Twój pomysł jest bezwartościowy
Michał Sukiennik / Fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 7/2024 (106)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Gdybym dostał 50 proc. udziałów w twoim pomyśle na startup to papier i tusz potrzebne do sformalizowania tej transakcji byłyby najbardziej wartościowe, co byśmy mieli. Tak, twój pomysł jest bezwartościowy i nic nie możesz z tym zrobić. Każdy ma tego ziomka, co na pomysł Ubera wpadł dużo wcześniej niż inni i w sumie jakby się zabrał za temat tak, jak chciał i planował, to dzisiaj byłby w innym miejscu, a nie w fabryce azbestu z pylicą w karcie chorobowej i niezapłaconymi alimentami w kartotece.
Ale schowajcie na chwilę osikowe kołki i pochodnie, zaraz wam wszystkim wytłumaczę, o co z tymi waszymi pomysłami chodzi.
Nie raz i nie dwa fundusze VC opowiadają historie, jak to poszukujący finansowania founderzy piszą do nich e-mail o „genialnym, innowacyjnym pomyśle”. Warunek poznania szczegółów i otrzymania pitch decka to oczywiście NDA. I to nie byle jakie, ale tak szczegółowe i restrykcyjne, że po jego podpisaniu pracownicy funduszu będą mogli jedynie na pół etatu dorabiać jako biletowi na giełdzie w Słomczynie, gdyż w branży szeroko rozumianych innowacji już nic nie będą mogli robić.
Ale powiedzmy, że wbrew stanowczych sugestii działu prawnego i wyjącego instynktu samozachowawczego podpisują, więc wpływa ten pitch deck. Cały złoty, cały lśniący... A tam? Taki Tinder/Uber/marketplace (niepotrzebne skreślić), ale dla koni/pracowników fizycznych/miłośników podróżowania z plecakiem (potrzebne wybrać). I jeszcze ten typ foundera, co na evencie mówi ogólnikami, co by nikt nie mógł się domyślić, jaki tam startup po godzinach tworzy z kolegami. Bo wiadomo, ktoś usłyszy, ktoś skopiuje i koniec końców z jednorożca zrobi się kulawy kucyk.
Upraszczając, pomysły odnoszące sukces to te, które są innowacyjne biznesowo albo technologicznie. I ukrywanie ich przed światem to wskaźnik niedojrzałości połączonej z lękiem przed faktyczną weryfikacją swoich założeń.
Weźmy na warsztat innowacyjność technologiczną. Jeżeli ktokolwiek jest w stanie nas skopiować na podstawie samego pomysłu, ba, nawet dogłębnej analizy pitch decka, to mam smutną wiadomość – tyle tam technologii, co kraba w paluszkach krabowych.
Podobnie z innowacyjnością biznesową. Pomysł, który z tego się wykluwa to (teoretycznie) wypadkowa dogłębnej znajomości branży, jej procesów, problemów i potrzeb połączona z doświadczeniem foundera. Jeżeli ktoś może bez problemu zrobić kopię, która będzie mogła rywalizować z oryginałem no to sorry, ale trzymiesięczny staż w dziale marketingu firmy motoryzacyjnej może nie być „dogłębną znajomością branży”.
Teraz tak szczerze i bez ironii. Pomysł powinien żyć i ewoluować. Powinien nabierać kształtu. Powinien być konsultowany z osobami z branży. Powinien być krytykowany i na tej podstawie stawać się coraz lepszy, uwzględniając jeszcze więcej zmiennych. Z mówienia o swoim pomyśle częściej wyjdzie coś dobrego niż złego, a prawdopodobieństwo jego kradzieży jest naprawdę znikome. No chyba że tak się chodzi i gada od trzech lat, wtedy człowiek sam jest sobie winien. Największą gwarancją bezpieczeństwa jest ludzkie lenistwo. Większość osób nic nie zrobi z twoim przebłyskiem startupowego geniuszu, bo im się po prostu nie będzie chciało.
I na koniec jeszcze szybkie zderzenie z rzeczywistością – najpewniej ktoś w USA już i tak to zrobił, sprzedał, napisał o tym e-booka i zorganizował szkolenie, za które zgarnął więcej kasy niż wynosi przeciętna polska runda pre-seed. Witajcie w dorosłym świecie bracia i siostry startupowcy!
Więcej możesz przeczytać w 7/2024 (106) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.