplamione ubrania. – W końcu po co wyrzucać, jeśli można temu dać nowe życie? – pyta retorycznie.

Każdy projekt niósł ze sobą historię. Dlatego Marek podkreśla, że w całej idei chodzi nie tylko o recykling. – To jest wartość dodana – każda osoba może zostać współtwórcą swojego projektu, przynosząc stare ubranie, które chce upcyklingować. To pokazuje, że moda nie musi być produktowa, może być procesem twórczym.

Więcej niż moda

Gdy pytam o to, dlaczego zdecydował się właśnie na czapki, odpowiada, że sam je nosi, uwielbia je i uważa, że przy ich projektowaniu można się wykazać prawdziwą kreatywnością. Wydawało mu się, że skoro sam marzył o unikatowym nakryciu głowy, inni też mogą chcieć czegoś takiego. Gdy pierwsze sztuki pojawiły się na Instagramie, klienci nie czekali długo, by złożyć zamówienia. – Przeglądając stos pudełek po butach, pomyślałem, że mogę spróbować przerobić pudełko na torebkę. Pierwszy prototyp ofiarowałem dziewczynie na urodziny, a gdy pokazałem go na Insta, pojawiło się wiele pytań, gdzie można coś takiego kupić. I tak w ofercie emwuhats pojawiły się dwie kategorie produktów: czapki i torebki powstałe z kartonów. Karton to materiał, który większość ludzi wyrzuca. Dla mnie to wyzwanie – zrobić z niego stylową torebkę, a przy okazji podkreślić, że moda może być ekologiczna – mówi Marek. 

Filozofia stojąca za tym ruchem jest jasna: lepiej kupić jeden produkt od projektanta, który posłuży lata niż kilka tanich rzeczy, które po jednym praniu się rozsypią. Marek pragnie szerzyć świadomość, że zrównoważona moda to nie slogan, lecz styl życia, w którym każdy, świadomie inwestując w jakość, chroni środowisko. – Nie chcę, by ludzie kupowali dla logo – mówi. – Wolę, by kupowali dlatego, że każda czapka i każda torebka są wyjątkowe, a ceny odzwierciedlają poświęcony czas i ręczną pracę.

Logo czy minimalizm

Ciekawa jestem jak Marek odnosi się do sporu: „no logo” versus olbrzymie znaczki dizajnerskich brandów. Tłumaczy mi, że każdy ma prawo do swojego stylu. Mówi, że w jego szafie znajdziemy i ubrania z wyraźnymi logo, i gładkie. Gdy przerabia oryginalną rzecz na czapkę, stara się, by pozostałości nadruku czy znaku można było albo estetycznie wkomponować, albo całkowicie ukryć. – W przyszłości wypromuję własne logo. Większość czapek, które szyję, sprzedaję pod swoją marką, bo chce, by ludzie kojarzyli emwuhats z jakością, a nie tylko z nośnością marki – zdradza Marek. 

Podkreśla, że choć część odbiorców szuka minimalizmu, to jednocześnie cenionym elementem jest możliwość wyróżnienia się – zwłaszcza wśród osób tworzących muzykę czy sztukę. – Jeśli dizajner, DJ czy architekt kupuje moją czapkę, chce, by ona była czymś więcej niż nakryciem głowy – przyznaje. – To ma być wyraz ekspresji. Właśnie dlatego każdy model jest unikatowy: nawet przy identycznej koncepcji zawsze pojawi się choćby inny szew, nieco zmieniony kształt boku czy inna grubość lamówki.

Trudne początki

Pierwsze miesiące pełnoetatowego szycia wiązały się z koniecznością obniżenia standardu życia. – Miałem odłożone pieniądze, ale i tak z wielu rzeczy musiałem zrezygnować. Kiedyś ze względu na pracę w LOT raz na dwa miesiące bywałem w Nowym Jorku. Teraz mi tego bardzo brakuje, nie byłem tam od dwóch lat – śmieje się. 

Gdy zamówień było mniej, ratował się sprzedażą własnych ubrań na Vinted. – To była lekcja pokory. Dzięki niej nauczyłem się, że naprawdę niewiele jest mi potrzebne do szczęścia, wiem też, jakie są koszty prowadzenia firmy – dodaje Marek.

Wśród klientów stara się budować świadomość, że dobre produkty wymagają czasu i poświęcenia. – Ludzie często nie rozumieją, że spersonalizowane produkty są droższe, bo każda godzina przy maszynie to koszt – mówi. Właśnie tę edukację uznał za klucz. Pokazuje na Instagramie, jak powstaje każdy panel czapki czy torby, tłumaczy też, ile trzeba pracy, by stworzyć produkt od zera, przechodząc po kolei przez wszystkie etapy produkcji. Dzięki temu coraz więcej osób zaczyna rozumieć różnicę między masową produkcją a unikatowym rękodziełem.

