Lustrzanka na każdą okazję

Lustrzanka na każdą okazję
52
Kiedyś bardzo drogie i elitarne, dziś aparaty z wymienną optyką są dostępne niemal dla każdego. Jedną z ich najważniejszych zalet jest uniwersalność. Z odpowiednim zestawem obiektywów można nimi robić zarówno zdjęcia zwierząt z ogromnej odległości, jaki nastrojowy portret z rozmazanym tłem. Jak jednak dobrać taki aparat dla siebie?
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 1/2016 (4)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Nie ma co ukrywać, że z punktu widzenia fotoamatora najbardziej praktyczne są aparaty kompaktowe. Mają nieduże rozmiary, ważą tyle co nic, a te najlepsze robią znakomite zdjęcia. Zresztą, o czym tu mowa, przecież iPhone albo dobre telefony Samsunga czy Sony pozwalają uzyskać ujęcia lepsze niż kosztujące kilka tysięcy złotych aparaty cyfrowe sprzed lat. Postęp w tej dziedzinie jest ogromny.

A mimo to lustrzanki pozostają jedynym wyborem dla profesjonalistów. I nie zmienia tego fakt, że producenci tzw. bezlusterkowców starają się podbić serca zaawansowanych amatorów fotografowania i podgryzać pozycję Canona i Nikona na rynku sprzętu dla zawodowców.

Jakie są powody tej siły lustrzanek? Po trosze to efekt stereotypu. Po prostu, za profesjonalny sprzęt fotograficzny uważamy lustrzanki i pewnie zostanie tak jeszcze przez długi czas. Wyglądają dostojniej i bardziej przekonująco. Dlatego, po kilku latach treningu na aparatach kompaktowych, wielu amatorów fotografii decyduje się kupić swoją pierwszą, cyfrową lustrzankę. Niekwestionowanymi liderami i odwiecznymi rywalami w tym segmencie są Canon i Nikon. Jest jeszcze firma Sony, która od lat stara się zaistnieć w świecie profesjonalnej fotografii, ale, jak dotąd, nie odnosi sukcesów.
 
Jeszcze dekadę temu decyzja: Canon czy Nikon właściwie kończyła proces wyboru, bo na rynku dostępnych było ledwie kilka drogich lub bardzo drogich modeli. Teraz jest trudniej, gdyż obaj producenci proponują mnóstwo lustrzanek, z których najtańsze kosztują mniej niż 2 tys. zł, co do niedawna było nie do pomyślenia w tym segmencie. Na przykład Nikon D5200 z prostym obiektywem 18–55 mm kosztuje zaledwie 1,8 tys. zł. Bezpośrednimi rywalami takich jak on aparatów są podstawowe modele bezlusterkowców. A jednocześnie mamy profesjonalne lustrzanki za przeszło 30 tys. zł i jest to cena za sam korpus. Jak się połapać w tak bogatej ofercie?

Z lustrzanką jak z małżeństwem

Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie, czy naprawdę potrzebujemy lustrzanki. Owszem, ten rodzaj aparatów ma wiele zalet. Jeśli są dla nas szalenie ważne – wiadomo, co kupić. Jeśli jednak nie – zapoznajmy się z aparatami kompaktowymi lub bezlusterkowcami. Wśród tych ostatnich prym wiodą Olympus i Panasonic.

Nie są one jednak tak uniwersalne jak lustrzanki, o których można powiedzieć, że nadają się do fotografowania zarówno bakterii i najmniejszych robaczków, jak i lecących ptaków czy dalekich gwiazd. Oczywiście z zastosowaniem odpowiedniego sprzętu.

A w obiektywach do lustrzanek można przebierać jak w ulęgałkach. Począwszy od szerokokątnych typu „rybie oko” (10,5 lub 16 mm) – którymi można sfotografować np. ciasne pomieszczenie, uzyskując charakterystyczny efekt zagięcia krawędzi – aż po niesamowite teleobiektywy o ogniskowej 600 mm, kosztujące tyle, ile kompaktowy samochód (czyli ok. 50 tys. zł). Lecz, niestety, każdy producent ma własny system mocowania optyki do korpusu. Z zakupem lustrzanki jest więc trochę jak z małżeństwem – z daną marką zwykle związujemy się na całe życie, stopniowo kompletując zestaw produkowanych pod nią akcesoriów. I jeszcze jedno: niektóre obiektywy (np. u Nikona z oznaczeniem DX) przeznaczone są dla matryc typu APS-C – mniejszych niż klatka tradycyjnego filmu fotograficznego, inne zaś dla matryc o szerokości ok. 35 mm odpowiadających wielkości tejże klatki. Pierwszy typ obiektywów ma ograniczone pole widzenia i nie nadaje się do aparatów z „pełną klatką”. Obiektywy dla „dużej” matrycy można zaś stosować również w aparatach z tą mniejszą, ale wówczas nie wykorzystujemy ich możliwości – bo matryca nie pokrywa całego pola widzenia optyki. Krótko mówiąc, kupując korpus, musimy wybrać „raz na zawsze” jego producenta, a potem rodzaj matrycy. Pamiętajmy tylko, że jeśli już wcześniej mieliśmy analogową lustrzankę Canona lub Nikona, będziemy mogli bez problemu wykorzystać stare obiektywy.

