tre product chce zebrać 2 mln zł na rozwój. Czy w branżę designu warto inwestować? [TYLKO U NAS]

Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe
Przed rozpoczęciem zbiórki obawiałam się podejścia, że skoro sprzedajemy takie drogie produkty, to na wszystko nas stać. Baliśmy się, że nie będzie zrozumienia wśród odbiorców - tłumaczy Marcelina Plichta-Wabnik, dyrektor zarządzająca tre product.

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

tre product jest polską marką współpracującą z projektantami z całego świata, która wykorzystuje potencjał polskich manufaktur, by dostarczać na międzynarodowy rynek premium produkty ponadczasowe najwyższej jakości. Za marką stoi projektant Tomek Rygalik oraz dyrektor zarządzająca Marcelina Plichta-Wabnik. Niedawno ruszyła kampania crowdfundingowa, w której można nabyć udziały w tre product - to pierwsza marka z branży designu na rodzimym rynku, która zdecydowała się na finansowanie projektu w taki sposób.

O trendach w designie, specyfice polskiego rynku oraz planach rozwojowych marki rozmawiamy z Marceliną Plichtą-Wabnik.

Kuba Dobroszek: tre product to marka, która powstała w czerwcu 2015 roku, kilka miesięcy później wystawiliście się na pierwszych targach – we Frankfurcie. Pięć lat w branży designu to dużo?

Marcelina Plichta-Wabnik: Bardzo mało. Na początku wydawało nam się, że będziemy mieli łatwiej, bo w projekcie uczestniczy Tomek Rygalik, który w designie działa od dwudziestu lat, jest wizjonerem. Ja z kolei mam spore doświadczenie w budowaniu kanałów dystrybucji oraz modeli biznesowych związanych ze sprzedażą. Co więcej, wspiera nas Piotr Voelkel, założyciel grupy VOX. Stworzyliśmy świetny zespół.

To dlaczego było tak trudno?

Branża przez wiele lat mocno nam się przyglądała – taka jest jej specyfika. Co roku pojawiają się nowe projekty, część z nich szybko znika z rynku, dlatego najważniejsi partnerzy najpierw długo sprawdzają wiarygodność projektu, dopiero po czasie rozpoczynają współpracę. Mówię tu głównie o rynku zagranicznym, bo w polski rynek zaczęliśmy inwestować dopiero w 2019 roku. Zanim obsłużyliśmy pierwsze zamówienia, przez wiele miesięcy musieliśmy nawiązywać relacje, uwiarygodnić się jako partnerzy, co jest kluczowe w tej branży. Ponadto jesteśmy marką premium, a te - jak wiadomo - wymagają większych nakładów finansowych.

Na stronie zbiórki napisaliście, że marka powstała z „tęsknoty za rzeczami prawdziwymi”. Co to znaczy?

Bazujemy na prostocie produktów, używamy naturalnych materiałów, wysokojakościowych. Nasze projekty są ponadczasowe i magiczne. Prostota życia sprawia, że ludzie są szczęśliwsi, a my chcemy właśnie uszczęśliwiać ludzi. Dzięki realizacji tej idei udało nam się zaistnieć na tak wymagającym rynku jak japoński, który jest szczególnie trudny, bo Japończycy przywiązują ogromną wagę do jakości wykonania. Kiedyś nazwano nasze produkty „japońskimi” - to dla mnie jeden z największych komplementów, jakie usłyszeliśmy.

Mam wrażenie, że zwrot ku prostocie to jeden z najważniejszych współczesnych trendów, nie tylko w designie.

My to robimy już ponad pięć lat i nie jest to związane z trendami. Trzeba jednak zaznaczyć, że wciąż są rynki, dla których prostota nie jest najważniejsza – np. Włosi. Wszystko już na świecie powstało, ale nadal można zrobić coś lepiej, mądrzej lub inaczej skomunikować. Komunikacja i jej kanały są szczególnie istotne w dobie mediów społecznościowych i fake news.

