Kolekcjonerzy marzeń zmieniają świat
© Adam Tuchlińskiz miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 9/2016 (12)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Patrycja Wizińska-Socha miała świadomość potęgi telemedycyny na długo przed tym, nim zaczęło być o niej głośno. Studiując biotechnologię na Politechnice Wrocławskiej, a potem doktoryzując się na Uniwersytecie Medycznym, wiedziała, że od tego trendu nie ma odwrotu. Jednak pomysł miniaturowego KTG nie zrodził się z zimnej, biznesowej kalkulacji. Powstał, bo młodą wałbrzyszanką wstrząsnęła tragedia sąsiadki, która straciła ciążę tydzień przed planowanym terminem porodu.
Zobacz: SpaceX sięgnie gwiazd czy pogrąży Elona Muska?
– Statystyki medyczne pokazują, że nie jest to odosobniony przypadek. Co minutę na całym globie rodzi się ok. 250 dzieci. Zbyt wiele z nich umiera z powodu niedostatecznego monitoringu dobrostanu płodu – mówi Patrycja Wizińska-Socha i dodaje: – Ok. 20 proc. ciąż przebiega z powikłaniami. Tym trudniej uwierzyć, że w świecie internetu rzeczy, technologii chmurowych i mobilnych kobiety spodziewające się dziecka muszą na podstawowe badanie KTG jeździć do nierzadko odległych ośrodków zdrowia i czekać w kolejce, narażając się na stres, zmęczenie, ryzyko infekcji. Niektóre rezygnują z kolejnej wizyty w przychodni, bo boją się, że personel medyczny zarzuci im przewrażliwienie.
Początek maratonu
Wizińska-Socha połączyła siły z koleżanką z uczelni, Anną Skotny – i tak powstał Nestmedic, firma rozwijająca Pregnabit, mobilne KTG pozwalające kobietom w ciąży kontrolować w domu podstawowe parametry życiowe dziecka. Przesyłane za pomocą sieci bezprzewodowej wyniki są na bieżąco analizowane przez specjalistów. Na świat przyszły już pierwsze maluchy monitorowane przez Pregnabit. A kilka tygodni temu zapewnił on Wizińskiej-Sosze zwycięstwo w polskiej edycji prestiżowego konkursu Innovators Under 35 organizowanego przez „MIT Technology Review”.
Na finiszu są prace związane z certyfikacją rozwiązania; jeszcze w tym roku lekarze i położne będą mogli Pregnabit udostępniać swoim pacjentkom. – Mamy świadomość, że pomysł na produkt to zaledwie początek, pierwsze metry długiego maratonu. O końcowym zwycięstwie zadecyduje suma kompetencji zespołu. Dzięki wsparciu inwestora mogłyśmy od początku przyciągać do firmy najlepszych ekspertów od zarządzania, finansów, międzynarodowego marketingu czy tzw. design thinking – mówi Anna Skotny. Tylko tak, myśląc całościowo, zrealizują na wielką skalę swoje marzenie, by więcej dzieci rodziło się żywych i zdrowych.
Słodka pomoc
Marzenia napędzają też kilkoro studentów Uniwersytetu Łódzkiego. Już za chwilę w Toronto cały świat pozna ich system SweetHelp, który kojarzy rodziców dzieci chorych na cukrzycę z seniorami mogącymi zapewnić im wsparcie w newralgicznych sytuacjach. SweetHelp wygrał polską edycję międzynarodowego konkursu Enactus.
– Walka o lepsze życie osób z chorobami przewlekłymi, takimi jak cukrzyca, najczęściej koncentruje się na sferze czysto medycznej – na lekach, wygodniejszych sposobach ich podania. Mało uwagi poświęca się skutkom społecznym życia naznaczonego chorobą. Zaufana, przeszkolona osoba, która podjedzie do szkoły, zbada poziom cukru, poda insulinę, to dla rodzin żyjących z cukrzycą nieocenione wsparcie – tłumaczy Rafał Baranowski, koordynator projektu Enactus. – To również szansa na powrót mamy lub taty do życia zawodowego. Seniorzy zyskują zaś szansę na dodatkowy zarobek, ale przede wszystkim na to, by znów czuć się potrzebnym.
