Płacz nad nierozlanym piwem. Polski kraft w dobie koronawirusa

fot. Adobe Stock
fot. Adobe Stock 35
Im dłużej przebywamy na przymusowym odpoczynku od ludzi, tym częściej w naszych głowach pojawia się wspólne marzenie: sobotni wieczór spędzony ze znajomymi i nieznajomymi nad kuflami pysznego piwa w ulubionym, zatłoczonym lokalu. Podczas gdy podobne sceny śnią się coraz większej liczbie Polaków, rzeczywistość pubów i browarów przypomina raczej koszmar. Koronawirus nawarzył metaforycznego piwa. I kto to teraz wypije?

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Za zamkniętymi drzwiami… pubów

14 marca 2020 roku z dnia na dzień zamknięto wszystkie kawiarnie, restauracje i puby. O ile te dwie pierwsze mogą ratować się dowożeniem dań do domów klientów - puby raczej nie mają takiej szansy. Sprzedawanie alkoholu na wynos wymaga dodatkowego zezwolenia, którego otrzymanie w dobie koronawirusa jest niemal niemożliwe: - Aby je dostać od Urzędu Miasta, potrzebne jest najpierw zaświadczenie z Sanepidu, czyli rewizyta ich przedstawiciela. A jak mnie poinformowano urzędnicy Sanepidu na takie wizyty do lokali obecnie wychodzić nie mogą. Jesteśmy w patowej sytuacji - mówi Szymon, właściciel pubu Piwna Stopa.

Inna kwestia dotyczy samej opłacalności inwestycji w nowe zezwolenie. Czy lokal znalazłby tylu chętnych, by w dwa czy trzy tygodnie sprzedać zawartość trzydziestolitrowej beczki? Przedstawiciele branży nie mają takiej pewności.

- Mam wrażenie, że gra nie jest warta świeczki - mówi Piotr Olszewski, właściciel Domu Piwa. A Krzysztof Przybylski z pubu NaPiwek dodaje: - Nie spięło nam się to w Excelu. Oprócz zapłacenia za zezwolenie, musielibyśmy zatrudnić kogoś do pracy za barem w większym wymiarze czasowym oraz bardziej zrównać marżę z towarem sprzedawanym w sklepie. Z punktu ekonomicznego to zupełnie nieopłacalne.

Puby zostały zamknięte, choć starają się nie zostać zapomnianymi. - Chcieliśmy trochę przemycić klimat tamtych wieczorów - mówi organizator i inicjator Poznańskich Targów Piwnych Grzegorz Stachurski, który w tych niepewnych czasach uruchomił internetowy projekt pod nazwą Pub Zaraza. - Moimi gośćmi często są ludzie z branży browarniczej, ale rozmawiamy o bardzo różnych sprawach, nad bardzo różnymi piwami. Jak to w pubie! Z tą różnicą, że na żywo spotykamy się tylko we dwójkę. Relacje dostępne są za pośrednictwem profilu FB Poznańskich Targów Piwnych, których przyszłość także nie jest pewna. Impreza, podczas której hala Międzynarodowych Targów Poznańskich zmienia się w największy pub Wielkopolski planowo miała odbyć się w listopadzie. Czy będzie to możliwe? - Czas… i rząd pokażą - puentuje Grzegorz Stachurski.

Ja radzą sobie inni? Lokale, które były powiązane marką z browarami tworzą unikalne paczki piw na sprzedaż, uruchomione zostały zbiórki pieniędzy na re-otwarcia, a niektórzy postawili na… koszulki. - To jedyne, co przyszło nam do głowy w związku z zaistniałą sytuacją - mówi Bartosz Berthold, współwłaściciel marki Ministerstwo Browaru i jeden z pomysłodawców linii ubrań (koszulek, bluz i toreb) spod znaku Minister w Koronie. - Mamy przynajmniej co robić. Po otwarciu gastronomii, obok browaru i trzech lokalizacji będziemy prowadzić także produkcję ubrań. W najlepszym w wypadku.

Z kolei o najgorszych scenariuszach nikt nie lubi rozmawiać. Choć wiele z nich powoli się ziszcza.

