Spełnili słodkie marzenie

materiały prasowe
materiały prasowe 31
Tomasz Sienkiewicz i Krzysztof Stypułkowski, właściciele Manufaktury Czekolady, kochają prawdziwą czekoladę, której na świecie jest już tak niewiele. Klienci to doceniają.
ARTYKUŁ BEZPŁATNY

z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 7/2016 (10)

Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!

Kiedy w 1997 r. obaj spotkali się w liceum (III Ogólnokształcącym w Białymstoku), należeli do nielicznych, którzy zajadali się czekoladą całymi tabliczkami. Tomasz przejął też od matki zacięcie kulinarne. Szczególnie owładnęła nim pasja do deserów, najlepiej z czekoladą. Już w podstawówce sam robił czekoladowe nadzienie do wafli – przechwalał się, że lepsze niż mama. 

Szukanie satysfakcji

Ich drogi rozeszły się po maturze, choć obaj poszli na informatykę. Tyle że Tomasz na Uniwersytecie Warszawskim, a Krzysztof na Politechnice Wrocławskiej. Po dyplomie ten pierwszy został w kraju. Pracował w największych korporacjach. Krzysztof natomiast wyjechał do USA, ale w 2004 r. wrócił do Polski i zatrudnił się w dziale IT pewnej dużej firmy cukierniczej. Miał przy tym szczęście: uczestniczył w programie menedżerskim, w ramach którego przewinął się przez różne jej działy. Obaj nieźle zarabiali, ale coś pchało ich do zmiany. Byli młodzi, pełni pomysłów, a nade wszystko – szukali satysfakcji. 

W 2009 r. spotkali się znowu, podczas imprezy z okazji imienin Pawła, kolegi z klasy, a zarazem – dziewiątej rocznicy matury. Był ciepły czerwcowy wieczór, siedzieli na działce przy piwie i ognisku. Od słowa do słowa, któryś rzucił: „A może byśmy jakiś biznes zrobili?”. 

Krzysztof i Tomasz spotkali się jeszcze parę razy. Jednak teraz były to gwałtowne burze mózgów i wreszcie olśnienie: czekolada! A później solidne analizy, lektury, dyskusje. Co konkretnie będą robić, w jaki sposób, jakie są uwarunkowania prawne itd. – Na początku bardzo dbaliśmy o zachowanie wszystkiego w tajemnicy – śmieje się Tomasz. – Teraz wiemy, że dobry pomysł to jakieś 10 proc. sukcesu. Reszta to ciężka praca i odpowiednie decyzje. 

Ręczna robota

Ich firma powstała w styczniu 2010 r. Pierwsza fabryczka znajdowała się w Cegłowie koło Mińska Mazowieckiego: zachęcił ich niski czynsz i to, że lokal był po cukierni, a więc spełniał liczne wymogi sanitarne. Starali się ograniczać ryzyko do minimum. 

Przez trzy dni w tygodniu własnoręcznie produkowali czekoladę, a potem przez trzy dni ją sprzedawali. Po pół roku okazało się, że jest na to rynek. W 2011 r. przenieśli produkcję do podwarszawskich Łomianek, do większego zakładu. W 2013 r. dołączył do nich trzeci, cichy partner – inwestor finansowy. Mniej więcej w tym czasie dostali unijną dotację, a w 2014 r. – kolejną. Dwa razy po 300 tys. zł na sprzęt i marketing. 

Od początku wiedzieli, że polski rynek jest dla nich za mały. Dlatego jeżdżą dużo za granicę, na rozmaite targi branżowe. Są już obecni w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, na Litwie – sprzedają tam do hurtowni i sieci delikatesów. Eksport to dziś prawie połowa ich sprzedaży. Nadal jednak ich fabryka to manufaktura. Mimo że używają maszyn, to właściwie każda czynność wymaga zaangażowania ludzkich rąk. Głównie wytwarzają tabliczki czekolady, ale również wiele innych produktów (w sumie 60), w tym pralinki w formie czekoladowych narzędzi. – Pierwsza zasada w biznesie: słuchać klientów – mówi Tomasz. – A to oni zażyczyli sobie „narzędzi”. 