Wyrafinowany korpus czy raczej obiektyw

A jak rozłożyć budżet między korpus a obiektywy? To zależy. Jeśli stawiamy pierwsze kroki w fotografowaniu za pomocą lustrzanki i nie mamy wyśrubowanych ambicji, kupmy korpus z niewielkim „zapasem”, a więc niekoniecznie ten najtańszy (teraz już aż tak szybko się nie starzeją) i nieco mniej wyrafinowaną optykę (np. amatorski zoom o dużym zakresie ogniskowych). Mała matryca typu APS-C w zupełności wystarczy. Bardziej doświadczeni fotoamatorzy powinni zaś wybrać korpus z pełną klatką, co w przypadku Nikona i Canona oznacza wydatek 5–6 tys. zł i minimum 1,5 tys. zł za dobry obiektyw. Potem oczywiście można, w miarę potrzeb, wydawać kolejne tysiące na obiektyw do makrofotografii, do portretów, teleobiektyw, zoom ze stałym światłem... Ograniczeń nie ma ani pod względem funkcjonalności, ani kosztów.

Uwaga ta dotyczy zresztą i korpusów. Te najtańsze, mimo że to lustrzanki, mają funkcje zbliżone do zaawansowanych aparatów kompaktowych, łącznie z licznymi automatycznymi ustawieniami do fotografowania w różnych warunkach. Tyle że, jeśli już, lepiej sięgnąć po tańszy, lżejszy i mniejszy bezlusterkowiec z matrycą Micro 4/3. Jakość zdjęć będzie taka jak w przypadku tych zrobionych podstawową lustrzanką, a amatorzy i tak rzadko sięgają po profesjonalne akcesoria.

Co wziąć pod uwagę, wybierając jednak korpus lustrzanki? I znowu: to zależy. Jeżeli fotografujemy sport lub naturę – zwróćmy uwagę na opcję fotografii seryjnej (im więcej klatek na sekundę, tym lepiej). Jeśli często robimy zdjęcia przy marnym świetle, spójrzmy na czułość. Im większa jej wartość, tym lepiej. W profesjonalnych lustrzankach wkrótce będzie wynosić ponad 100 000 ISO, w tańszych – 6400 ISO albo nawet 25 600 ISO. Ta ostatnia wartość pozwala fotografować w ciemności bez lampy błyskowej, z niezłym rezultatem. I w końcu, jeżeli często fotografujemy w studiu, lubimy portrety albo makrofotografię – zwróćmy uwagę na funkcję Live View, czyli wyświetlanie obrazu z obiektywu na ekranie umieszczonym w korpusie.

Jaka matryca

A wielkość matrycy? Pełnoklatkowe występują zwykle w dużych korpusach. Można jednak uzyskać niesamowite efekty z regulacją ostrości i rozmazywaniem tła (minusem jest tu trudniejsze precyzyjne ustawianie ostrości). Duży sensor pozwala też łatwo przeliczać ogniskową obiektywu na efekty, jakie chcemy uzyskać. Na przykład 14 mm to szeroki kąt „rybie oko”, 28 mm sprawdza się w pomieszczeniach, a 50 mm to ogniskowa idealna do portretów. W przypadku małej matrycy trzeba użyć przelicznika, mnożąc ogniskową przez 1,5. Przykład: mając obiektyw 28 mm, widzimy scenę, jaką zarejestrowałaby optyka 42 mm w aparacie z dużą matrycą, a to już nie jest szeroki kąt. Trzeba więc pamiętać, że obiektyw ze zmienną ogniskową 18–55 mm w aparacie z „małą” matrycą będzie miał pole widzenia odpowiadające ogniskowej 28–80 mm w aparacie z „dużą” klatką.

Kolejne ważne kwestie to np. wytrzymała obudowa, jej akceptowalne rozmiary i masa. Ta ostatnia cecha jest dość ważna, bo łączna waga lustrzanki z podstawowym wyposażeniem (korpus, obiektyw, zewnętrzna lampa błyskowa) może wynieść nawet 4 kg. Z drugiej strony, małe lustrzanki ważą niewiele ponad 0,5 kg. Inne cechy aparatów można zaś traktować jako przydatne gadżety. A jest ich sporo, bo to m.in. wielkość ekranu umieszczonego w korpusie, Wi-Fi, obsługa wielu kart pamięci jednocześnie, geolokacja GPS czy możliwość edytowania zdjęć już w aparacie.