Podróż w nieznane 

Kiedy zaczynał z czapkami i torebkami, w Polsce nikt nie robił niczego podobnego. Dzięki temu mógł stworzyć niszę i stać się jednym z pierwszych twórców upcyklingowych dodatków w kraju. – Początki przypominały podróż w nieznane – opowiada. – Nie miałem wzorców, poradników, musiałem sam testować, popełniać błędy i wyciągać wnioski – opowiada. Obecnie na rynku pojawiają się już inni, którzy też zaczynają robić upcycling czapek. – Cieszę się, że ludziom się to podoba – mówi – bo to znaczy, że upcykling staje się modny. Ale wiem, jak trudno utrzymać poziom. Każdy, kto się za to bierze, musi zrozumieć, że przede wszystkim liczy się rzemiosło, a nie kolorowy filmik na Instagramie – przestrzega. 

Zdawał sobie sprawę z ryzyka, ale wolał wybrać niepewną wolność niż bezpieczny, ale ograniczający etat. Poza tym wolność niesie ze sobą odpowiedzialność, zwłaszcza w kwestii planowania budżetu i terminów. Dlatego starannie analizuje miesiąc do miesiąca i co sprzedaje się najlepiej. Choć czasem myślami wraca do korporacyjnych tabelek w Excelu, to w głębi duszy wie, że możliwość projektowania i szycia dała mu więcej niż jakakolwiek premia kwartalna.

Wyzwalanie odwagi 

Przyznaje, że na początku mało co szło zgodnie z planem. Kryzys zwątpienia przytrafił mu się, gdy wprawdzie sprzedawał już swoje produkty, ale nie czuł, by zarobki odpowiadały zaangażowaniu. – Myślałem, czy warto iść dalej tą drogą, skoro mam w kieszeni jedynie ułamek tego, co mógłbym zarobić na etacie – zwierza się. Wtedy jednak postanowił skorzystać z mentoringu. Jego mentorka Martyna Zastawna, już obserwująca profil emwuhats na Instagramie, powiedziała, że produkt ma ogromny potencjał. – Gdy usłyszałem: „Masz szansę odnieść sukces”, wiedziałem, że muszę zaryzykować i zainwestować w siebie – opowiada. Dzięki temu wsparciu przemyślał strategię komunikacji, marketingu i rozplanował kolejne kroki, by za kilka lat projekt rozwijał się globalnie.

Przyszłość marzeniami szyta 

Marek wymienia się doświadczeniami z producentami czapek z Argentyny czy Kolumbii. Podgląda, jak pracują, uczy się od nich tajników konstrukcji. – Kiedy oglądam ich topowe projekty, myślę: „Tak, to poziom mistrzowski” – mówi. – Ale też widzę, że bez odpowiedniej organizacji i pracy nad każdym detalem, to nie zadziałałoby to. Jeśli ktoś chce wejść do tej branży, musi wiedzieć, że czeka go mnóstwo testów, poprawek i nauka przez całe życie.

Jak zdolny „czapkarz” chce dalej rozwijać emwuhats? Największe marzenie to ekspansja poza Polskę. – Chcę, by Niemcy, Holandia, Wielka Brytania, Francja, Belgia, Japonia i Korea usłyszały o emwuhats – zapowiada. – Dlatego przygotowuję kampanię w języku angielskim i nagrywam nowe materiały. W planach mam także uczestnictwo w europejskich targach streetwearowych i współpracę z zagranicznymi artystami – zdradza.

Równocześnie rozwija projekt warsztatów, na których będzie uczył chętnych, jak szyć czapki od podstaw konstrukcji przez dobór materiałów aż po finalne wykończenie. – Chcę, by ludzie, którzy do mnie przyjdą, zrozumieli, że szycie czapki to nie tylko wycinek tkaniny, ale cały proces twórczy – wyjaśnia. W planach ma także e-book, w którym krok po kroku pokaże jak uszyć czapkę. –  Nie wiem, kiedy ja to wszystko zrobię, ale jest też plan, żeby założyć kanał na YouTubie z tutorialami. Pomysłów jest dużo, tylko że mam dwie ręce i 24 godz. na dobę – śmieje się. I dodaje: – Przygotowałem też ofertę dla firm na warsztaty z upcyclingu dla pracowników czy klientów podczas firmowego eventu. Oferuję też możliwość stworzenia wspólnej kolekcji z nadwyżek magazynowych lub odpadów produkcyjnych.

Dziś, gdy budzi się rano, ma pewność, że to, co robi, ma sens. Każda nowa zamówiona czapka czy torebka to dowód, że ludzie cenią jego pracę i że zrównoważona moda może stać się realnym trendem. 

Na koniec dodaje: – Chciałbym, by emwuhats stało się synonimem mody, która nie jest tylko produktem, ale sposobem myślenia oraz stylem życia. Każdy, kto nosi moją czapkę czy torebkę, przekazuje światu komunikat: „Dbam o środowisko, cenię jakość i chcę wyróżnić się z tłumu”. To jest moja wizja – i robię wszystko, by ją szerzyć.

My Company Polska wydanie 7/2025 (118)

Więcej możesz przeczytać w 7/2025 (118) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie

ZOBACZ RÓWNIEŻ