Kryzysy nie są takie złe
z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 5/2020 (56)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
A przecież 12 lat temu świat też stanął na krawędzi, w czasie kryzysu finansowego (który Polskę tylko lekko poturbował). Kto pamięta rosyjski kryzys z 1999 r. połączony z dewaluacją rubla (w Polsce doszło do załamania handlu z Rosją)? Rok wcześniej były kryzysy w Argentynie, we wschodniej Azji, a trzy lata wcześniej doszło do „El Error de Diciembre”, czyli kryzysu meksykańskiego peso. Warto mieć tę perspektywę. Niezależnie co będziemy robili, kiedyś dojdzie do perturbacji.
Jednocześnie kryzysy są w jakimś stopniu wyjątkowe. Niektóre zyskały miano „czarnych łabędzi”, bo były scenariuszem, którego nikt sobie nie wyobrażał (tzw. nieznaną niewiadomą). Skoro od stu lat ceny domów w USA rosły, to nikt nie zakładał, że w ciągu roku mogą spaść o połowę. Gdyby ktoś w 2005 r. pojawił się z takim scenariuszem pukano by się w czoło. Czy koronakryzys jest właśnie takim wydarzeniem? Niekoniecznie. O możliwości wystąpienia globalnej epidemii mówiono od lat, tylko znów nie bardzo brano to poważnie. Ot, kolejny ekspert, który mówi o jakimś mglistym zagrożeniu drobnoustrojem, którego w dodatku nikt nie widział.
Z każdym kryzysem uczymy się jednak czegoś nowego i wychodzimy z niego zmienieni. Najjaskrawiej widać to po tych największych kryzysach. Wnioskiem po wielkiej hiperinflacji w Niemczech w latach 1918–1924 (kiedy kurs jednego dolara skoczył do biliona marek) było powstanie w powojennych Niemczech niezależnego od rządu i skupionego na utrzymaniu stabilnych cen banku centralnego. Kryzys naftowy z 1973 r. związany z embargiem państw OPEC wywołał znaczny wzrost cen benzyny. Choć embargo trwało jedynie pięć miesięcy, jego efekty dają znać o sobie do dziś. Jednym z nich jest ograniczenie prędkości w USA do 55 mil na godzinę jako jeden ze sposobów mających pomóc zaoszczędzić paliwo. Tę sytuację wykorzystała też Japonia, która wprowadziła na rynek amerykański samochody z dużo efektywniejszymi i mniejszymi silnikami. Z kolei bankructwo w 1981 r. Polski w wyniku nieodpowiedzialnej polityki zadłużania ekipy Gierka spowodowało, że w nowej konstytucji wprowadziliśmy limit długu.
Dziś już widać, że razem ze zmianą reguł gry w biznesie zmienia się też reguły polityki gospodarczej rządu. Państwa stają się jeszcze bardziej aktywnymi graczami. Ich rola rośnie. W zachodniej Europie otwarcie mówi się o wykupywaniu przez państwo udziałów prywatnych firm, by chronić je w kryzysie przed wrogimi przejęciami np. ze strony Chin. A przecież jeszcze dekadę temu pieniądz nie miał narodowości, a międzynarodowe przejęcia były oznaką zdrowego życia gospodarczego. Czy ta zwiększona aktywność dość niewydolnego aparatu będzie dobra, czy zła trudno powiedzieć. Być może za rok uznamy, że był to błąd. Dziś jednak to tylko państwo jest w stanie ocalić tak wiele firm stojących na progu bankructwa. Tych zmian będzie więcej. Dziś widać jak złe było oparcie dużej część produkcji, np. leków, na Chinach. Kryzys to więc zmiana, która choć wydaje się ciężka i zawsze pozostawia po sobie ofiary jest też zdrowa, bo urealnia wyceny, modele biznesowe czy jakość prowadzonego biznesu. Jak to mawiał Warren Buffett w odniesieniu do kryzysów: „Gdy kończy się przypływ, okazuje się, kto pływał bez kąpielówek”.
Więcej możesz przeczytać w 5/2020 (56) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.