Dostawali też mnóstwo pytań, czy można przyjechać i zobaczyć ich proces wytwórczy. W zakładzie nie było warunków, dlatego zaczęli organizować pokazy w galeriach handlowych, hotelach i firmach. Potem warsztaty znalazły stałe miejsce w ich fabryczce w Łomiankach. W zeszłym roku, w październiku, znów na prośbę klientów, wynajęli lokal w centrum Warszawy i otworzyli Chocolate Story, gdzie można napić się gorącej czekolady i zjeść brownie. Regularnie organizują tam warsztaty. Zajmuje się tym Karolina, żona Tomasza. 

W Manufakturze główny sezon też zaczyna się w październiku. Ręcznie robiona czekolada jest bowiem świetnym prezentem: elegancka a niedroga. Interes idzie więc nieźle. Co prawda właściciele nie podają informacji o swych wynikach finansowych, ale z różnych danych można wywnioskować, że w 2015 r. przychody ich firmy wyniosły ok. 2 mln zł. 

Prawdziwa czekolada

„Przemysłowa czekolada”, spotykana w sklepach na całym świecie, zawiera coraz więcej dodatków: tłuszczów, aromatów, nadzienia. Oferta światowych gigantów zaczyna się dziś zbliżać do „wyrobów czekoladopodobnych” znanych z PRL. Powód jest prosty – podstawowy surowiec (ziarno kakaowca) jest coraz droższy, więc producenci kombinują. Używają miazgi kakaowej, tłuszczu kakaowego, a niektórzy masy kakaowej. I oczywiście mieszają to z dużą ilością cukru. 

Właśnie tę słabość potentatów wykorzystuje Manufaktura. Wytwarza prawdziwą czekoladę. – Czekolada to królowa słodyczy – podkreśla Krzysztof. – Dlatego nasza składa się przede wszystkim z ziarna kakaowca, o ogromnej wartości odżywczej. Dodawane są najwyżej owoce: liofilizowane lub rzadziej – kandyzowane. 

– Najważniejszy jest smak – dodaje Tomasz i aż śmieją mu się oczy. – A on zależy przede wszystkim od ziarna. Wielkie znaczenie ma również fermentacja, w czasie której bakterie przetwarzają cukry na kwasy. 

Właściciele Manufaktury cały czas szukają nowych ziaren kakaowca, aby ciekawie urozmaicać smaki swoich wyrobów. Ale nie zamawiają ziarna bezpośrednio z plantacji, bo trzeba by brać od razu co najmniej kontener danej odmiany, czyli 12,5 t, a w Manufakturze, gdzie używanych jest wiele różnych odmian, tak duże ilości nie wchodzą w grę. Dlatego trzeba korzystać z usług pośredników, którzy mają magazyny w wielkich portach, np. w Amsterdamie lub Hamburgu. 

Kakaowce uprawiali już setki lat temu Aztekowie. Potem Europejczycy przenieśli te drzewka do zachodniej Afryki, z której pochodzi dziś ok. 80 proc. światowej produkcji ziarna kakaowego. Samo Wybrzeże Kości Słoniowej – największy producent – dostarcza ok. 40 proc. Ale to nie plantatorzy, lecz pośrednicy korzystają z wysokich cen na rynku. 

Manufaktura płaci za ziarno często kilka razy więcej niż wynosi jego średnia cena giełdowa. Wynika to głównie z tego, że jej właściciele chcą ziarna bardzo wysokiej jakości. Nie mogą przecież konkurować z dużymi graczami ceną – i niespecjalnie są tym zainteresowani. 

– Sześć lat temu odważyliśmy się porzucić wygodne posady, żeby spełnić nasze marzenia – mówi Tomasz. – Teraz możemy już powiedzieć, że nam się udało, ale jeszcze wiele przed nami. Firma się rozrasta, mamy coraz więcej produktów, zatrudniamy więcej ludzi. Stawia to przed nami kolejne wyzwania. Największym z nich jest chyba właśnie utrzymanie najwyższej jakości przy ciągle rosnącej złożoności przedsięwzięcia. 

 

My Company Polska wydanie 7/2016 (10)

Więcej możesz przeczytać w 7/2016 (10) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.


Zamów w prenumeracie