Barman wraca do mamy

Większość ludzi pracujących w pubach to studenci na umowach zlecenie. Na szczęście dla właścicieli lokali ich zamknięcie zbiegło się jednocześnie z zawieszeniem zajęć na uczelniach, przez co większość barmanów wyjechała do domów rodzinnych. - Walczymy o to, żeby po powrocie czekała na nich praca - tłumaczy Bartosz Berthold.

Wielu właścicieli przyznaje, że wypłaca chociaż część wynagrodzeń nawet jeśli zatrudniana osoba pracowała na umowę zlecenie. Niektórzy barmani angażowani są w drobne prace remontowe lub konserwatorskie. - Staram się dbać o moją załogę, bo zależy mi na tych ludziach. Próbuję im zorganizować jakieś zajęcia, także w przygotowywanym przez nas do otwarcia browarze. Może ze dwa miesiące tak pociągnę, ale nie mogę dać tym ludziom gwarancji na to, co będzie potem - dodaje ze smutkiem Rafał Kowalczyk, właściciel marki Jabeerwocky.

 Czarne wizje przymusu pozbawiania pracy wzbudzają ogromne emocje. Jednak w przypadku tego biznesu zwolnienia przyniosą tylko niewielkie oszczędności. Prawdziwe koszty kryją się gdzie indziej.

 Pub zamknięty, ale lokal zarabia

 Nagłe zamknięcie lokalu mogło wygenerować nawet kilkanaście tysięcy strat na samym piwie rzemieślniczym. Multitapy na swoich kranach mogły mieć podpięte grubo ponad 100 litrów piwa. Niektóre z nich to ponad 30 zł za 0,33 litra. Do tego dochodzą piwa butelkowe, z krótkim terminem przydatności i rachunek gotowy.

 Kolejne koszty to zaliczki za media, gaz, prąd, ZAiKS… - Obecnie do interesu dokładam około 10 tysięcy złotych miesięcznie - tłumaczy Rafał Kowalczyk, beneficjent Poznańskiego Pakietu Antykryzysowego, który umożliwił obniżenie czynszu za miejskie lokale użytkowe. - Pod tym względem mam dużo szczęścia, bo mój czynsz spadł do około 15 proc. wartości. Nie wszyscy są w podobnie komfortowej sytuacji. Właściciele pubów Dom Piwa i NaPiwek przyznają, że “ułożyli się” z prywatnymi właścicielami wynajmowanych przez siebie lokali, jednak nie mieli gwarancji, że jakiekolwiek ustępstwa będą możliwe. - Jeśli lokal znajduje się w dobrej lokalizacji w dużym mieście i prywatny właściciel postanowi nie obniżyć swojej stawki to dla wynajmującego może to oznaczać miesiąc lub dwa miesiące działania przed zamknięciem miejsca na stałe - spekuluje Rafał Kowalczyk.

Na nierówne podejście do przedsiębiorców zwraca uwagę Krzysztof Przybylski: - Uważam, że zakaz prowadzenia pubów czy innych lokali, powinien być równoznaczny z zakazem pobierania od nas czynszu za okres przymusowego zamknięcia. Właściciel pubu NaPiwek argumentuje, że jeśli posiadający prawa do lokalu spłaca za niego kredyt to państwo pozwala mu go zawiesić. - My nie dostaliśmy od rządu żadnych ulg, ani możliwości odroczenia opłat - dodaje.

 Księgowość oparta na ponagleniach

 Obostrzenia rządu bezpośrednio przełożyły się na problemy w browarnictwie. - Puby przestały płacić. Od połowy marca właściwie nie spływają do nas żadne należności - mówi Marek Kamiński, właściciel browaru Kingpin, dla którego gastronomia generowała około 30-35 proc. sprzedaży (i właśnie na tym poziomie plasują się obecnie straty browaru). Browar Golem, którego współwłaścicielem jest Artur Karpiński, około połowy swojej produkcji sprzedawał gastronomii - szybki rachunek i już wiemy, że obecnie jego zyski są niższe o 50 proc. Browarnicy są zgodni co do tego, że najgorzej na koronawirusie wyszły browary produkujące piwo tylko do beczek, czyli których produkcja była ściśle połączona z odbiorcą - branżą gastronomiczną. - Był nawet pomysł, by rozlewać zawartość beczek do butelek, jednak taki proces wpłynąłby negatywnie na jakość piwa - opowiada o próbach ratowania sytuacji Rafał Kowalczyk. Właścicielom beczek pozostaje więc tylko czekać i mieć nadzieję, że piwo nie skwaśnieje nim puby znów będą mogły gościć entuzjastów piwa rzemieślniczego.