Na koniec wypada jeszcze wspomnieć o tym, że teraz niemal wszystkie lustrzanki mogą służyć do kręcenia filmów, a najnowsze modele pozwalają wykorzystać format 4K i filmować w trybie poklatkowym. To jednak temat wart osobnego artykułu. 

 


Megapiksele – im więcej, tym lepiej?

Megapiksele to – w pewnym uproszczeniu – liczba sensorów umieszczonych na matrycy, co z kolei przekłada się na maksymalną rozdzielczość zdjęcia. Jedne z pierwszych dobrych aparatów kompaktowych z początku naszego stulecia szczyciły się np. parametrem ok. 3 Mpix. Oznacza to rozdzielczość rzędu 2000 na 1500 pikseli. We współczesnych profesjonalnych, studyjnych lustrzankach uzyskano rozdzielczości od 36 do 50 Mpix, a prototypowy aparat Canona dysponuje matrycą 250 Mpix, co przekłada się na niesamowitą wręcz rozdzielczość 19 580 na 12 600 pikseli. Czyli bez problemu możemy otrzymać odbitkę bardzo wysokiej jakości w rozmiarze 166 na 107 cm. Całkiem spory plakat. Tak wielkie rozdzielczości mają sens w profesjonalnych, dopracowanych w każdym szczególe lustrzankach, przeznaczonych przede wszystkim do pracy w studiu, które kosztują grubo ponad 10 tys. zł.

Profesjonalne lustrzanki Canona i Nikona nadal jednak – mimo większych możliwości technicznych – mają matryce o rozdzielczości mniejszej niż 20 Mpix. To dlatego, że nie zawsze więcej znaczy lepiej. Skrajny (negatywny) przykład to telefony komórkowe i wbudowane w nie aparaty o rozdzielczości nawet 20 Mpix. Tak duża liczba pikseli upchnięta jest tu na mikroskopijnej matrycy, co może spowodować przekłamania w odczycie kolorów przez poszczególne sensory i w konsekwencji – kiepską jakość zdjęcia. Podobnie jest z aparatami kompaktowymi: więcej megapikseli wcale nie oznacza, że zdjęcia wyjdą lepsze. Przeciwnie: przy gorszym świetle mogą być słabe, z wyraźnym „ziarnem”. Jak na źle naświetlonej, analogowej fotografii. Na co więc zwracać uwagę? Otóż na wielkość matrycy, jej czułość, a także na jakość systemu przetwarzania obrazu. Ogromny wpływ na jakość zdjęcia ma też optyka.


Optyka, głupcze!

Wszechobecna reklama zrobiła swoje. Kupując aparat fotograficzny, zwracamy uwagę na liczbę megapikseli, wielkość ekranu do podglądu zdjęć, a ostatnio nawet na to, czy możemy fotkę od razu wrzucić do serwisów społecznościowych i czy mamy w aparacie Wi-Fi. To trochę tak, jakbyśmy kupując lodówkę, sprawdzali, czy aby na pewno ma wbudowany telewizor. O jakości zdjęcia w lustrzankach i bezlusterkowcach decydują bowiem, tak naprawdę, jakość matrycy i optyka. Wybierzmy więc starannie korpus, ale jeszcze więcej uwagi trzeba poświęcić obiektywom.

Ich opis w przypadku Nikona wygląda tak: AF-S 28–300 mm f/3.5–5.6G ED VR. Jak to czytać? AF-S to symbol określający rodzaj napędu automatycznego ustawiania ostrości (teraz już raczej nie ma innych); 28–300 mm to zakres ogniskowych (28 mm to już tzw. szeroki kąt, a 300 mm – teleobiektyw, mamy więc do czynienia z zoomem o bardzo dużym zakresie); f/3.5–5,6G to wartości przysłony możliwej do uzyskania, odpowiednio, przy najmniejszej i największej ogniskowej (im mniejszy jest ten parametr tym lepiej, ale też drożej); ED oznacza zastosowanie szkieł o małej dyspersji (czyli białe światło w niewielkim stopniu rozszczepia się na barwy składowe – jak w pryzmacie); VR wreszcie to obiektyw z optycznym systemem stabilizacji drgań, przydatnym przy słabym świetle lub gdy robimy zdjęcia z dużym zbliżeniem. Oczywiście każdy z producentów stosuje odmienne oznaczenia. Niestety, nikomu nie zależało na ich ustandaryzowaniu.

My Company Polska wydanie 1/2016 (4)

Więcej możesz przeczytać w 1/2016 (4) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie