Do dobrych podatków nie ma drogi na skróty
© Shutterstockz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 3/2017 (18)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Przedsiębiorcy wraz z rodzinami stanowią ważną grupę, której politycy nie mogą lekceważyć. Bez poparcia znacznej części tej grupy nie można wygrać wyborów. Ale dla polityków realnie ważniejszy jest cel drugi – większa ściągalność podatków. Jeśli uda się go zrealizować, rząd będzie mógł wprowadzać kolejne popularne programy społeczne.
Poziom fiskalizmu, czyli relacji między dochodami państwa a PKB, jest w Polsce niższy niż średnia w Unii Europejskiej. W 2015 r. niższy był jeszcze tylko w Irlandii, Hiszpanii, na Łotwie, Litwie, w Rumunii i Wielkiej Brytanii. Rząd chce ów poziom podnieść. Przedsiębiorcy zaś narzekają nie na wysokie podatki, lecz na niejasne i zmieniające się przepisy. Żeby im sprostać, muszą poświęcać coraz więcej czasu, a ryzyko, że urzędnicy skarbówki uznają, że firma nieprawidłowo odprowadza podatki, jest coraz większe.
Praktyka ważniejsza niż prawo
Różne organizacje reprezentujące przedsiębiorców wysuwają propozycje radykalnych zmian w systemie podatkowym, żeby uczynić go mniej uciążliwym i kosztownym dla gospodarki. Głównym problemem nie są jednak przepisy podatkowe, ale ich wdrażanie i interpretacja. Mamy urzędników skarbowych, którzy najczęściej żyją w poczuciu, że jeśli cokolwiek odpuszczą, to natychmiast zostaną posądzeni o korupcję. Niektórzy zapewne nie nadają się do tej pracy, ale lepszych nie mamy. Powinni od swych przełożonych dostać jasny sygnał: nie patrzcie na pobór podatków krótkowzrocznie. Czujcie się rolnikami, którym powierzono pole, o które macie dbać przez wiele lat, a nie maksymalizować plon w jednym sezonie, powodując, że w następnych latach niewiele urośnie. Jeżeli dziś firmę zarżniemy podatkami, to w przyszłości nie będziemy mieli z niej żadnych dochodów. Takie właśnie podejście należałoby promować wśród urzędników skarbowych.
Tymczasem jest odwrotnie. Walka z nadużyciami podatkowymi, niewątpliwie konieczna, uderza we wszystkie firmy. Środowiska przedsiębiorców od lat żądają skrócenia czasu zwrotu nadpłaconych podatków, głównie VAT. Powszechny jest też postulat odejścia od memoriałowego rozliczania VAT – przedsiębiorca ma obowiązek zapłacenia go w momencie wystawienia faktury, a nie otrzymania zapłaty za nią, która czasami może nigdy nie nadejść.
Ale urzędy skarbowe, starając się wyeliminować przestępczość związaną z VAT (tworzenie fikcyjnych firm-słupów, które wystawiają faktury VAT-owskie), opóźniają zwroty VAT, powodując w wielu przedsiębiorstwach problemy z płynnością. Opóźnienia te pięknie wyglądają w statystykach Ministerstwa Finansów, ale fatalnie w księgach firm, które, nie otrzymując należnych im pieniędzy, nie mają czym płacić dostawcom i pracownikom.
Coraz trudniej założyć nowy biznes, bo urzędnicy muszą najpierw sprawdzić, czy to nie „słup”. Wprowadzono zasadę odpowiedzialności zbiorowej – za przestępczą firmę, która wyłudza VAT, muszą płacić jej kontrahenci. Te przepisy są skrajnie nieprzyjazne dla biznesu.
Kompromis przedsiębiorców z fiskusem
Przedsiębiorcy powinni mieć prawo do stosowania jak najkorzystniejszych, z ich punktu widzenia, rozwiązań podatkowych. Czym innym jest jednak optymalizacja podatkowa, a czym innym zwykłe oszustwa. Przestępca ma nad uczciwym podatnikiem przewagę 23 proc. – tyle wynosi podstawowa stawka VAT. Z oszustami nie da się konkurować.
