Szminka na kubku
Igor Zalewski. / Fot. mat. pras.z miesięcznika „My Company Polska”, wydanie 10/2023 (97)
Zyskaj dostęp do bazy artykułów z „My Company Polska” Zamów teraz!
Moja żona ma chrześnicę, z którą – w dniu jej urodzin – chodzą na wyprawę po sklepach. W tym roku i ja się wybrałem z nimi do Złotych Tarasów. Co było oczywiście dość głupie z mojej strony, bo podczas przymierzania ciuchów nudziłem się jak mops. W końcu jednak zakupy się skończyły i już mieliśmy iść na lody (czyli to, o co mi chodziło), kiedy żona zatrzymała się koło perfumerii Douglas i oznajmiła: „Wejdźmy tu na chwilę, chciałabym przetestować jeden zapach”.
Nogi się pode mną ugięły, bo wiem co oznacza „chwila” i „przetestowanie jednego zapachu”. Wizja lodów gwałtownie się oddaliła. Ale wtedy chrześnica powiedziała: „Może nie idźmy do Douglasa, bo tam są bardzo niemili sprzedawcy.” Na to z kolei ja uznałem, że w ramach ośmielania dziewczyny musimy jednak koniecznie ten zapach przetestować. No i weszliśmy.
Co ciekawe, sprzedawcy faktycznie byli niemili. W 1983 r. w mięsnym powiedzieliby „Czego?”, ale w 2023 r. w perfumerii w nieco bardziej wyrafinowany sposób dawali nam do zrozumienia, że stoją w społecznej hierarchii znacznie wyżej niż my. Szczególnie jeden bardzo pięknie ufryzowany koleś wysyłał nam sygnały, że jesteśmy pozbawieni gustu i on bardzo cierpi, poświęcając nam swój cenny czas człowieka chodzącego do barberów, a nie fryzjerów. Szczerze mówiąc myślałem, że takich sytuacji już nie ma i zniknęły wraz z kasjerkami z Tesco, które marnowały życie w supermarkecie, podczas gdy przecież powinny robić karierę w Hollywood.
Na zachowaniu gostka skorzystała chrześnica, bo skoro patrzono na nas z góry, kazaliśmy się obsługiwać i znaleźć jej pierwszą w życiu szminkę, co oczywiście nie było zbyt łatwe (lody wciąż musiały poczekać). Niestety, średnio nam wyszła ta zemsta, ponieważ za obsługę naszej grupy wzięła się jedyna miła osoba w tym sklepie i zrobiła to świetnie, co nie zatarło jednak niezbyt miłego wrażenia, które wzbudziło we mnie głębokie przekonanie, że choćbym miał do Radomia po perfumy jeździć, to do Douglasa już w życiu nie wejdę.
Kiedy testowano różne kolory szminek, zastanawiałem się skąd takie zachowanie modnego sprzedawcy. Wszak sznyt rodem z PRL, w którym ekspedientka miała ogromną władzę, umarł tak dawno, że ten koleś już nawet nie mógł poznać tego wzorca. Dziś wystarczy wejść do byle warszawskiej piekarni, żeby doświadczyć przemiłej, wręcz radosnej obsługi, z której na pewno byłby dumny subiekt Rzecki z „Lalki”. A kto poszukuje jeszcze wyższego poziomu niech wstąpi czasem do sklepów wędliniarskich „Kiszeczka”, gdzie wizyty spokojnie mogłyby być zapisywane pacjentom z depresją w celach terapeutycznych.
Skąd zatem niemili sprzedawcy? Otóż to przede wszystkim ci, którzy mają dość idiotyczne poczucie, że dzięki pracy w firmie ze znanym logiem stają się ważni. A nawet lepsi – często także od swoich klientów. Tę cechę miewają też kelnerzy w renomowanych knajpach. Oczywiście – źli sprzedawcy i źli kelnerzy, którzy nie bardzo rozumieją, o co chodzi w ich zawodach.
Kiedy do Polski wchodziła sieć Starbucks, to właśnie tam można było trafić na ludzi, którzy aż pęcznieli z dumy, że pracują w takiej słynnej kawiarni i traktowali klientów protekcjonalnie. Trzeba przyznać, że mieli trudno, bo starbucksowy zwyczaj kazał im pytać zamawiających o imię, co w polskich realiach brzmi często… właśnie protekcjonalnie. Nie ma nic bardziej rozkosznego niż szpila wbita w takie nadęcie. Widziałem kiedyś cudowną scenę, jak właśnie taki napuszony gość domagał się imion od pary nobliwych profesorów, kiedy nagle podeszła dziewczyna, przerwała mu w pół słowa, podała kubek i rzekła „Tu jest czyjaś szminka. Czy mogę dostać kawę bez szminki?”.
Idealnie byłoby, gdyby to była nowa szminka naszej chrześnicy, ale niestety. To była zupełnie inna szminka. Do dziś nie wiadomo czyja.
A na lody nie zdążyliśmy.
Więcej możesz przeczytać w 10/2023 (97) wydaniu miesięcznika „My Company Polska”.