Docelowo sercem systemu SweetHelp ma być aplikacja pozwalająca m.in. na zgłoszenie online potrzeby skorzystania z pomocy seniora o danej godzinie czy w wybranym dniu.
Idea Enactusa zakłada, że studenci wymyślają projekty rozwiązujące realne problemy społeczne (jak np. wykluczenie osób starszych i niepełnosprawnych czy degradacja środowiska) i doprowadzają je do momentu, w którym mogą funkcjonować samodzielnie. SweetHelp ma jednak wszelkie szanse na to, by projekt społeczny stał się zalążkiem firmy o globalnym zasięgu. Ten biznesowy potencjał dostrzegł jeden ze sponsorów polskiego finału Enactusa, przyznając łodzianom nagrodę „Most effective business concept” (najbardziej efektywny, realny pomysł na biznes).
– Nasz projekt dotyka najbardziej wrażliwych sfer – zdrowia i życia, dlatego musimy przedstawiać wszystkie jego aspekty w mikroskali – mówi Olga Nieścioruk z zespołu SweetHelp. Twórcy rozwiązania nie ukrywają jednak, że, równolegle ze szlifowaniem biznesplanu, szukają inwestorów, którzy zapewniliby SweetHelp większy, co najmniej ogólnopolski zasięg. Mają przy tym sprecyzowane oczekiwania: – To musi być ktoś, kto dostrzeże w tym nie tylko biznesowy potencjał, ale przede wszystkim szansę rozwiązania ważnego społecznie problemu – podkreśla Nieścioruk.
Teraz albo nigdy
– To jest ten moment, w którym warto zakładać innowacyjne firmy. Taka historyczna szansa szybko się nie powtórzy – tak kilka miesięcy temu zachęcał młodych innowatorów na naszych łamach prof. Krzysztof Obłój. Jego zdaniem czeka nas kolejna, po agrarnej i przemysłowej, rewolucja – startupowa. Sprzyja jej pompowany w innowacje strumień prywatnych i publicznych pieniędzy, ale także fakt, że do dzisiejszych licealistów dociera to, iż dla wielu z nich w przyszłości zabraknie zajęcia na miarę ich kwalifikacji i aspiracji – będą musieli sami sobie stworzyć miejsce pracy.
Polsce wiele jednak brakuje do startupowego raju. W rankingu „Starting a Business” Banku Światowego zajęła 85. miejsce na świecie pod względem przyjazności otoczenia dla startupów. Tworzona przez młodych Akademia Europejskiego Kongresu Finansowego (AEKF) punktuje to, co mogłoby uskrzydlić innowacyjność młodych. To przede wszystkim zmiany w edukacji: umieszczenie w programach studiów przedmiotu „startup” prowadzonego przez przedsiębiorców i rozwój uczelnianych inkubatorów dających to, co najważniejsze na starcie – kontakty i wiedzę. Młodzi postulują także stworzenie w polskim prawie możliwości zakładania firm „na próbę” – z minimum formalności oraz zwolnieniem z podatku dochodowego i składek w okresie testowym. Pojawił się też pomysł platformy informacyjnej wspierającej rozwój startupów (na wzór rządowego programu Startup Estonia) i stworzenia na GPW platformy crowdfundingowej.
– Większość młodych ludzi bardzo chce prowadzić własną firmę, ale nie wiedzą jak. Dlatego zaczynają od pracy u kogoś, by potem wykorzystać zdobyte doświadczenie. Problem w tym, że z upływem lat gasną młodzieńczy zapał i kreatywność, a rośnie awersja do ryzyka. Dlatego tak ważne jest, by nie podcinać skrzydeł najmłodszym innowatorom – przekonuje Mateusz Pliszka, współautor rekomendacji AEKF, tegoroczny absolwent Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Autorzy tej rekomendacji planują też stworzenie fundacji, która wcieli w życie ich zalecenia.
Prof. Krzysztof Diks z Uniwersytetu Warszawskiego, którego studenci od lat święcą triumfy w najważniejszych na świecie zawodach dla informatyków, przyznaje, że proces „zasysania” najlepszych studentów przez globalne korporacje jest wielkim wyzwaniem. – Kto doświadczy pracy w naprawdę innowacyjnej firmie, rzadko ma odwagę rzucić to wszystko. Nie chodzi tylko o „złote kajdanki”, choć i one z upływem lat nabierają znaczenia, ale także o fakt, że taka firma naprawdę daje im to, czego poszukują w życiu: poczucie realnego wpływu na epokowe zmiany i przyszłość świata – mówi prof. Diks.
Co możemy im przeciwstawić? Profesor marzy o tym, by studenci zyskali możliwość realizacji ponadwydziałowych projektów dyplomowych. W ramach zaliczenia studiów wirtualną firmę mogliby np. stworzyć informatyk, biotechnolog, marketingowiec, finansista i prawnik. Ryzyko zerowe, a doświadczenie współpracy i komunikacji z osobami z innych światów – bezcenne.
To na razie melodia przyszłości, dlatego z pomocą młodym spieszą... społeczne Wilki, a dokładniej – Social Wolves. Nazwa angielska, bo Paula i Marcin Bruszewscy oraz Rafał Flis, twórcy Fundacji Social Wolves, wiedzą, że przepaść między wiedzą wynoszoną z murów szkoły a potrzebami rynku pracy nie jest tylko polską bolączką. Dla „Wilków” porzucili perspektywę szybkiej kariery w korporacjach – Paula w Procter & Gamble, Rafał – w PKN Orlen. Chcą w ciągu kilku lat stać się znaną i cenioną marką w życiorysach absolwentów z krajów OECD. Zbyt ambitnie? Skądże. W ostatnich latach „Wilki” pokazały, że uruchomionej przez nie kuli śniegowej nie da się zatrzymać. Ich flagowy projekt „Zwolnieni z teorii” (na zasadzie: „działaj dla innych, ucz się dla siebie”) już w pierwszym roku funkcjonowania stał się trzecią najpopularniejszą olimpiadą dla licealistów w Polsce.
Człowiek człowiekowi Wilkiem
– Udostępniamy młodym ludziom poligon doświadczalny, na którym mogą w praktyce ćwiczyć umiejętności wymagane dziś przez najlepszych pracodawców. Obecnie kluczowa dla oceny kandydata jest odpowiedź na pytanie: w jakim realnym projekcie brałeś udział i co zrobiłeś w konkretnej sytuacji, np. gdy morale zespołu siadło pod wpływem wewnętrznych konfliktów? Tego nie nauczy żadna szkoła świata – przekonuje Rafał Flis, wiceprezes Social Wolves, nagrodzony w konkursie MIT tytułem Social Innovator 2016. Nawet Harvard. Zresztą uczelnia ta właśnie dlatego postanowiła uciec do przodu. Tak jak kiedyś odeszła od nauki poprzez wykłady na rzecz „kejsów”, tak teraz wysyła studentów MBA na prawdziwy plac boju. W ramach tzw. Field Method dostają 3 tys. dol. i 2 miesiące na znalezienie 1 tys. klientów dla swojego produktu lub usługi. – U nas to samo robią szesnastolatkowie, z tą „drobną” różnicą, że nie dajemy im kasy – muszą sami ją zdobyć. Ich projekty mają charakter społeczny, dzięki czemu mogą liczyć na przychylność i feedback od lokalnych partnerów – opowiada Flis. Każda osoba, z którą styka się przedsiębiorczy nastolatek, staje się jego naturalnym edukatorem i mentorem, zapewniającym bezcenną informację zwrotną – już od pierwszego przydługiego e-maila („świetny pomysł, zaangażuję się, ale błagam, nie pisz do nikogo w ten sposób, bo można zasnąć po pierwszym akapicie”). „Zaliczenie” projektu koordynowanego przez Social Wolves uprawnia do zdobycia – za ułamek jego rzeczywistej wartości – honorowanego na całym świecie certyfikatu z zarządzania projektami PMI R.E.P.