Na ilu rynkach działacie?

Prawie trzydziestu. Zwłaszcza polski rynek jest specyficzny, bo świadomość designu jest u nas na dużo niższym poziomie niż zagranicą. Od samego początku chcieliśmy być projektem międzynarodowym – „myśl globalnie, produkuj lokalnie”. Zauważam, że Polacy wolą kupować marki zagraniczne, mimo że jakość naszych produktów jest taka sama, jeśli nawet nie lepsza. Szczególnie upodobaliśmy sobie projekty skandynawskie.

Z czego to wynika?

Może z mentalności? Tymczasem na targach w różnych krajach – Francji, Niemczech – odwiedzający chętnie słuchali o tym, że jesteśmy z Polski. Wyjątkiem była chyba jedynie Szwecja, ale Skandynawia to bardzo hermetyczny rynek – mają tam naprawdę świetne projekty, więc mieszkańcy zdecydowanie częściej sięgają po lokalne produkty.

Na którym rynku są największe pieniądze jeśli chodzi o design?

Statystycznie są to Stany Zjednoczone i Chiny. To rynki wymarzone, gdzie najwięcej się sprzedaje. One są atrakcyjne, bo są bardzo duże i zamożne. Według wielu danych, mekką sprzedaży produktów premium jest Nowy Jork. Właśnie w Chinach – w Shenzhen – otwieramy wkrótce showroom i mamy nadzieję, że przy wsparciu lokalnego dystrybutora uda nam się jeszcze bardziej zagłębić w Azję.

Mnie fascynuje nasze „zamiłowanie” do designu. Z jednej strony wielu Polaków wciąż marzy o kuchni z IKEI, z drugiej – coraz częściej sięgamy po pomoc projektantów wnętrz.

W naszym biurze słowo IKEA jest zakazane (śmiech). To oczywiście żarty, prawda jest taka, że IKEA to firma, która na masową skalę uczy designu, a jej projekty są naprawdę fajne. Problemem jest ich jakość, bo przecież cena nie może być przesadnie wygórowana – to wciąż produkt masowy. Natomiast jeśli chodzi o projektantów wnętrz... Rzeczywiście zaczynamy korzystać z ich usług, ale nie zawsze używamy przy tym jakościowych, designerskich produktów. Kiedyś kupowało się podrabiane płyty CD na Stadionie Dziesięciolecia i nikt nie czuł obciachu, bo nie mieliśmy świadomości, że to kradzież praw autorskich. Jeśli chodzi o design to tej świadomości wciąż brakuje.

Jesteście pierwszą firmą z branży, która postanowiła zorganizować zbiórkę społecznościową. Jak to się stało, że w dobie takiej powszechności crowdfundingu nikt wcześniej na to nie wpadł?

Wydaje mi się, że crowdfunding nie jest w Polsce bardzo rozwinięty.

Jak to nie? Ludzie zbierają tysiące złotych na leczenie, na różne projekty.

Spójrz na liczbę platform crowdfundingowych – ich wcale nie jest aż tak dużo. Mam porównanie ze Stanami Zjednoczonymi, gdzie też przymierzamy się do zbiórki. Ogólne postrzeganie crowdfundingu jest takie, że z tego rozwiązania korzystają głównie technologiczne startupy – nawet nas wielu inwestorów pytało o aspekt technologiczny. Myślę też, że ludzie wciąż nie do końca wiedzą, jak działa crowdfunding. My chcemy się rozwijać, a że konkurujemy ze znanymi markami o ogromnych budżetach, zdecydowaliśmy się na finansowanie społecznościowe. Nie chcemy marnować potencjału tre product, bo widzimy, że on jest bardzo duży.

Wielu przedsiębiorców podkreśla, że Polska może nie jest dobrym rynkiem zbytu, za to świetnym rynkiem inwestycyjnym.