Rozwiązania kompromisowego, które zadowoli przedsiębiorców, urzędników i Skarb Państwa, szybko nie znajdziemy. Konieczne jest budowanie wzajemnego zaufania. W Szwajcarii firma, która zaczyna działalność – wszystko jedno, czy jest krajowa, czy zagraniczna – może zawrzeć umowę z urzędem podatkowym. Dostaje ulgi na trzy lata. W tym czasie ma się rozwinąć, obrosnąć w piórka i stać się dojrzałym podatnikiem.
System szwajcarski, podobnie jak brytyjski czy holenderski, jest przyjazny dla przedsiębiorców, prorozwojowy. W każdym z tych przypadków wiąże się to z wysoką rangą urzędników skarbowych. To zawód, który jest w tamtych krajach szanowany i poszukiwany. Urzędnicy mają tam sporo miejsca na ocenę sytuacji. Mogą w ludzki sposób spojrzeć na deklarację, powiedzieć – rozumiem, pomyliłeś się, nie rób tego więcej. Nasz system podatkowy jest wciąż młody i nie zdołaliśmy zbudować odpowiedniej kultury korporacji urzędników. To jest tak jak z angielskimi trawnikami, które są piękne, gdyż przez 100 albo 200 lat były codziennie koszone i podlewane.
Jak najprościej
Gdy państwo i urzędy skarbowe nie działają dobrze, przepisy powinny być jak najprostsze, by nie dawać pola do ich dowolnej interpretacji. Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, a także Centrum Adama Smitha, postulują takie bardzo proste rozwiązanie, a mianowicie wprowadzenie zamiast CIT i VAT powszechnego podatku obrotowego – kilkuprocentowego dodatku do każdego rachunku. Uważam ten projekt za nierealny i dla wielu firm niekorzystny. Zwiększałby obciążenia branż nisko rentownych i skłaniał do sztucznej konsolidacji firm.
Pozostańmy przy obecnym systemie, którego filarami są cztery podatki: VAT, PIT, CIT i akcyza.
VAT ma stawkę podstawową 23 proc., ale też kilka stawek preferencyjnych. Częstym problemem jest interpretacja przepisów – podobne produkty, a zwłaszcza podobne usługi, są obciążone różnymi stawkami. W kawiarni kawa espresso opodatkowana jest 23-procentowym VAT, a latte tylko 8-procentowym. W tym drugim przypadku do napoju trafia sporo mleka, które objęte jest stawką 8 proc. Reguła jest zaś taka, że stawkę VAT na cały towar ustala produkt, którego jest w nim więcej lub ma zasadnicze znaczenie dla jego składu. Gdy zamawiamy kawę na wynos, płacimy stawkę 5 proc.
Jeśli budujemy domek rekreacyjny, płacimy VAT 23 proc., ale jeżeli ten sam dom określimy jako wykorzystywany przez cały rok, VAT wynosi 8 proc.
Te oczywiste absurdy można skasować, ustalając jedną stawkę na wszystkie sprzedawane towary i usługi. Pozostałaby także stawka zerowa w przypadku eksportu towarów. Jednolity VAT na poziomie, powiedzmy, 17 proc., dawałby państwu większe niż dziś dochody. Byłby także bardziej obciążający dla biedniejszej części społeczeństwa, konsumującej wiele produktów, których dotyczą obecnie niższe stawki. Można by to jednak łatwo wyrównać, podnosząc w PIT kwotę wolną, co rząd zresztą obiecuje. Podobnie można uprościć akcyzę. Różne stawki akcyzy na podobne produkty, jak olej opałowy i napędowy, są przyczyną nieustających afer. Kilka razy różne rządy przymierzały się do ujednolicenia stawek i na razie nic z tego nie wyszło. Wzrost kosztów ogrzewania można by zrekompensować ulgami w PIT.
W podatkach dochodowych od firm – CIT i PIT – największy kłopot sprawia interpretacja kosztów uzyskania dochodu. Urzędnicy w różnych miejscach Polski różnie interpretują np. koszty zagranicznych delegacji, uznając czasem, że przedsiębiorca wyjechał na wczasy. Konieczne jest stosowanie jednolitej wykładni – co wolno wliczać w koszty, a czego nie. Po raz kolejny wspomnę o wzajemnym zaufaniu. Nieprzyjazna interpretacja przepisów przez urzędników skarbowych skłania przedsiębiorców do skuteczniejszego poszukiwania optymalizacji podatkowej.