„Zwolnieni z teorii” zrealizowali już 850 projektów, angażując tysiące lokalnych partnerów – instytucji, przedsiębiorców, media, mieszkańców. Wśród pomysłów są i takie, które, po nadaniu im odpowiedniej skali, mogłyby zmieniać świat. Tak jak „Śmieci na wysokości”, gdzie młodzi sfilmowali z drona Warszawę, a następnie z benedyktyńską dokładnością, piksel po pikselu, usunęli z filmu reklamy (ich głośno komentowany projekt wpłynął na zaostrzenie ustawy krajobrazowej). Inne przykłady: „Retraditio” wspiera tradycyjne, często wielopokoleniowe zakłady rzemieślnicze i gastronomiczne, którym ciężko sprostać warunkom gry narzuconym przez duże sieci. „Feed them up” pokazał, że można stworzyć skuteczny system przekazywania potrzebującym nadmiaru jedzenia z restauracji czy korporacyjnych lunchów.
– W przypadku nastolatka ten jeden magiczny moment – uśmiech na twarzy bezdomnego, który zjadł smaczny obiad, zdobycie pierwszych funduszy na projekt, uznanie sąsiadów, artykuł w lokalnej prasie – może zaważyć na wszystkich jego późniejszych wyborach zawodowych i życiowych – mówi Flis, który nie ma wątpliwości: to prawda, zaczęła się startupowa rewolucja, ale to potrzeby społeczne będą w kolejnych dekadach matką i ojcem wynalazków. – Zawsze staram się unikać generalizacji, ale obecne pokolenie wchodzące na rynek pracy motywuje zupełnie co innego niż ich rodziców – tłumaczy. – Możemy zarabiać mniej, ale praca musi mieć dla nas sens. Kolekcjonujemy przeżycia, nie przedmioty. Wolimy współdzielić niż posiadać. I przede wszystkim chcemy realizować własne pomysły i mieć wpływ.
Nieprzypadkowo biznesowym idolem „igreków” jest Elon Musk.
Patrycja Wizińska-Socha
Młodzi innowatorzy, nie poddawajcie się! Świat czeka na wasze pomysły!
Jeśli wierzycie w swój pomysł, czujecie, że jest on w stanie zmienić świat i pomóc ludziom, zróbcie wszystko, by zrealizować swoje marzenia. Jeśli połowa osób, którym prezentujecie pomysł, kręci głową, to dobrze. Żadna innowacja nie jest oczywista!
Rzadko zdarza się, by naukowcy mieli instynkt przedsiębiorcy niezbędny do komercjalizacji wynalazku. Nie rezygnujcie: przeszkody są po to, by szukać sposobów ich obejścia. Otaczajcie się ludźmi lepszymi od siebie, budujcie sieć kontaktów i ekspertów.
Na początku nie wiemy, czego nie wiemy, dlatego pytajcie, pytajcie i pytajcie, i dziękujcie za wszystkie odpowiedzi.
Nigdy nie przestawajcie się uczyć. Niedawno ukończyłam doktorat i mam poczucie, że to dopiero początek.
Paulina Mazur, dyrektor Działu Rozwoju Talentów i Wizerunku Pracodawcy BIGRAM, koordynatorka polskiej edycji konkursu Enactus
Polska ma szansę stać się startupowym centrum naszego regionu. Sprzyja nam położenie, duży rynek, ale przede wszystkim potencjał i talent młodych ludzi. Jak powiedział niedawno jeden z amerykańskich przedsiębiorców, to nasza żyła złota. Kolejne edycje Enactusa pokazują, że nasi studenci mają fenomenalną zdolność odczytywania trendów i potrzeb konsumentów. Myślą od razu w skali globalnej. Jeśli praca ma sens, angażują się w nią bez reszty, do swoich projektów zapraszają rówieśników z najbardziej odległych krajów świata. Dlatego wierzę, że coraz więcej będzie historii firm, które powstały dlatego, że grupka przyjaciół na studiach postanowiła niezobowiązująco zrobić razem „coś fajnego”. To może być projekt społeczny, przeniesienie na polski rynek rozwiązania podpatrzonego podczas wakacyjnych wojaży, cokolwiek, co z czasem nabierze realnych biznesowych kształtów. Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku.
Więcej możesz przeczytać w 9/2016 (12) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.