- Słyszałem o browarze, który z gastronomii czerpie zaledwie 3 proc. zysków, a resztę produktów lokuje w marketach i na stacjach benzynowych. Takich browarników kryzys może ominąć - przypuszcza Karpiński. Ale czy na pewno? Okazuje się, że nawet kontrakty z sieciami handlowymi nie chronią przed skutkami pandemii. Ograniczona liczba ludzi w sklepach oraz rekomendowanie jak najrzadszych wyjść z domu sprawiają, że do marketowych wózków częściej trafiają produkty pierwszej potrzeby. Browary rzemieślnicze wydają się nie być w czołówce zakupowych list. - Nasza współpraca z sieciami handlowymi tylko w niewielkim stopniu rekompensuje nam straty w sektorze HoReCa - tłumaczy właściciel Browaru Kingpin. Podobnie sytuację opisuje Sebastian Pabiszczak z Browaru Harpagan: - Jednym z naszych odbiorców jest sieć Intermarche. To pozwala nam ciągle warzyć ze względu na dużego, stałego odbiorcę. Mimo to, nasze obroty spadły o około 60-70 proc.

Browarnicy przyznają, że lwia część księgowości aktualnie polega na przesyłaniu sobie ponagleń do zapłaty. - To nie są czasy na eksperymentowanie i czerpanie radości z zawodu piwowara. Obecnie warzymy tylko to, co ma szansę się sprzedać - konstatuje Pabiszczak.

 Gotowi do startu?

 Przymusowe zamknięcie pubów, a co za tym idzie problemy w całej branży, trwają już niemal półtora miesiąca. Właściciele lokali nie mają pojęcia, kiedy sytuacja ulegnie zmianie. Według rządowych planów “umożliwienie gastronomicznej działalności stacjonarnej z ograniczeniami” będzie możliwe w trzecim etapie luzowania obostrzeń dotyczących bezpieczeństwa w czasach koronawirusa. Nie podano jednak daty rozpoczęcia trzeciego etapu. Nie powiedziano wprost, czy pod terminem "gastronomia" na pewno mieszczą się także puby. Nie wyjaśniono również tajemniczej wzmianki na temat “ograniczeń”. Czy będzie dotyczyć liczby osób w lokalu? Konieczności włożenia rękawiczek i maseczek? Zachowania między sobą dwumetrowych odstępów? Jak te restrykcje wpłyną na znany nam sprzed pandemii pubowy klimat? Możemy się tylko domyślać.

 Imprezy masowe nie zostały zawarte w żadnym z czterech etapów rządowego planu. A to oznacza, że Poznańskie Targi Piwne najprawdopodobniej będą zmuszone do przesunięcia terminu wydarzenia. - Decyzje rządu przyjmiemy z godnością. Zrobimy jednak wszystko, co w naszej mocy, by nie anulować imprezy, a co najwyżej przesunąć ją w czasie - deklaruje Grzegorz Stachurski. 

 Wszyscy czekamy na powrót normalności, jednak zarówno doświadczenia krajów, w których epidemia wybuchła wcześniej niż w Polsce, jak i nazwa rządowego projektu wskazują, że “stara” normalność jeszcze bardzo długo nie będzie możliwa. - W Chinach nawet po otwarciu restauracji i barów odnotowano ogromny spadek zainteresowania branżą gastronomiczną. Ludzie dalej się boją - mówi Rafał Kowalczyk, a do podobnych obaw przyznaje się Szymon, właściciel Piwnej Stopy: - Dostaję maile od stałych klientów, którzy piszą, że jak tylko się otworzymy to przyjdą i wypiją jeszcze więcej piwa niż zwykle. Ale czy po starcie trzeciego etapu ludzie faktycznie szturmem pójdą do knajp? Czy raczej zachowawczo zostaną w domu? Nie mam pojęcia.