Zagraniczni biznesmeni chętnie inwestują w polskie projekty. Na początku 2020 mieliśmy podpisane dwie wstępne umowy z potencjalnymi inwestorami, ale niestety pandemia wstrzymała te plany. Fachowcy od dawna przewidywali, że nastąpi zwrot ku temu, co jest namacalne, ku projektom wytwarzającym produkt inny niż technologiczny. Z drugiej strony, jeśli inwestujesz w technologię, to co prawda więcej ryzykujesz, za to możesz uzyskać znacznie większą stopę zwrotu.

Od Janusza Palikota możesz kupić beczkę whisky, którą za parę lat prawdopodobnie sprzedasz drożej.

To jest ciekawy przypadek, bo Polacy raczej nie patrzą na crowdfunding jako na szansę i możliwość rozmnażania swoich pieniędzy. Kiedy przed uruchomieniem zbiórki przyglądałam się innym projektom, to właśnie dużo z nich kręciło się wokół alkoholu, to w końcu produkt dla nas zrozumiały. Przed rozpoczęciem kampanii obawiałam się podejścia, że skoro sprzedajemy takie drogie produkty, to na wszystko nas stać. Baliśmy się więc, że nie będzie zrozumienia wśród odbiorców.

Kiepski moment wybraliście na zbiórkę. Badania wskazują, że podczas pandemii sprzedaż dóbr luksusowych znacząco spadła.

Niby tak, ale z drugiej strony wcześniej podkreślano, że marki premium zawsze sobie poradzą w ogólnej zapaści, bo bogaci ludzie podczas kryzysów zazwyczaj się bogacili, a biedni - biednieli. Koronawirus oczywiście wiele popsuł, ale też spowodował, że klienci chętniej kupują rzeczy do wnętrz czy do sportów outdoorowych. Jednocześnie kupujemy mądrzej, produkty które są trwalsze, jakościowe, czyli takie jak tre. W pierwszej połowie 2020 roku byliśmy na plusie, druga połowa to już niestety tendencja spadkowa, co wynika z tego, że nasz model biznesowy zakłada przede wszystkim współpracę ze sklepami stacjonarnymi.

Jak wam idzie zbiórka? Kiedy rozmawiamy, macie kilkunastu inwestorów, w tym jednego na prawie 100 tys. zł.

Trochę jest tak, że zawsze idziemy pod prąd. Nasza strategia polega na tym, że poszukujemy większych, strategicznych inwestorów. Jesteśmy też dumni, że cały proces wejścia na platformę crowdfundingową przeprowadziliśmy w dwa miesiące. Mam nadzieję, że wraz z nowym rokiem tempo zbierania funduszy się zwiększy, że wywołamy efekt kuli śnieżnej.

Przemyślmy dwa scenariusze. Pierwszy – udaje wam się zebrać te 2 mln, o które prosicie i co dalej?

Bardzo konkretnie określiliśmy, na co wydamy pieniądze. W pierwszej kolejności zainwestujemy w marketing i w bezpośrednią sprzedaż do klienta b2c. Zbudujemy świadomość marki. Dane z zeszłego roku wskazują, że ponad 40 proc. odbiorców chce kupować bezpośrednio od producentów. To jest pewnie związane z tym, że klientom wydaje się, że jakość jest wyższa, że nawiązuje się pewnego rodzaju relację z marką. Oczywiście nadal będziemy rozwijać produkty, czyli podejmiemy współpracę z kolejnymi projektantami z całego świata. Najbardziej rozpoznawalne nazwiska wymagają nie tylko pracy tantiemowej, ale również zakupu konkretnego projektu. Chcemy też otworzyć miejsce, w którym będzie można nie tylko zobaczyć nasze produkty, ale również porozmawiać przy kawie o sztuce i designie. To pomoże nam lepiej zrozumieć klienta docelowego.

Scenariusz drugi – zbiórka kończy się niepowodzeniem.

Dalej będziemy się rozwijać, ale na pewno wolniej. Liczę jednak, że się uda. Z optymizmem patrzymy w przyszłość.

ZOBACZ RÓWNIEŻ