Afera drożdżowa, czyli skaza na bohaterze
Stefan Starzyński, fot. NACW styczniu 1932 r. na biurko prezesa NIK trafia raport sporządzony przez kontrolera Mieczysława Dębskiego. „W dniu dzisiejszym zameldował się do mnie Stefan Ołpiński, który oświadczył, co następuje. W Warszawie istnieje działający na terenie całej Rzeczypospolitej Syndykat Drożdżowniczy, cieszący się wielkim poparciem pewnych czynników ministerstwa skarbu. Ołpiński twierdzi, że (…) vice-Minister Starzyński specjalnie opiekuje się Syndykatem Drożdżowym, za co pobiera miesięczną »pensję« w wysokości 20 tys. zł. (…) Mówi się o istnieniu konta w Banku Polskim na imię Stefana Starzyńskiego. Jego saldo, które dzięki swym stosunkom miał możność stwierdzić Ołpiński, wyniosło we wrześniu 1931 r. około miliona złotych. Również Starzyński ma posiadać fundusze w bankach szwajcarskich. Tego szczegółu Ołpiński nie potrafił jednak sprawdzić, mimo że był w Szwajcarii i czynił w tym kierunku próby. Zdaniem Ołpińskiego, te fundusze Starzyńskiego stanowią jego prywatną własność i nie mają nic wspólnego z jakąkolwiek urzędową, polityczną, względnie społeczną działalnością vice-Ministra”.
Oskarżenie jest szokujące, bo pada pod adresem jednego z najbardziej obiecujących polityków obozu rządowego. Od lat 20. Stefan Starzyński jest bowiem sanacyjnym młodym wilkiem. Trzydziestokilkulatek, choć formalnie „tylko” wiceminister skarbu, ma ambicje kierowania polityką gospodarczą kraju. Od kilku lat konsekwentnie buduje swoją frakcję. W przeciwieństwie do „starych” piłsudczyków, których głównym atutem jest znajomość z marszałkiem, ludzie Starzyńskiego zdobywają opinię fachowców. Nieco buńczucznie nazywają siebie Pierwszą Brygadą Gospodarczą.
Starzyński jest ich nieformalnym komendantem. Głoszą hasła etatystyczne, chcą budować kartele, rozwijać interwencjonizm państwa. Z tego powodu nazywani są bolszewikami, mają przeciwko sobie potężne lobby ziemiańskie i przemysłowe oraz większość wpływowych polityków sanacji, wyznających ekonomiczny liberalizm. Etatyści od Starzyńskiego czują więc nad sobą szklany sufit, trudno im osiągnąć coś więcej niż posadę wiceministra, ale starają się konsekwentnie zdobywać kolejne przyczółki władzy. Najważniejszym jest Bank Gospodarstwa Krajowego, który w latach 30. odgrywa coraz większą rolę, przejmując udziały wielu prywatnych spółek.
Obrabiają ciemne sprawy
Gdy przyszły prezydent Warszawy w 1929 r. obejmuje posadę wiceministra skarbu, w resorcie zastaje skansen. Aleksander Ivánka, jego najbliższy współpracownik, będzie wspominał po latach: „Umeblowanie było kiepskie: stare gruchoty, wiecznie naprawiane. Dywany wytarte. Niedostateczna liczba maszyn do liczenia, brak nowoczesnych technicznych urządzeń biurowych. Urzędnik, który sporządzał dla nas wyliczenia statystyczne, pracował przy pomocy wielkiego walca logarytmicznego. Pierwszy i ostatni raz w życiu widziałem taką machinę, co w połączeniu z okoloną brodą, ascetyczną twarzą tego człowieka, przypominało obraz astrologa, stawiającego horoskop dla władcy”.
Ambitny Starzyński próbuje unowocześnić resort, ale – zapewne z powodu swoich ambicji – jest temperowany przez kolejnych ministrów. Systematycznie zyskuje wprawdzie lojalnych współpracowników (w ciągu kilku lat w resorcie zatrudnia kilkudziesięciu swoich ludzi), rosną jednak także zastępy jego wrogów, którzy za wszelką cenę chcą go skompromitować albo przynajmniej osłabić. Pewnego dnia wybitna poetka Kazimiera Iłłakowiczówna, wówczas osobista sekretarka Piłsudskiego, zaprasza do Belwederu wiceministra wyznań religijnych Bronisława Żongołłowicza. Prosi o pomoc w sprawdzeniu anonimu, który przyszedł do gabinetu marszałka. Wynika z niego, że Starzyński, wraz z Michałem Mościckim, synem prezydenta, „obrabiają ciemne sprawy”. Tylko tyle zapisuje w swoich wspomnieniach Żongołłowicz, nie znamy więc szczegółów sprawy. Nie ma jednak wątpliwości, że atmosfera wokół Starzyńskiego gęstnieje.
Drożdże jak złoto
Zgodnie z wyznawanymi przez siebie ideami Starzyński...
Więcej możesz przeczytać w 6/2022 (81) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.