Damian Strzelczyk. Poza biznesem
DAMIAN STRZELCZYK, fot. materiały prasowez miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 8/2021 (71)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Jakiej muzyki słuchasz?
Totalnie różnej. Słucham zarówno rocka – uwielbiam Red Hot Chili Peppers, ale również zdarza mi się włączyć muzykę elektroniczną lub dance. Cenię sobie polski hip-hop, zwłaszcza Ten Typ Mesa. Nawet mieszkam na warszawskim Wyględowie tak jak on. Zaliczyłem Woodstock w Kostrzynie nad Odrą i Open’era. Ostatnim wielkim koncertem, w jakim uczestniczyłem był występ Paula McCartneya w Krakowie w 2018 r. To niesamowite, że facet w jego wieku gra trzy godziny i to w zasadzie bez jakiejkolwiek przerwy.
Za co kochasz góry?
To dość świeża pasja, bo odkryłem ją dopiero trzy lata temu. Uwielbiam chodzić po górach, udało mi się zdobyć już Orlą Perć w Tatrach, z czego jestem niezwykle dumny, gdyż nie jestem wspinaczem z dużym doświadczeniem. Bardzo mnie to relaksuje, uspokaja. Kiedy mój syn podrośnie, to zapewne będę chciał wybrać się na trekking w Alpy czy nawet w niższe partie Himalajów. Niedawno złapałem też zajawkę na żeglarstwo. Uzyskałem nawet patent żeglarza jachtowego. Zdecydowanie jestem aktywnym człowiekiem.
Jakim byłeś studentem?
Robiłem wiele rzeczy wokół studiów. SGH to bardzo fajna uczelnia, a jednym z jej głównych plusów jest fakt, że daje dużą elastyczność w kształtowaniu swojego grafiku. Obecność na wszystkich zajęciach nie była obowiązkiem, spokojnie można było więc pracować oraz rozwijać swoje pasje. Szczególnie aktywny byłem w Fundacji Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości, gdzie de facto zaczęła się moja przygoda z biznesem. Z ludźmi, których wówczas poznałem, wciąż współpracuję.
Czego nauczyła cię porażka pierwszego startupu?
Prowadziłem już naprawdę wiele biznesów – czy to sam czy ze wspólnikiem, z którym poznaliśmy się w Akademickich Inkubatorach Przedsiębiorczości. Do fundacji wszedłem m.in. z pomysłem na bezwodną myjnię samochodową, co nie okazało się – delikatnie mówiąc – dużym sukcesem. Nauczyłem się wówczas, że produkty i usługi należy wprowadzać na rynek w pełnym kontakcie z odbiorcą. Zamiast skupiać się na pomyśle, trwoniłem czas na nieistotne aspekty: poświęciłem wiele godzin na wymyślenie nazwy, stworzenie logo, rozbuchaną analizę prawną działalności. Robiłem wszystko, poza najważniejszym – nie sprzedawałem.
Kiedy pierwszy raz zetknąłeś się z przedsiębiorczością?
Miałem 14 lat, moja ciocia brała ślub. Szukała fajnych zaproszeń, ale nie umiała takich znaleźć. Wspólnie wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić zaproszenia stylizowane na wezwania do sądu, co było absolutną nowością, bo jeszcze wtedy nikt czegoś takiego nie oferował. W Wordzie przygotowałem wzór, mama kupiła drukarkę atramentową za ok. 500 zł. Już po weselu sprzęt stał nieużywany, a mnie zrobiło się głupio. Kosztował tyle kasy, a nikt z niego nie korzystał. Pokazałem więc swoje projekty na Allegro, a ludzie zaczęli się do mnie zgłaszać. Pamiętam wysyp zaproszeń dotyczących daty 07.07.2007. Narzeczeni pewnie myśleli, że tyle siódemek zagwarantuje powodzenie małżeństwa... Ten biznes dawał mi ogromną satysfakcję nie tylko dlatego, że odbiorcy byli bardzo zadowoleni – zapraszali mnie nawet na te wesela – ale też dlatego, że zarabiałem 1 tys. zł miesięcznie, co dla nastolatka stanowiło wręcz fortunę.
Co jest najważniejsze w nauce języka obcego?
Motywacja. Trzeba znaleźć konkretny cel, do którego będziemy dążyć. Załóżmy, że chcemy się nauczyć hiszpańskiego po to, by jeździć na mecze Realu Madryt, podczas których będziemy mogli swobodnie się porozumiewać. Z angielskim jest dużo łatwiej, bo to język bardzo połączony z życiem zawodowym, który ponadto otwiera furtkę do podróżowania w zasadzie po całym świecie. Sam płynnie mówię po angielsku, w liceum i na studiach uczyłem się też francuskiego, ale że – jak powszechnie wiadomo – mięsień nieużywany zanika, to już niewiele z niego pamiętam.
Kto jest twoim biznesowym autorytetem?
Dużym szacunkiem cenię Rafała Brzoskę. Fajną relację nawiązałem ostatnio z Kubą Roskoszem, znanym z ciekawych pomysłów. Cenię wielu zupełnie niemedialnych przedsiębiorców, którzy nierzadko prowadzą dużo większe biznesy niż te opisywane w mediach. Trochę widzę w nich siebie, nasze początki wyglądały podobnie. Bardzo lubię się z nimi spotykać – na lunchu, kawie – bo zawsze wymieniamy się ciekawymi przemyśleniami. Nieformalne, szczere rozmowy przy przysłowiowej wódeczce uczą więcej niż oficjalne wykłady.
Więcej możesz przeczytać w 8/2021 (71) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.