Uproszczenie przepisów i ujednolicenie stawek powinno być uzupełnione stabilnością systemu podatkowego. Tego, podobnie jak wielu innych spraw związanych z podatkami, nie da się zadekretować raz na zawsze – każda ustawa może być przecież zmieniona przez inną. Politycy muszą tak działać, by przedsiębiorcy mieli do systemu zaufanie. Bo tylko wówczas będą chętnie inwestować i zwiększać zatrudnienie.
Ryczałt zamiast kas fiskalnych
Wicepremier Mateusz Morawiecki zaproponował, by działalność gospodarcza z dochodami do 1 tys. zł miesięcznie nie wymagała rejestracji. Ale skoro nie ma wymogu rejestracji, to skąd fiskus będzie wiedział, czy mikroprzedsiębiorca nie przekroczył tego progu. Przepis pozostanie zapewne martwy. Prowadzenie działalności nierejestrowanej, czyli działanie w szarej strefie, jest w Polsce powszechne. Jeszcze powszechniejsze jest zjawisko niewystawiania rachunków przez małe firmy zarejestrowane, zwłaszcza przy usługach remontowo-budowlanych, ale nie tylko.
Fiskus, zamiast bezskutecznie zwalczać to zjawisko, powinien w większym stopniu stosować uproszczone zasady podatkowe, które nie wymagają prowadzenia rejestracji przychodów i kosztów. Chodzi o stały podatek kwotowy dla pewnych kategorii małych firm, który zastępowałby zarówno PIT, jak i VAT. Można byłoby nim objąć np. wszystkie firmy z branży budowlano-remontowej, które nie zatrudniają pracowników najemnych. Oczywiście przedsiębiorstwo, które preferowałoby ten sposób rozliczenia z fiskusem, nie mogłoby odliczać VAT przy zakupie materiałów czy usług. Korzyścią byłoby znaczne uproszczenie księgowości oraz zachęty do zwiększania produkcji, gdyż podatek nie szedłby w górę w miarę zwiększania obrotów.
Jak stymulować innowacje?
Innowacje, czyli nowe rozwiązania technologiczne, produktowe lub organizacyjne, wiążą się z nakładami inwestycyjnymi. Poziom inwestycji w Polsce jest niski. Można je stymulować poprzez odpowiednio skonstruowane ulgi podatkowe. Dotyczy to głównie średnich i dużych firm płacących CIT. Według obecnych przepisów mogą one wliczać w koszty amortyzację środków trwałych. Stawki amortyzacji określane są przez Ministerstwo Finansów. Niektóre rodzaje środków trwałych mogą być amortyzowane według stawek specjalnych. Przyspieszonej amortyzacji mogą podlegać maszyny i urządzenia poddane szybkiemu postępowi technicznemu, np. komputery lub systemy informatyczne. To stanowczo zbyt ostrożne podejście.
Warto pamiętać, że wpływy z CIT nie są dla budżetu decydującym źródłem dochodów, więc przejściowa ich obniżka nie wpłynęłaby w istotny sposób na stan finansów państwa. Proponowałbym eksperyment (na określony czas, po którym rząd mógłby się z niego wycofać) polegający na jednorazowym wliczaniu inwestycji w koszty. Efektem mógłby być znaczny wzrost produkcji i wpływów do budżetu z innych podatków.
Ale to nie rozwiąże problemu niskich inwestycji w rozwiązania innowacyjne. Takie projekty są ryzykowne, co oznacza, że duża część z nich się nie udaje. Jeśli firma inwestuje w projekt, który ostatecznie nie będzie zrealizowany, nie może wliczyć w koszty jego amortyzacji. To sprawia, że inwestowanie w innowacje jest podwójne ryzykowne – można stracić pieniądze, które fiskus dodatkowo opodatkuje. Zmiana tych rozwiązań to najważniejszy i najprostszy sposób stymulowania innowacyjności.
Więcej możesz przeczytać w 3/2017 (18) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.