Jak student może się przygotować do założenia startupu?

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 6/2025 (117)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Swój pierwszy biznes założyłem w wieku 17 lat. Byłem wtedy licealistą z małego miasteczka i pomysł na firmę przyszedł szybciej niż wiedza, jak się do tego zabrać. Nawet lokalni urzędnicy mieli problem z rejestracją mojej działalności – potrzebne były telefony do ministerstwa, konsultacje, nerwy i cała masa formalnych komplikacji. A wszystko po to, by zarejestrować instytucję finansową, której model był, delikatnie mówiąc, niedopracowany. Wykonanie? Jeszcze gorzej. W skrócie: totalna klapa.
Ale dziś mówię o tym z pełnym przekonaniem – to była jedna z najważniejszych lekcji w moim życiu. Nie teoretyczna, nie z zajęć, nie z YouTube’a, tylko prawdziwa. Przedsiębiorczość w swojej najbardziej surowej wersji – kiedy uczysz się nie na szkoleniu, ale na błędach, które naprawdę kosztują. W tamtym samym czasie zacząłem angażować się społecznie. Jeździłem na hackathony, konkursy, wolontariaty. I tam po raz pierwszy zobaczyłem inny świat – ludzi, którzy działają z pasji, z potrzeby zmiany, którzy nie czekają, aż ktoś im powie, co mają robić. Miałem kontakt z mentorami, ekspertami, liderami – i wtedy zrozumiałem, że rozwój nie musi być linią na świadectwie. Może być czymś zupełnie innym. Czymś, co tworzysz sam.
Zacząłem dostrzegać, że dobrze czuję się w działaniach społecznych. Nie porzuciłem marzeń o biznesie – przeciwnie, chciałem tam wrócić, ale mądrzej. Z większym przygotowaniem i z jakimkolwiek planem. Nadal byłem licealistą, a edukacja to było moje naturalne środowisko – i właśnie w nim zauważyłem realny problem, który chciałem rozwiązać.
Na wydarzeniach, w których brałem udział, wszędzie widziałem zamknięte środowiska. Ci, którzy już działają, wiedzą o wszystkim – znają konkursy, programy, fundacje, ścieżki. Reszta? Nawet nie ma pojęcia, że coś takiego istnieje. W szkole nikt o tym nie mówi. Sam dowiedziałem się o takich inicjatywach przypadkiem, przeglądając social media. Pomyślałem: serio? Tyle możliwości i tak trudno je znaleźć? Postanowiłem coś z tym zrobić.
Tak powstała fundacja Wyciskarka Potencjału – projekt, który miał być mostem między młodymi a światem szans rozwojowych. W trzy edycje naszego programu ambasadorskiego zaangażowaliśmy 550 uczniów i studentów, którzy w swoich szkołach i na uczelniach opowiadali innym o możliwościach, o których sami wcześniej nie mieli pojęcia. Obok tego stworzyliśmy facebookową grupę społecznościową, która dziś liczy ponad 22 tys. członków. To przestrzeń, w której każdy może wrzucić posta o wydarzeniach, wymianach, konkursach, stypendiach, wolontariatach – miejsce, które żyje codziennie i realnie pomaga młodym ludziom znajdować kierunek.
Jednym z naszych najważniejszych projektów stał się Informator Stypendialny – zbiór stypendiów, programów i inicjatyw z całej Polski, zebranych w jednym miejscu. Narzędzie, którego sam kiedyś potrzebowałem, a którego nigdzie nie było. Równolegle zaczęliśmy organizować wydarzenia rozwojowe w całej Polsce od mniejszych warsztatów po ogólnopolskie inicjatywy. A naszym dużym celem jest stworzenie ogólnopolskiego systemu wydarzeń – przynajmniej jedno rozwojowe wydarzenie w każdym województwie, dostępne dla każdego. Chcemy być blisko ludzi, nie tylko online. Chcemy, by niezależnie od tego, gdzie mieszkasz – w dużym mieście czy małej wsi – chcemy przekazać dostęp do wiedzy, inspiracji i kontaktów.
Właśnie wtedy zrozumiałem, jak dużo można się nauczyć, prowadząc fundację. I że to, co robimy, to w gruncie rzeczy... startup. Tylko społeczny.
Dlatego jeśli dziś siedzisz w szkole średniej albo zaczynasz studia – nie czekaj. Wejdź w coś, co już dziś pozwoli ci się rozwijać. Najlepiej w temacie, który cię otacza codziennie. I nie martw się, że to nie jest „prawdziwy biznes”. Fundacja też jest przedsiębiorczością. I może być jej najlepszym początkiem.

Więcej możesz przeczytać w 6/2025 (117) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.